Źródło: Pixabay.
Demokratyzacją życia publicznego możemy nazwać wszystkie działania mające zwiększyć wpływ obywateli na otaczającą ich rzeczywistość. Choć słowo „demokracja” kojarzy się głównie z wyborami, nie jest to jedyny sposób determinowania przez nas realiów państwa i społeczeństwa. Służy temu również tworzenie różnego rodzaju przedstawicielstw, platform zrzeszających ludzi działających we wspólnym, społecznym celu; ułatwienie dostępu do urzędów i to zarówno w charakterze petentów, jak i zaplecza kadrowego.
W wyborach w 2015 roku głównym bojownikiem o demokrację stał się Kukiz, na którego sztandarze widniały jednomandatowe okręgi wyborcze. Czas nie obszedł się łagodnie z formacją rockmana, lecz pomimo to postulaty przetrwały pod egidą czterolistnej koniczynki. Wbrew krytyce, z jaką w różnych środowiskach spotkał się ten alians, nie był on wcale taki egzotyczny. JOW-y idealnie współgrają z samorządnością ludowców, tworząc kompleksową ofertę demokratyzacji państwa i społeczeństwa.
Nikogo zatem nie powinno dziwić, że najwięcej postulatów tego rodzaju możemy znaleźć w programie Władysława Kosiniaka-Kamysza. Są w nim oczywiście słynne JOW-y, choć pragmatyczni ludowcy wcisnęli je w ramy ordynacji proporcjonalno-większościowej, starając się tym samym połączyć reprezentatywność i stabilność dotychczasowego systemu z jego odpartyjnieniem i wzmocnieniem więzi posła z wyborcą. Zastanawiające jest jednak to, że ten postulat u ludowców idzie w parze z uczynieniem Senatu „izbą samorządową”, która z oczywistych względów nie będzie już wybierana tak, jak obecnie, tj. w wyborach powszechnych i większościowych. Czyli wprowadzając do Sejmu system większościowy, w założeniu pomysłodawców bardziej demokratyczny, jednocześnie wyprowadza się go z drugiej izby. Doskonale to ilustruje (dla mnie niezrozumiałe) przemilczenie w dyskusji o JOW-ach istnienia Senatu, którego członkowie są przecież wybierani w takich okręgach.
Z wyborami, a konkretniej ze zwiększeniem ich liczby, związane są też kolejne punkty programu tego kandydata. Postuluje on powszechne wybory prokuratora generalnego, rzecznika praw obywatelskich oraz członków Krajowej Rady Sądownictwa. Chociaż zamianie takiej nie sposób odebrać miana demokratyzacji, to nad jej sensem można już dyskutować. Czy wybory powszechne faktycznie są kluczem do niezależności od polityków? Moim zdaniem wręcz przeciwnie – jak bowiem zrobić ogólnopolską kampanię bez zaplecza politycznego? Do tego wybory powszechne z reguły nie służą wyborowi osób, od których wymagane są wysokie kwalifikacje, w tym przypadku prawnicze. Temat pełnych rozmachu pomysłów, ale wymagających zmiany konstytucji, postulatów tego kandydata kończy pomysł organizowania raz w roku dnia referendalnego, podczas którego obywatele mogliby wypowiedzieć się w najważniejszych kwestiach. Oprócz oczywiście demokratycznego charakteru tego pomysłu, na pochwałę zasługuje również jego racjonalizm. Dzięki zblokowaniu w jednym dniu wszystkich ważnych spraw, zapewni się wysoką frekwencję. Dla każdego (może prawie każdego) obywatela znajdzie się chociaż jeden istotny problem, który zmobilizuje go do udziału w tym „święcie demokracji”. Pozwoli to również na minimalizację kosztów, a są to przecież milionowe kwoty. Z postulatami wymienionymi w tym i powyższym akapicie idealnie koresponduje e-voting, który również znajduje się w programie tego kandydata. Jest to pomysł bardzo trafiony, potrzebny, a w sytuacji postulowanego namnożenia aktów głosowania – wręcz niezbędny. Dzięki głosowaniu elektronicznemu, poza lokalem wyborczym, zmniejszą się koszty generowane przez tradycyjne głosowanie oraz oddanie głosu będzie ułatwione. Przyczyni się to z kolei do zwiększenia frekwencji, nawet w sytuacji, gdy obywateli już nie będzie determinował okazjonalny charakter głosowania, tj. w momencie zwiększenia liczby głosowań tak, że wypadałaby przynajmniej raz w roku.
Jednak nie JOW-y czy referenda stanowią o prodemokratycznym charakterze tej kandydatury. Władysław Kosiniak-Kamysz nie ograniczył się bowiem tylko do tych chwytliwych kukizowych postulatów. W jego programie znajdziemy również mniejsze projekty, które prawdopodobnie nie spotykają się z szerszym zainteresowaniem wyborców, ale dobitnie pokazują, że ludowcy połknęli bakcyla demokratyzacji. Nadali jej jednak typowy dla siebie brak radykalizmu. Nie należy tego poczytywać za błąd, ponieważ te pozostałe postulaty prędzej staną się rzeczywistością niż powszechne wybory KRS-u czy mieszana ordynacja wyborcza. Stanie się tak z prostej przyczyny – nie będą potrzebowały większości konstytucyjnej, a ich niekontrowersyjność zapewni im powszechne poparcie. Kandydat spod znaku koniczynki postuluje powołanie Powszechnego Samorządu Gospodarczego, który byłby właśnie taką, wspomnianą na początku, platformą zrzeszającą ludzi działających we wspólnym, społecznym celu, jakim jest rozwój gospodarczy kraju. Ogólnopolska Rada Seniorów, Rada Dialogu Społecznego, Rada Dialogu Obywatelskiego oraz ministrowie w Kancelarii Prezydenta ze wszystkich partii parlamentarnych to z kolei przykłady tworzenia przedstawicielstw ułatwiających wszystkim obywatelom docieranie ze swoimi problemami oraz inicjatywami do najwyższych szczebli władzy. Kosiniak-Kamysz nie byłby ludowcem, gdyby nie zwrócił uwagi na samorządność, szczególnie tę w wiejskim wydaniu. Chcąc zwiększyć siłę rad sołeckich i sołtysów, postuluje, żeby umożliwić odpisywanie 1% podatku na te instytucje, a sołtysom zapewnić pensję taką, jaką otrzymują inni funkcjonariusze publiczni. Nie jest to duże przedsięwzięcie, ale zwraca uwagę na potencjał tych organów tkwiący w ich liczebności (przeszło 40 tys.) oraz bliskości dla obywatela.
Zapoznając się z programami wyborczymi innych kandydatów, ciężko znaleźć tyle konkretnych postulatów związanych z demokratyzacją życia publicznego, co u Władysława Kosiniaka-Kamysza. U Szymona Hołowni tytułowe pojęcie zdaje się ograniczać do postulatu zwiększenia roli samorządów. Popiera on postulat ludowców – który, przypomnę, w ich przypadku nie oceniłem jako demokratyzujący – uczynienia Senatu „izbą samorządową”. Do czasu, aż się to stanie, kandydat ten deklaruje sam dbać o interes samorządów. W tym celu pragnie wykorzystać swoje prerogatywy, tj. prawo weta i zwoływanie Rady Gabinetowej, a także utworzyć Radę Samorządów. Zobowiązuje się również do niepodpisania żadnej ustawy, która nie została skonsultowana społecznie. I ten postulat jak najbardziej zasługuje na miano prodemokratycznego. Konsultacje społeczne umożliwią obywatelom wyrażanie swojego zdania w sprawie ustaw mających przecież niebagatelne znaczenie dla rzeczywistości, w której żyjemy.
Z pozostałych kandydatów jeszcze program Krzysztofa Bosaka, który zawiera postulaty prodemokratyczne. Jest wśród nich mieszana ordynacja wyborcza do Sejmu, a także zmiana ordynacji wyborczej do Senatu. Chociaż wskazywałem już łączenie wprowadzania JOW-ów do izby pierwszej (pod hasłem demokratyzacji) z ich wyprowadzaniem z drugiej, niegrzeszące logiką, to jednak w tym przypadku można bronić tego projektu. Zakłada on bowiem zastąpienie obecnej ordynacji taką, na mocy której w Senacie zasiadaliby reprezentanci różnych platform i przedstawicielstw zrzeszających Polaków. Nie byłaby to demokratyzacja ilościowa, czyli zwiększająca zakres osób mających poprzez procedury demokratyczne wpływ na kształtujące rzeczywistość państwo, ale jakościowa – dająca tę możliwość kręgom społecznym, które już w tym zakresie działają. Podnosi to też rangę tych organizacji i idealnie koresponduje z kolejnym prodemokratycznym postulatem tego kandydata – wprowadzeniem zasady pomocniczości. Jest ona wprawdzie wymieniana w Konstytucji, ale tylko w preambule. Moim zdaniem, zasada ta idealnie oddaje istotę demokratyzacji. Polega bowiem na tym, by w miarę możliwości rozwiązywać problemy jak najbliżej obywateli, czyli na jak najniższym szczeblu władzy. W oczywisty sposób (choćby ze względu na samą odległość ośrodka decyzyjnego) zwiększy to wpływ obywateli na podejmowane decyzje.
Celem tego felietonu nie jest promowanie któregoś z kandydatów, ale ukazanie, w jaki sposób decydenci podchodzą do tytułowego problemu, tj. demokratyzacji życia publicznego w Polsce. Większość, co można zauważyć po liczbie nazwisk kandydatów wymienionych w tekście, nie poświęca temu zagadnieniu uwagi. Oczywiście, nie dyskwalifikuje ich to jako kandydatów, tylko stawia poza zakresem tematycznym tej pracy. To, że kandydatowi ludowców poświęcono w tym felietonie najwięcej miejsca, nie wynika z sympatii lub antypatii autora, lecz z kukizowej schedy. W naturalny sposób wymusza ona poświęcenie kwestii demokratyzacji wielu punktów w programie. Cieszy fakt, że po raz kolejny postulaty tego typu zdominowały program choć jednego z kandydatów, w dodatku wywodzącego się z partii słynącej z niezatapialności oraz częstego bycia w koalicji rządowej. Do niewątpliwych plusów należy również to, że są także inni kandydaci, którzy poświęcają miejsce w programie temu tytułowemu zagadnieniu. Szkoda natomiast, że najczęściej sprowadzają je do kwestii zmiany ordynacji wyborczej, będącej tylko instrumentem mającym wpływ na władzę (kształtującą tylko część rzeczywistości). Zmiana modelu czy marki narzędzia w niczym nie pomoże, gdy osoba mająca się nim posługiwać nie umie lub nie ma do tego warunków.
Szymon Wincenciak
Stowarzyszenie Demokracja w Praktyce
O autorze
Gazeta Kongresy to młodzieżowe media o ogólnopolskim zasięgu. Jesteśmy blisko spraw ważnych dla młodego pokolenia – naszych spraw.