Braterstwo, rap, deska i coming of age. „Braty” Marcina Filipowicza to seria czarno-białych stopklatek z życia nastoletnich braci, którzy niedawno stracili matkę, a na uciekającym w narkotyki ojcu nie mogą już polegać. Czas, decyzje do podjęcia i obowiązki do zrealizowania pozostają w filmie niejasne – jakbyśmy byli zawieszeni gdzieś w próżni, pośród urywków wspomnień.
Spokojne, znużone blokowisko, pośród niego dwóch braci i ich ojciec. Bartek (Sebastian Dela) ma dziewiętnaście lat, łysą głowę i czapkę z daszkiem. Jest pewnym siebie ekstrawertykiem, pali blanty i podrywa dziewczyny. Grywa w koszykówkę, choć ostatnio opuszcza treningi i za karę siedzi na ławce. Próbuje przejąć rolę ojca w życiu siedemnastoletniego Filipa (Hubert Miłkowski), bo ten prawdziwy rodzic synami mało się interesuje. Młodszy z braci jest przeciwieństwem starszego. Jest nieśmiały i cichy, ma blond loki, nosi wełnianą czapkę, trampki i flanelowe koszule. Fascynuje go jazda na desce, choć częściej ogląda ją na laptopie, niż ćwiczy tricki na skateparku. Otaczający świat i rozgrywająca się historia odbijają się w jego oczach.
Ojciec (Cezary Łukaszewicz) stratę żony znosi inaczej niż jego synowie. Na całe dnie zamyka się w pokoju i bierze narkotyki. W przerwach od tego czasem pogra z Bartkiem w koszykówkę albo przyjdzie na jego mecz, ale łatwo się denerwuje i jest agresywny. Podczas trudnych rozmów raczej milczy, choć w tym milczeniu zawiera się cały skumulowany ból. Nie jest dla swoich synów żadnym wsparciem, ale nie można powiedzieć, że ma ich gdzieś. Czasem próbuje znowu być ojcem. Zabiera Filipa nad wodę, chce wrócić do pracy, bo kończą mu się pieniądze, ale i tak zawsze kończy nieprzytomny za zamkniętymi drzwiami.
Czas to iluzja
Bohaterowie nie chodzą do szkoły ani do pracy, a przynajmniej my, jako widzowie, o tym nie wiemy. Nie jest to bynajmniej ważne. Tak samo jak czas, który zdaje się nie istnieć. Niby w filmie pojawiają się współczesne smartfony, ale nie są nieodłącznym elementem codzienności. Z głośników starej hondy civic leci debiutancki album Małpy, Filip i Bartek ubierają się w stylu lat 90., a ich ojciec słucha winyli. Moda na lata dziewięćdziesiąte oczywiście wraca, ale w „Bratach” mamy raczej do czynienia ze wspomnieniami, które gubią ostrość, niczym tytuł piosenki Pezeta i Noona z napisów końcowych. Ramy czasowe się zacierają, jakby urodzeni w latach 80. reżyser i scenarzysta opowiadali jednocześnie o swojej młodości oraz o młodości współczesnych nastolatków. „Braty” zyskały w ten sposób solidny element ponadczasowości. Filipowicz w rozmowie z Mateuszem Demskim z portalu Noizz powiedział:
„Nie ucieknę od tego, że jak film robi reżyser, który ma trójkę z przodu, to jest tam coś o jego dorastaniu. Gdybym chciał zrobić film tylko i wyłącznie o współczesnych nastolatkach, to musiałbym zbudować inną ekipę i oddać głos młodszym ludziom. Chodziło mi o dorastanie uniwersalne. Trochę poza czasem i kontekstem społecznym”.
W opozycji do jasno określonego czasu akcji stoją również czarno-białe kadry. Pozbawienie filmu koloru nadało mu większą uniwersalność i pozwoliło zwrócić uwagę widza na to, o czym „Braty” naprawdę opowiadają. Dodało też element nostalgiczności, nierozerwalnie związany z czernią i bielą. Nie bez znaczenia było też to, że Marcin Filipowicz w czasach licealnych robił zdjęcia skejtom swoim analogowym aparatem, do którego wkładał oczywiście czarno-biały film. Środowisko znał więc od podszewki, sam trochę jeździł na desce, a te wspomnienia siedziały mu w głowie, kiedy pracował nad swoim debiutanckim pełnometrażowym filmem – czyli właśnie nad „Bratami”.
Dziewczyna starszego brata
W pewnym momencie w życiu braci pojawia się Klaudia (Marta Stalmierska). Wygląda i zachowuje się jak typowa buntowniczka i outsiderka. Ma długie blond włosy, czapkę z daszkiem, tatuaże, nerkę i oversizowe ubrania. Pali skręty i trochę jeździ na desce. Włóczy się gdzieś za miastem, ze swoją paczką kradnie kredens z knajpy, który potem razem niszczą. Dużo przeklina i mówi w dość sztywny i nienaturalny sposób. Niektórzy zarzucają twórcom źle napisane dialogi. Moim zdaniem Klaudia nie została jednak niewłaściwie wykreowana, lecz taka właśnie miała być. Albo odzwierciedlać wyobrażenie młodszego z braci o zbuntowanej dziewczynie, albo przybierać pozy, które pozwolą jej wejść do osiedlowego środowiska, z którego być może wcale się nie wywodzi.
Klaudia spotyka się z Bartkiem, ale podoba się też Filipowi. Nie przywiązuje jednak wielkiej wagi do budowania stałej relacji. Gdy chce się wyszaleć, idzie do starszego; jak potrzebuje się wyciszyć, znajduje gdzieś młodszego z braci. Z tym drugim uczy się jeździć na desce, czasem leży z nim na ziemi i w ciszy patrzy w niebo. Milczenie śmiało może zostać nazwane pierwszoplanową postacią tego filmu, bo towarzyszy bohaterom przez cały czas. Typowo dla kina coming of age, czyli opowiadającego o nastolatkach wchodzących w dorosłość, otrzymujemy dużo scen niemego oczekiwania. Wsłuchujemy się w szum wody, kółek deskorolki, wiatru czy hałas nadchodzącej z oddali burzy. Świat obserwujemy natomiast w oczach Filipa.
Braty i Syny
Jeśli milczenie jest pierwszoplanową postacią, to drugoplanową zdecydowanie należy nazwać muzykę. Ta towarzyszy bohaterom niemal cały czas: w samochodzie, mieszkaniu czy w klubie na koncercie duetu Syny (Piernikowski i 1988). Oprócz nich oraz wspomnianych wcześniej Małpy, Pezeta i Noona, na ścieżce dźwiękowej znaleźli się: Tricky, Waglewski Fisz Emade, Kacha Kowalczyk (z Piernikowskim oraz z Coals), Hania Rani & Dobrawa Czocher i Błażej Malinowski. Noon skomponował także nową muzykę na potrzeby produkcji, natomiast piosenka „Gubisz ostrość” z nagranego z Pezetem w 2004 roku albumu „Muzyka Poważna” była idealnym zwieńczeniem filmu.
„Człowiek, gdy dorośnie, wtedy częściej myśli”.
Otrzymaliśmy obraz polskiego blokowiska, w którym czas płynie w tempie 90 BPM, a koniec dnia wyznacza obserwowane z torów kolejowych albo ze skateparku zachodzące słońce. Nie jest to jednak osiedle, w którym niebezpieczeństwo czyha za każdym rogiem; jest raczej spokojne i nieco znużone. Może to dopiero cisza przed burzą, a może burza już się skończyła – przeszła nad miastem wtedy, kiedy Filip z ojcem słuchali grzmotów, siedząc na łódce. Najsilniejszym elementem filmu są świetne kadry, które nie pozwalają oderwać oczu od ekranu. Śledzimy obrazy uważnie, nawet gdy nic szczególnego się nie dzieje.
Deska to jest lifestyle
Kolejną drugoplanową postacią jest deskorolka, skejterskie środowisko i cała związana z tym otoczka. Filip swoje miejsce odnajduje właśnie na skateparku. Choć niezbyt dobrze umie jeździć, nie udaje mu się nawet kickflip, to szybko zostaje przyjęty przez innych. W pozostałych skejtach znajduje wsparcie, kiedy kłóci się z bratem. Wymowna jest końcówka filmu, kiedy Filipowi wychodzi jeden trick i wszyscy w euforii przybijają mu piątki. Reżyser w rozmowie z Mateuszem Demskim powiedział, że nie było to inscenizowane. Takie rzeczy się po prostu w tym środowisku dzieją – deska to jest lifestyle. W „Bratach” wystąpiło trzech profesjonalnych skejtów: Bajkowy, Blacha i Kaszkiet.
Film pojawił się 9 czerwca 2022 na Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film” oraz 23 lipca 2022 na „Nowych Horyzontach”. Swoją kinową premierę miał 21 kwietnia bieżącego roku. Mimo że punktem wyjścia jest niejako rodzinna tragedia, „Braty” nie emanują negatywnymi emocjami. Są raczej zbiorem luźnych wspomnień, pełnych nostalgii i cichego oczekiwania. Fabuła może i jest dość schematyczna, natomiast nie ona gra tu główną rolę. To, co się wydarzyło, to tylko punkt na osi czasu w życiu wchodzących w dorosłe życie bohaterów. Jest co wspominać, z czego się cieszyć i czego żałować, lecz, jak u Pezeta, to się nigdy już nie zdarzy.
Fot. nagłówka: Kadr z filmu „Braty” | reż. Marcin Filipowicz
O autorze
Student Dziennikarstwa międzynarodowego na Uniwersytecie Łódzkim. Pasjonat szeroko pojętej kultury, a także fotografii i wszystkiego, co jest vintage.