Podobno najpierw był chaos. Cóż, „Johnny” startuje z podobnego pułapu. Pierwsze minuty to niezgrabny i mało widowiskowy teledysk, okraszony sugestywnym rapem i – nomen omen – chaotyczną pracą kamery. Kiedy tempo spada i miejsce kaskadowych ujęć zajmuje stonowana, kilkuminutowa sekwencja z wałęsającym się po ulicach Pucka, samotnym ks. Kaczkowskim – następuje harmonia. A Daniel Jaroszek, reżyser filmu, wraz z Dawidem Ogrodnikiem, wcielającym się w tytułową rolę, po raz pierwszy zadają cios prosto w serce.
Źródło: Nextfilm.pl
Taki konflikt artystycznych decyzji – irytującej tandety i szczerych, emocjonalnych momentów – trwa przez cały film. Chociaż maniera zaczerpnięta z rozległego dorobku Jaroszka jako realizatora klipów muzycznych może denerwować, to na szczęście koło ratunkowe rzucają „Johnny’emu” świetne dialogi i obsada. Wspomniany Ogrodnik bez dwóch zdań staje na wysokości wymagającego aktorskiego zadania i portretuje ks. Kaczkowskiego z niesamowitym wyczuciem i subtelnością. Imponuje nie tylko wyjątkowo podobnym stylem bycia i głosem, ale również zniuansowaną mimiką i mową ciała.
Dotychczasowa kariera polskiego aktora w dużej mierze opierała się na rolach biograficznych. Zaczynając od debiutanckiego występu w głośnym filmie „Jesteś Bogiem”, gdzie zagrał Rahima, przez świetną „Ostatnią rodzinę”, z nim w roli Tomka Beksińskiego, a kończąc na zeszłorocznym „Najmro”, przedstawiającym historię słynnego przestępcy Zdzisława Najmrodzkiego. Mimo iż zdarzało mu się porządnie przejaskrawić swoje postacie i spolaryzować publiczność, w wypadku „ślepawego i grubawego klechy” – jak mówił o sobie ks. Kaczkowski – kończy zdecydowanie z tarczą.
W sukurs idzie mu Piotr Trojan, nagrodzony za pierwszoplanową rolę męską na ostatnim festiwalu w Gdyni. Jego postać – Patryk Galewski – poznaje ks. Kaczkowskiego w puckim hospicjum, gdzie musi odpracować 360 godzin prac społecznych za wejście w konflikt z prawem. Z początku niechętnie nastawiony do swoich obowiązków i odnoszący się do księdza ze znamiennym dystansem, w końcu zdobywa się na zaangażowanie i nawiązuje coraz cieplejsze relacje z umierającymi pacjentami. A przy okazji znajduje sobie w Johnnym najbliższego przyjaciela.
Dynamika ich relacji to ewidentnie największy atut filmu Daniela Jaroszka. Ich rozmowy i wspólne losy raz bawią, innym razem wzruszają, a chwilami przyprawiają nawet o ciarki na plecach. Duża w tym zasługa scenariusza Macieja Kraszewskiego. Autorowi udało się uchwycić w dialogach odpowiednie emocje i rytm, co zdecydowanie stabilizuje strukturę fabularną „Johnny’ego” i bardzo celnie charakteryzuje obu bohaterów.
Fot. H. Komerski
Nieźle sprawdza się również Marta Stalmierska (laureatka nagrody w Gdyni), doprawiając „Johnny’ego” szczyptą pozytywnej energii i naturalności. Wisienką na torcie okazuje się natomiast doświadczona Maria Pakulnis. Jej brawurowo zagrana, owdowiała bohaterka stanowi dla filmowego Patryka pierwsze źródło silnych emocji i przywiązania.
Mankamenty filmu o ks. Kaczkowskim sprowadzają się zaś do niespójności: zarówno tych w warstwie realizacyjnej (rzeczone przeplatanie się prostych ujęć z niepotrzebnie przekombinowanymi) jak i muzycznej. Zwłaszcza w końcówce filmu wydaje się, jakby Jaroszkowi brakowało ogłady i oszczędności w wyborze numerów odtwarzanych w tle. Rap potrafi ewoluować w patetyczne pianino, a to zamienić się miejscem ze sztampowym popem, co w żaden sposób nie przystaje do ogólnego tonu i przebiegu fabuły „Johnny’ego”. Podobny zabieg zastosował w niedawno recenzowanym przeze mnie „Elvisie” Baz Luhrmann, z tym że tamten film opowiadał o obrosłej legendami i opakowanej cekinami ikonie popkultury, a ten to historia skromnego księdza, do którego blichtr i przepych pasują – nie ma co ukrywać – jak pięść do nosa.
Fot. H. Komerski
W ostatecznym rozrachunku „Johnny” jawi się jednak jako film przyzwoity, ciepły i poniekąd familijny. I co chyba najważniejsze – nie przeistacza się w płytką hagiografię i przedstawia ks. Kaczkowskiego tyleż uczciwie i rzetelnie, co przede wszystkim bez zbędnego patosu. Dzięki temu utrwala w społecznej świadomości postać człowieka, który – choć zawsze uciekał od wielkich epitetów i zbiorowego podziwu – naprawdę był niezwykły.
O autorze
Pochodzi z Krakowa, mieszka w Warszawie, studiuje prawo na UW. Interesuje się kinem, polityką i historią, sporo czyta i z zaciekawieniem śledzi wyniki rozgrywek piłkarskiej Ekstraklasy. W wolnych chwilach pisze i publikuje wiersze lub w nieskończoność odtwarza ulubione utwory na Spotify.