Przejdź do treści

Ja i Bursa

epitafium dla bursy

W poezji zakochałem się zupełnie przypadkiem. Gdy przeglądałem tablicę na Facebooku moim oczom ukazał się wiersz „Miłość”. Jako nastolatek powoli wkraczający w sferę uczuć wyższych skusiłem się tytułowi i wsiąknąłem na dłuższą chwilę w treść. Przeżyłem szok. Rzadko w poezji miłość przybiera czysto fizyczną formę, jaka została tam opisana. Ostatnie wersy, jasno sugerujące aborcję rozwiązującą problem niechcianego dziecka, mrożą krew w żyłach. Powalająca brutalność zafascynowała mnie i pokierowała ciekawość dalej, zachęciła do odkrycia całej twórczości autora i jego życiorysu. Tak właśnie związałem się emocjonalnie z Andrzejem Bursą – wyrzuconym ze świadomości dużej części Polaków artystą, uosobieniem przekory i indywidualizmu.

Poetycki bunt krakowianina ściśle wiąże się z naturą duszy, którą go obdarzono. Przyszedł na świat 21 marca 1932 roku jako owoc miłości Marii i Feliksa Bursów. Nie miał w życiu łatwo, bo od piętanstego roku życia wychowywała go tylko matka. Komunistyczne fascynacje jego ojca doprowadziły do rozpadu małżeństwa oraz wieloletniego konfliktu z synem. Z powodu problemów politycznych nie zdał matury, przystąpił do niej rok później i podjął studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie studiów poślubił Ludwikę Szemioth, z którą doczekał się jedynego syna – Michała. Pracował jako dziennikarz w „Dzienniku Polskim”, bo jako student potrzebował stałego dochodu. W 1954 roku zadebiutował w „Życiu Literackim” wierszem „Głos w dyskusji o młodzieży”. Zaczął wychodzić na prostą, poznał środowisko krakowskie w Piwnicy pod Baranami i zaprzyjaźnił się z Tadeuszem Kantorem. Pod koniec życia powróciły problemy. „Wydawnictwo Literackie” odrzuciło jego propozycję tomiku, a agresywna cenzura zmusiła go do rezygnacji z pracy dziennikarskiej. Zmarł 15 listopada 1957 roku z powodu wrodzonej wady serca. Miał wtedy zaledwie 25 lat.

Krytyka doceniła go dopiero po śmieci. W 1958 roku ukazał się zbiór jego utworów w tomiku „Wiersze”. Równolegle podczas II edycji Festiwalu Młodej Poezji Polskiej w Poznaniu jury przyznaje mu nagrodę za najciekawszy debiut roku. Legenda, która narosła wokół życiorysu Andrzeja Bursy, zdecydowanie przyćmiewa to, co najważniejsze: odważne, dojrzałe jak na wiek, dokonania literackie.

Wiatr nadchodzących zmian

Kontrowersje narosły nie tylko wokół tematyki, lecz także warstwy językowej. Odwilż po śmierci Bolesława Bieruta w 1956 roku przyniosła obywatelom zmiany. Społeczeństwo oczekiwało reformy państwa, a przede wszystkim – wolności. Niestety, wszystko rozbiło się jak szkło, a próby wywarcia wpływu na władzę zawsze kończyły się porażką. Niespełnione marzenia, pokładane w socjalizmie przez zmęczonych wojną ludzi, były niewątpliwą przyczyną frustracji. Bursę przez całe dorosłe życie dotykały represje polityczne, które skutecznie zniszczyły jego karierę dziennikarza i poety. Wobec tego nie ma co się dziwić, że tłamszony przez otoczenie człowiek ucieka się do kolokwializmów oraz wulgaryzmów, postrzeganych często jako uwłaczające instytucji wiersza. Nie on jeden uciekał od utartego schematu pisania, szukając własnej drogi ku spełnieniu literackiemu. Chwytanie niecodziennych środków przekazu w celu wyjścia poza konwencję nie ma sensu. Odmienność właśnie pociąga do dalszego odkrywania tego, co Bursa skrywa.

Poeta dał upust utraconym nadziejom w „Modlitwie dziękczynnej z wymówką”:

Nie uczyniłeś mnie ślepym

Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie garbatym

Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie dziecięciem alkoholika

Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie wodogłowcem

Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie jąkałą kuternogą karłem epileptykiem

hermafrodytą koniem mchem ani niczym z fauny i flory

Dzięki Ci za to Panie

Ale dlaczego uczyniłeś mnie Polakiem? 

Gdyby wiersz był anonimowy, mógłby zostać odebrany jako manifest antypolski, a ponadto profanacja. Powtarzająca się stale apostrofa „Dzięki Ci za to Panie” buduje poczucie dialogu podmiotu lirycznego z Bogiem (w tym miejscu warto podkreślić, że Bursa nie określił się nigdy jako ateista, choć jego nazwisko na życzenie wykreślono z ksiąg kościelnych). Dziękuje on, że nie jest ślepy, garbaty, nie ma wodogłowia i ojca alkoholika, a także za uchronienie przed wieloma innymi ułomnościami fizycznymi. Wyraża zadowolenie, że nie należy do fauny czy flory, zapewne uważając taki los za mało interesujący. Po takim, zdawać by się mogło, dość przeciętnym opiewaniu sfery sacrum przychodzi punkt kulminacyjny. Puentą utworu Bursa uczynił pytanie: „Ale dlaczego uczyniłeś mnie Polakiem?”. Od razu nasuwają się myśli: antypolak, zdrajca. Przyglądając się dokładniej życiorysowi poety, można ten żal wyraźnie rozgraniczyć. Nie tyle boli sama przynależność narodowa, co nieciekawe realia socjalistycznej codzienności oraz bierni, zawistni współobywatele. Jest to wyjątkowe w polskiej literaturze, gdy autor w nie unosi się dumą z tego, gdzie się urodził.

Nie tylko przekleństwa i potocyzmy budują nastrój w twórczości Bursy. Lubię nazywać go poetą-cynikiem. Język to w tym przypadku synonim treści. Odarty z szat, oschły, momentami cyniczny przekaz to dla odbiorcy czysta esencja. Mimo to czytaniu zawsze towarzyszą emocje. Element ten współgra z nieoczywistym tokiem myślowym.

Miły, milszy, najmilszy 

„Pantofelek” to kolejny w dorobku Bursy głos sprzeciwu wobec językowej manipulacji. Otaczała ona społeczeństwo z każdej strony pod postacią agresywnej propagandy. 

Dzieci są milsze od dorosłych

zwierzęta są milsze od dzieci

mówisz że rozumując w ten sposób

muszę dojść do twierdzenia

że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek

no to co

milszy mi jest pantofelek

od ciebie ty skurwysynie. 

Po serii gradacyjnych porównań, skupiających się na coraz „milszych” autorowi istotach, ostatnie z nich to tylko smutne następstwo tego ciągu myślowego. Podkreśla je wulgaryzm, dzięki czemu bardziej zapada w pamięć. Ważną rolę pełni też potocyzm „no to co”, który skraca dystans pomiędzy stronami zaaranżowanej rozmowy. W „Pantofelku” ujawniają się najważniejsze cechy twórczości Bursy: snuta opowieść zawsze kończy się wyraźną, zapadającą w pamięć puentą. Ta wbita nagle szpilka przebija napompowany balonik, spuszczając w momencie całe napięcie. Wiersz jest atakiem na nieuczciwe posunięcia w dyskusji, gdy zamiast argumentów zwycięża się naginaniem faktów.

Lekcja języków obcych

Moja początkowa niedojrzała fascynacja dorobkiem poety przerodziła się wręcz w bursomanię. Wszystko bierze się z faktu, że to twórczość codzienna – o wielkości dzieła stanowi jego ponadczasowość i uniwersalność. Często sięgam po kieszonkowe wydanie Bursy, nie tylko szukając inspiracji, lecz głównie po życiową, przekazaną na chłodno mądrość. Chociażby takie „Języki obce”:

Czy twój ojciec pali fajkę?

Tak mój ojciec pali fajkę

Yes, my father smokes the pipe

powtórz to zdanie

otworzy ci ono

o-

knonaświat

Gdy będziesz siedział na Broadwayu

w barze piękniejszym niż oczy szatana

spytają cię niezawodnie

czy twój ojciec pali fajkę

wtedy odpowiedz z uśmiechem

Yes, my father smokes pipe

Widzisz

jak to będzie cudownie

Stany Zjednoczone wielu dalej kojarzą się głównie z amerykańskim snem, a w porównaniu z Polską to kraina idylliczna. Języki obce wciąż uważa się za klucz do świata, całkiem zresztą słusznie. Przerzutnia: „o- / knonaświat” wyraża zarazem zachwyt, jak i pewne zawahanie. Wydobywający się z treści głos sumienia zmusza do zastanowienia się, czy można bezkarnie skryć się za maską innego języka? Wreszcie też, czy każdy siedzący w barze na Broadwayu, rozmawiając z Jankesem, będzie zadowolony?

Twarzą w twarz z Hoessem

Nazwałbym Andrzeja Bursę także kulturalnym komornikiem. Wyciągał na światło dzienne tematy niewygodne, często tabu, poruszał swoimi słowami opinię publiczną. Niczym egzekutor długu spokojnego życia z dala od wszystkich problemów zmuszał biernych do zajęcia jasnego stanowiska. „Liryka Rudolfa Hoessa” uderza w niewygodną dla ludzkości nutę:

Rudolf Hoess, komendant

oświęcimskiego obozu śmierci,

faszystowski rycerz bez skazy,

w chwilach

szczególnego podniecenia nerwowego

siadał wieczorem na konia

i galopował wokół obozu.

Zdanie z pamiętnika Hoessa:

„Uczucie nienawiści jest mi w ogóle obce.”

Kiedy czuję się zmęczony pracą

Gwiazdy obóz otoczą kolczaste

Pochylony w skrzypiącej kulbace

Pędzę konno chorowitym laskiem

Czując ciepłą śledzionę na pięcie

Czując ciosy gałęzi suchych

Żywy człowiek z żywym zwierzęciem

W pełzających cicho dymach trupich

W trupi dym w ostry gąszcz w duszny piach

Mocny Niemiec w sukno w skórę w stal okuty

Tam nienawiść ból i strach

Po imieniu dzwonią na mnie w druty

Jutro znów pracowicie palił będę

Trupie buty segregował trupie zęby

Więc dziś niech mój ogier staje dęba

Niech zahuśtam się jak diabeł na popręgach

Syn pastora w najgorętszych piekła kręgach

Rozgrzebywanie tragedii Holokaustu dziesięć lat po zakończeniu wojny to akt dużej odwagi. Tym bardziej, że podmiotem lirycznym wiersza jest komendant Auschwitz-Birkenau, jedna z największych bestii w historii ludzkości – Rudolf Hoess. Obraz przepełniony jest brutalnością, ostateczne przygnębienie przychodzi, gdy człowiek uświadomi sobie, że tak mogła wyglądać eksterminacja ludności żydowskiej: „likwidacja sąsiadów” – używając tytułu pracy Jana Tomasza Grossa. Warto tu przywołać Różewicza i jego „Warkoczyk”. Z „Liryką Rudolfa Hoessa” łączy go podobne wrażenie, jakie wywiera na czytelniku. Ktoś uroni niejedną łzę, natomiast rzesza ludzi wpadnie w stan długiej apatii, trudnego do odpędzenia przygnębienia. Zostałem przez sztukę kolejny raz uświadomiony, jak mam dobrze w porównaniu do moich rówieśników z okresu wojny.

Jak artysta postrzega swój fach?

Bursa nie mógł pozostać obojętny na wizerunek poety, więc dołożył do niego tego swoją cegiełkę. W „Ja chciałbym być poetą” z charakterystyczną dla siebie nutą ironii komentuje bzdurne wyobrażenia o życiu artysty, jakie przejawiało ówczesne społeczeństwo. Jak to poeta nie musi nic robić, wiecznie tylko romansuje, pławi się luksusach, mieszka w Zakopanem, a przy tym prowadzi zupełnie swobodny tryb życia. Są rzeczy przez lata pozostające w status quo. Dziś również często nie docenia się wysiłku włożonego w pracę umysłową. Bursa w „Poecie” sprowadza swój fach do czegoś namacalnego, jakby wyjmując go ze strefy sacrum i ujawniając w profanum. Rozliczenie z romantycznością polega na sprowadzeniu roli poety z Konrada-stwórcy do przeciętnego zjadacza chleba, potrzebującego wyjść do toalety. Potem znowu siada za biurkiem, by doczekać w pracy do skończenia zmiany. Uczłowieczenie artysty, które promuje autor, przełamuje konwenans jednostki wybitnej, której miejsce jest ponad tłumem.

Powrót do łask

W przestrzeni publicznej brakuje takich artystów jak Andrzej Bursa. Był bystrym obserwatorem stosującym niestandardowe środki przekazu. Buntownicza natura, przejawiająca się chęcią poprawy socjalistycznego świata, zapewniła mu miejsce w annałach historii. Nie każdy polubi taką twórczość, aczkolwiek nie sposób pozostać wobec niej obojętnym. W serce każdego człowieka trafi chociaż okruszek tej magicznej inspiracji, która emanuje z jego wersów. Trudno powiedzieć, czy dłuższe życie pomogłoby mu bardziej zaistnieć czy zniszczyłoby legendę młodego człowieka, pragnącego być sobą w pastelowej rzeczywistości Polski Ludowej.

O autorze

Uczeń II klasy IX LO im. C. K. Norwida w Częstochowie. W redakcji od samego początku. Pasjonat sportu, początkujący sędzia piłki nożnej. Lubi przeczytać dobrą książkę. Poza tym fan gier strategicznych i RPG. Zwolennik ruchów lewicowych. Laureat Częstochowskiego Przeglądu Poezji "Zapałki 2021". Autor bloga co-dziennik.pl