Maj bez wątpienia możemy uznać za początek sezonu turystycznego. Po dwuletniej przerwie spowodowanej pandemią COVID-19 świat podróżniczy powoli budzi się do życia. Z tej okazji chciałabym podzielić się z Wami moją pierwszą (i zapewne nie ostatnią) tegoroczną, letnią wyprawą z kategorii low budget – do włoskiej Pescary.
Przygody po lądowaniu gwarantowane
Jak to się w ogóle stało, że nieco ponad 100-tysięczne miasto położone nad Morzem Adriatyckim stało się moją destynacją? Odpowiedź jest prosta: tanie loty.
I chociaż za lataniem nie przepadam z przesłanek wynikających z troski o planetę, to ciężko było w tym przypadku znaleźć alternatywę gwarantującą mniejszy ślad węglowy. Zresztą o komunikacji zbiorowej w tym regionie wspomnę za chwilę. Na pomysł zakończenia maja z przytupem wpadłam z moim przyjacielem, który jest specem od tanich lotów. Nie minęła chwila, nim wyłapał promocyjne bilety.
Tak więc do Pescary polecicie nawet – co potwierdza nasz przypadek – za jedyne 78 złotych w obie strony. Lot do Pescary, mimo prawie półgodzinnego opóźnienia, trwał krócej, niż podawał przewoźnik, bo półtorej godziny.

Po wylądowaniu udaliśmy się bezpośrednio do naszej bazy noclegowej. Mogliśmy sobie pozwolić na długi spacer pieszo, ponieważ mieliśmy ze sobą wszystko w bagażu podręcznym.
Spacer po trasie o długości 5,3 kilometra nie brzmi aż tak tragicznie, gdy lubi się aktywność fizyczną. Jednak ciągłe zmiany w ukształtowaniu terenu, nieco inny klimat i kilka stopni więcej mogą wyczerpać nawet najwytrwalszych. Hotel, w którym spędziliśmy trzy noce, położony jest na sporym wzgórzu, co nie bywa zachęcające do pieszych wędrówek, lecz jest tutaj cicho, a w dodatku mamy także duży basen oraz leżaki – a wszystko to ze wspaniałą panoramą na Pescarę i Morze Adriatyckie, która w nocy zapiera dech. Mniej wymagający znajdą także na terenie hotelu restaurację, jednak my z niej nie skorzystaliśmy podczas pobytu. Zakwaterowanie znaleźliśmy ostatecznie na Booking.com, chociaż z perspektywy czasu apartamenty bliżej centrum wydają się lepszym pomysłem. Za nocleg zapłaciliśmy 109,35€ plus 6€ podatku turystycznego, czyli tutejszej opłaty klimatycznej.

Tak więc od razu po dotarciu, zameldowaniu się i chwili odpoczynku zdecydowaliśmy się udać do centrum miasta autobusem. Droga do przystanku z naszego zakwaterowania była niezłym cardio, bo aby do niego dotrzeć musieliśmy iść poboczem dosyć zakręconej drogi przez kilkaset metrów, gdy słońce grzało już całkiem solidnie.
Percarska komunikacja miejska nie należy tutaj do najbardziej zaawansowanych i nowych, jednak za bilet autobusowy w jedną stronę zapłacicie 1,20€. Sama podróż trwa mniej więcej dwadzieścia minut. Jednak wrażenia z przejażdżki z włoskim kierowcą po tak intensywnych zakrętach zastąpią wam park rozrywki 😉
Gdy dojechaliśmy do centrum Pescary, było już dosyć późno. Postanowiliśmy więc udać się na szybką kolację w postaci prawdziwej, włoskiej pizzy. Strzałem w dziesiątkę okazała się restauracja z polecenia – Ristorante Pizzeria da Massimo. To rodzinny biznes, który działa od 1999 roku. Obsługa, klimat i przepyszne jedzenie – a miejsce to każdego wieczoru jest pełne Włoszek i Włochów, co jest dobrym znakiem dla zwiedzających!

Za dwie pizze i dwie małe cole zapłaciliśmy zaledwie 19€! Do rachunku było jeszcze doliczone około 2€ coperto, czyli opłaty za serwis.
Zachwyt uśpił naszą czujność, dlatego przegapiliśmy ostatni autobus do hotelu, który odjechał o 21:15, więc zmuszeni byliśmy zamówić taksówkę. Niestety, dzwoniąc na podane w internecie numery nie dodzwoniliśmy się do nikogo, ale z pomocą obsługi restauracji kierowca przyjechał po nas w 10 minut. Za przejazd zapłaciliśmy 20€. Ale obiecaliśmy sobie, że od następnego dnia będziemy konsekwentnie trzymać się transportu zbiorowego.
Lepiej mieć jakiekolwiek plany, niż ich nie mieć…
Tymi słowami mogę określić drugi dzień. Po pierwszym dniu nie byliśmy szczególnie wyczerpani, więc wstaliśmy dosyć wcześnie i wybraliśmy się na przystanek autobusowy. Z tego miejsca muszę nadmienić, że podejście do „końca pandemii” we Włoszech jest zupełnie inne niż w Polsce; wiele osób, szczególnie starszych, nosi tutaj maseczki nawet na świeżym powietrzu, a obowiązek zasłaniania ust i nosa obowiązuje bezwzględnie w komunikacji publicznej (w restauracjach i innych miejscach jest już jedynie zaleceniem).
W mieście byliśmy nieco po godzinie 10:00. Naszym celem był most, jednak zanim tam dotarliśmy, zdecydowaliśmy się na typowe, włoskie śniadanie – cornetto i espresso. Spacerując, trafiliśmy zupełnie przypadkowo do Cafè del Massimo.

Ja wybrałam rogalika z nadzieniem czekoladowo-orzechowym, a Alek z kremem pistacjowym. Do tego filiżanka aromatycznego espresso o wyrazistym, orzechowym posmaku. Było pysznie! Za całość zapłaciliśmy jedynie 4,80€.
Następnie udaliśmy się w kierunku morza. Tam też znaleźliśmy Ponte del Mare, czyli najdłuższy most dla pieszych i rowerzystów we Włoszech oraz jeden z najdłuższych w Europie. Być w Pescarze i nie zobaczyć go to jak pominąć Pałac Kultury i Nauki w Warszawie lub wieżę Eiffla w Paryżu!
Most ma 466 metrów długości i 50 metrów wysokości. Został otwarty w 2009 roku. Można z niego śmiało podziwiać błękitne wody Adriatyku oraz malownicze, środkowe Apeniny!

Po zejściu z mostu udaliśmy się na plażę. Przespacerowaliśmy brzegiem morza dobry kilometr, po czym zeszliśmy w kierunku zabytkowych dzielnic (takiego nieformalnego starego miasta).
Jest tutaj wiele pięknych, niezbyt uczęszczanych uliczek, co jest ogromnym plusem! Być może to kwestia tego, że to miasto nie stało się jeszcze turystycznym kurortem. Była to bardzo przyjemna odmiana – jako Cromaniaczka (miłośniczka Chorwacji) w tym roku zdecydowałam się nie brać pod uwagę tego kraju nad Adriatykiem właśnie ze względu na ogromną ilość turystów i zmiany pod nich, jakie postępują z roku na rok.
Ponownie na podstawie opinii lokalsów trafiliśmy do prawdziwej, włoskiej lodziarni – Gelateria 80 Voglia. Za dwie porcje po trzy gałki zapłaciliśmy 7€.

Tutejszy rynek nie jest niestety wzorem do naśladowania, ponieważ i go dotknęła konkretna betonoza. Na całym placu znaleźliśmy tylko jedno, średnie drzewo, które w upały daje niewielki cień.
Z nadzieją na znalezienie chociaż trochę bardziej zielonych terenów, udaliśmy się do drugiej części miasta, gdzie znajdują się dwa spore parki, które w rzeczywistości są jednością – kompleks funkcjonuje jako Nature Reserve Pineta Dannunziana. Znajdziecie tam niewielki staw z fontanną oraz zamieszkujące go kaczki i łabędzie. Z początku spędziliśmy czas w tylko jednej jego części, która nieszczególnie zachwyca, natomiast daje konkretny cień oraz pole do zabaw dla najmłodszych. Po dwóch godzinach może być już nieco ciężko, bo komary zaczynają się wami interesować…
Na duży plus zasługują jednak wspaniałe zabawki integracyjne na placu zabaw, przeznaczone dla osób z niepełnosprawnościami: karuzela i huśtawka. W ten oto sposób niewielkie miasto nad morzem pokazuje, że integracja i zapobieganie wykluczeniu osób z niepełnosprawnościami są możliwe już od najmłodszych lat.

Z parku wyszliśmy nieco zregenerowani, ale i znudzeni, bo… zapomnieliśmy o tym, że we Włoszech w godzinach od 13:00 do 17:00 trwa sjesta. Praktycznie wszystkie lokale są wówczas zamknięte. I bardzo dobrze! Chociaż to element kultury charakterystyczny dla kilku państw, to uważam, że jest z czego czerpać inspirację. W każdym razie – lepiej nie brać przykładu z nas i lepiej zorganizować ten dzień, na przykład stawiając na dłuższe plażowanie, chodzenie po wzgórzach czy zwiedzanie miasta i okolicznych miejscowości (dzięki sprawnej komunikacji jest to czysta przyjemność).
Tak więc po włoskiej sjeście udaliśmy się do Mangiafuoco, czyli kolejnej pizzerii cieszącej się dobrą opinią. Na nasze stoły wpadła bianca; to biała pizza, która swoją nazwę zawdzięcza kolorowi, a ten z kolei podkładowi w postaci nie passaty pomidorowej, a białego sosu ze śmietanki. Ostrzegam: nie każdemu przypadnie do gustu ten smak. Dla nas samych był zdecydowanie lekki i chętnie dorzucilibyśmy do niego trochę ostrości lub konkretniejszych przypraw. Niemniej, za całość razem z napojami zapłaciliśmy 13,50€.

Z tego miejsca warto wspomnieć o tym, że Pescara wyłamuje się z makaronowego stereotypu Włoch. Raczej nie uświadczycie tutaj past, a przynajmniej nie tak często, jak pizz. Poza nimi, zdecydowaną przewagą cieszą się owoce morza. Te z kolei kompletnie nie były w naszym stylu, ponieważ jesteśmy wegetarianami (z wegańską przeszłością; na co dzień nie jemy tyle nabiału, ile wpadło do naszych brzuchów podczas pobytu w Abruzji).
Co zobaczyć? Co zwiedzić? Co wiedzieć?
Było już o komunikacji, zakwaterowaniu, jedzeniu i o moście. Czas jednak skupić się na tym, co faktycznie warto zobaczyć.
Przede wszystkim, Pescara to miasto, w którym urodził się Gabriele D’Annunzio – włoski pisarz, poeta, lotnik wojskowy i polityk. Zasłynął on w 1894 roku swoją powieścią „Triumf śmierci”. Brał udział w I wojnie światowej, a 12 września 1919 roku stał na czele oddziałów ochotniczych, które dokonały zajęcia Fiume. Mussolini czerpał wiele z jego myśli, jednak drogi obu panów rozeszły się, gdy D’Annunzio okazał swój sprzeciw wobec sojuszu Włoch z III Rzeszą.
Obecnie w domu Gabriele D’Annunzio znajduje się muzeum mu poświęcone. Nie zdecydowaliśmy się na jego zwiedzanie, jednak cieszy się ono wieloma pozytywnymi opiniami.

W położonej kawałek od Pescary miejscowości Chieti znajduje się także uniwersytet jego imienia.
Z kolei z okolicznego Montesilvano pochodzi Franco Marini, były przewodniczący włoskiego Senatu oraz były Minister pracy i polityki społecznej Włoch z ramienia centrolewicowej Partito Democratico.
Tak się złożyło, że spacerując przez Pescarę w sobotnie popołudnie, natrafiliśmy na spotkanie otwarte tej partii. Za wiele wam jednak nie opowiem, ponieważ nie znam włoskiego, ale zebrała się tam mała grupka osób słuchających, szczególnie młodych.
Dzięki uprzejmości portiera udało nam się wejść na trybuny Stadionu Adriatico i poobserwować trenujące dzieci oraz młodzież. W tym samym czasie odbywały się ćwiczenia młodych piłkarzy i atletek.

Koniecznie odwiedźcie także wcześniej przeze mnie wspomniane stare miasto! Każda z uliczek zachwyca na nowo, a zabytkowe kamienice pomalowane na różne kolory, z przepięknymi okiennicami są idealnym tłem do zdjęć!

PODSUMOWANIE
Być może nie jest to szczególnie wybitny poradnik podróżniczy, natomiast po czterech dniach eksplorowania małej części włoskiego wybrzeża chciałam się z wami podzielić najistotniejszymi dla mnie spostrzeżeniami. Co prawda nie wymieniłam wszystkiego, jednak chciałam skupić się na podstawach, gdyby ktoś jeszcze zdecydował się na pobyt w Pescarze.
Cały wyjazd (poza biletami i noclegiem, o których wspomniałam na początku) zamknęliśmy w kwocie nieco ponad 300 złotych (na głowę). Poza jedzeniem kupowaliśmy także bilety na autobus, drobne przekąski czy pamiątkowe magnesy.
Nie było przymierania głodem ani zaciskania pasa, w końcu wyjazdy mają nam przynosić frajdę.
Z perspektywy osoby, która eksplorowała Italię po raz pierwszy, chcę Was zapewnić: to wciąga! Sama wrócę tam chętnie i jak najszybciej, nawet na krótki weekend!
O autorze
Aktywistka, feministka, studentka I roku politologii na Uniwersytecie Warszawskim. Na co dzień pracuje w Biurze Krajowym Partii Zieloni oraz jako specjalistka ds. ochrony praw człowieka w Biurze Poselskim dr Tomasza Aniśko, szczególnie w zakresie prawa uchodźczego. Miłośniczka podróży w stylu low budget, muzyki alternatywnej, tatuaży, kolczyków, grunge'u i kotów.