Przejdź do treści

Autostopem po bliskim Wschodzie

Region Bliskiego Wschodu nie słynie ze zbytniej stabilności lub bezpieczeństwa – jest wręcz odwrotnie. Wybierając się w zeszłym roku na miesięczne doświadczenie misyjne do Palestyny, byłem tego świadom. Są jednak momenty, w których po prostu trzeba zaryzykować czy zaszaleć. Tak było w moim przypadku, gdy niepohamowana żądza zobaczenia wszystkiego, co chciałem zobaczyć, spotkała się z ograniczonym wolnym czasem i Szabatem. W niniejszym artykule pragnę się z Wami podzielić moimi zeszłorocznymi przygodami – tym, jak brałem wraz z koleżanką autostop czy jak drałowaliśmy przez pustynię bez wody. Zapraszam!

W zeszłym roku we wrześniu poleciałem wraz z moją koleżanką ze wspólnoty na miesięczne doświadczenie misyjne do Palestyny. Pracowaliśmy z małymi dziećmi i nastolatkami w betlejemskim Domu Pokoju, prowadzonym przez siostry elżbietanki. Było to zadanie naprawdę wymagające i trudne. Zważywszy na to, że zajmowaliśmy się dziećmi przede wszystkim w przedziale wiekowym 3-8 lat, nie byliśmy w stanie porozumieć się bezproblemowo. Pełne energii dzieci nie były zbytnio skore słuchać się poleceń, mimo nauczenia się przez nas parudziesięciu zwrotów arabskich, by móc to ułatwić. Dzieci chodziły do chrześcijańskich szkół, więc wolne miały niedziele i piątki, ze względu na muzułmanów, którzy też do nich uczęszczają. Pozostałe dni były wypełnione nauką w szkole, a po niej z nami. Można powiedzieć, że podczas naszej wizyty wraz z moją koleżanką przepracowaliśmy miesięczny pełen etat z dziećmi, zajmując się nimi i wykonując dodatkowe czynności, takie jak sprzątanie ogrodu, wyprowadzanie psa czy wyganianie osła-uciekiniera z posesji. Nie mieliśmy więc zbyt wiele wolnego czasu, by móc zwiedzać swobodnie Izrael i Palestynę, gdyż przybyliśmy do Ziemi Świętej przede wszystkim po to, żeby pracować. Wolne mieliśmy jedynie piątki, niedziele i częściowo soboty. Dzisiejsza historia dotyczyć będzie ostatniej, ryzykownej okazji, jaką mieliśmy, żeby wykąpać się w Morzu Martwym i zobaczyć twierdzę Masadę. Dlaczego ryzykownej? Ponieważ był to wyścig z czasem…

Fot. Bartosz Sobieniak/Gazeta Kongresy

Plan akcji

Był piątek, mieliśmy więc wolne. Postanowiliśmy wykorzystać tę szansę, by móc po trzech tygodniach od przylotu zobaczyć Morze Martwe. Dojazd na miejsce nie miał być problemem, powrót to już z kolei inna historia. O ile rano mogliśmy skorzystać z izraelskiego odpowiednika PKS-u i dojechać nad morze, to wrócić stamtąd za pomocą transportu publicznego nie było szans. Szabat rozpoczyna się wraz z zachodem słońca w piątek i kończy się zachodem w sobotę. Całe państwo wówczas staje (no może poza Tel Awiwem). Izraelska komunikacja miejska i międzymiastowa nie funkcjonuje już na parę godzin przed, by każdemu pracującemu kierowcy zapewnić czas na powrót do domu. Swoje oferty przewozowe oferują jedynie arabscy kierowcy, którzy skupiają się jednak na transporcie między miastami, więc poza prywatną taksówką do wynajęcia na cały dzień (co jest zamachem na portfele turystów) nie istniała możliwość konwencjonalnego powrotu do Betlejem znad Morza Martwego. Uznaliśmy jednak, że zaryzykujemy i najwyżej weźmiemy autostop. Chrzest bojowy mieliśmy już za sobą wracaliśmy za pomocą autostopu już wcześniej. Był to powrót z Herodionu do Betlejem (15km). Tym razem zadanie było o wiele bardziej ambitne. Bowiem z Neve Zohar nad Morzem Martwym do Betlejem jest 117 km!

Chill przez pustynię

Z rana przejechaliśmy z Betlejem do Jerozolimy, stamtąd udaliśmy się autobusem do Neve Zohar. Gdy zobaczyliśmy Morze Martwe, wykąpaliśmy się w nim, uznaliśmy, że na spokojnie jakoś to będzie. Zbyt tutaj pięknie, żeby przejmować się tym, że za parę godzin nie będzie jak wrócić do domu i zostaniemy na pustyni. Po spędzeniu paru godzin nad morzem uznaliśmy, że pora na Masadę. Od samego początku bardzo chciałem ją zobaczyć. Problemem było to, że forteca znajduje się w głębi pustyni, a komunikacja miejska już powoli kończyła swoją pracę. To była pora na przygodę z autostopem. Po parunastu minutach proszenia o podwózkę, udało się. Zostaliśmy podwiezieni 6 kilometrów przez przemiłe małżeństwo do Ein Bokek, bardziej turystycznej lokalizacji. Zostawiając nas tam, byli pewni, że więcej osób będzie tamtędy jechać i ktoś nas podrzuci. Rzeczywistość jednak okazała się brutalna. Staliśmy ponad pół godziny, nikt się nie zatrzymywał. Dołączyli w międzyczasie do nas dwaj żołnierze poborowi, którzy również tą metodą transportu pragnęli pojechać do swoich domów. Dla żołnierzy więcej osób było skorych się zatrzymać, niestety sami jechali bardzo daleko, bo aż w okolice Wzgórz Golan (północ Izraela). Gdy kierowca odmówił zabrania ich z powodu dużej odległości, namówili go chociaż, żeby podwiózł nas te 17 kilometrów pod Masadę, gdyż miał po drodze zgodził się. Gdy kierowca wysadził nas w okolicach Masady, nie było już do niej tak daleko. Blisko jednak nie oznacza łatwo. Musieliśmy pokonać 5 km wzdłuż pustyni. Warto przy tym wspomnieć, że przez cały dzień temperatura wynosiła ponad 45 stopni, a my byliśmy już zmęczeni i nie mieliśmy wody. Ale udało się! Jakoś doszliśmy na miejsce, skorzystaliśmy z darmowych wodopojów z zimną wodą. Forteca Masada i widoki z niej, były warte tego wysiłku. W drodze powrotnej, tzn. do miejsca wysadzenia przez poprzedniego kierowcę, zabrał nas sympatyczny Koreańczyk, który widząc nasze zmęczenie, sam się ulitował i zaoferował podwózkę.

Fot. Bartosz Sobieniak/Gazeta Kongresy

Miejsce, w którym zostaliśmy zostawieni, było fatalne w pod względem komunikacyjnym. Środek pustyni, ruch praktycznie zerowy. Zbliżał się Szabat, a wraz z nim kończyła się nadzieja na ostatnie samochody. Na szczęście zostaliśmy uratowani i to w iście bohaterskim stylu! Aż do samych przedmieść Jerozolimy (czyli 100 km trasy) podwiózł nas czterdziestoletni mężczyzna, który jechał ze swoją mamą na Szabat do miejscowości w Samarii. Był on barwną postacią. Opowiedział nam historie ze swojego życia, które podsumował prostym #yolo. Dzielił się swoimi poglądami religijnymi i politycznymi, które były, jakby to ująć… dosyć kontrowersyjne. Ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, więc nie wyrażaliśmy żadnych obiekcji, w obawie, że zostawi nas na środku pustyni. Radykalne hasła, które padały z jego ust, mogły właściwie nie być w pełni szczere, w każdym razie nie wyrażał ich w pełni świadomie, gdyż jadąc, popijał lokalną wódkę o smaku jabłkowym. Pewnie rozluźniło mu to język, a że byliśmy turystami z Europy, to uznał, że wygada się nam na każdy temat. Poczęstował mnie również tym lokalnym trunkiem, który nie był jednak tak mocny, jak się spodziewałem, co dodało mi nadziei, że nie zabije nas, prowadząc. Do dziś nie sprawdziłem jakie są ograniczenia w spożywaniu alkoholu, gdy się prowadzi na terytorium Izraela, ale, co najzabawniejsze w tej sytuacji, pan kierowca był… policjantem. Zapraszał nas do siebie na kolację szabatową, jednakże my grzecznie odmówiliśmy. Wysiadając już tylko 20 km od Jerozolimy, wiedzieliśmy, że jesteśmy już blisko i przeżyjemy!

Ostatnia prosta

Szybko zostaliśmy zabrani przez młodego Izraelczyka, który wraz z małym dzieckiem wracał na Szabat z Jerozolimy do Tel Awiwu. Był on niezwykle miłym człowiekiem. Jak się okazało, jego dziadek został uratowany przez Polaków z holokaustu. Jako reprezentant naszego narodu, otrzymałem od niego serdeczne podziękowania za heroiczność Polaków w czasach wojny. Chciał również oficjalnie podziękować Polsce, więc podałem mu wszystkie możliwe instytucje do których mógłby się zwrócić. Był przeszczęśliwy. Tym sympatycznym akcentem dojechaliśmy do Jerozolimy, z której arabską komunikacją publiczną dojechaliśmy prościutko do samego Betlejem.

Fot. Bartosz Sobieniak/Gazeta Kongresy

Czy warto było szaleć tak?

Odpowiedź na pytanie nagłówka może być tylko jedna tak! Liczne podróże autostopem, jakie odbywałem sam lub z koleżanką na przestrzeni miesięcznego pobytu, przyniosły nam wiele niesamowitych doświadczeń. Nie czułem się w żadnym momencie zagrożony, będąc pasażerem samochodu obcego mi człowieka. Izrael i Palestyna są właściwie całkiem dobrymi państwami na rozpoczęcie przygody z autostopem. Na wielu portalach izraelskich przeczytałem, że podróżowanie tym środkiem transportu jest tam bardzo popularne i mieszkańcy polecają je turystom, aczkolwiek sami ze strachu by tego raczej nie robili. Izrael i Palestyna ma wiele różnorakich środków transportu. Są pociągi, w Jerozolimie tramwaje, są autobusy izraelskie, międzymiastowe autobusy arabskie, taksówki arabskie i izraelskie oraz sławne sheruty. Niestety, kraje same w sobie nie są zbyt fenomenalnie połączone siecią transportu publicznego. Widać ewidentne podziały na zachód i wschód oraz północ i południe. Piątek i sobota to ponadto ciężkie dni dla turysty często trzeba ścigać się z czasem i szukać alternatyw. Dlatego nie ma się czemu dziwić, że coraz popularniejsze, w szczególności u bogatszych turystów, staje się wynajmowanie samochodów lub taksówkarzy na cały pobyt. Autostop to świetna alternatywa, koło ratunkowe, z którego może skorzystać mniej zamożny i żądny większych wrażeń turysta. Gdy po raz kolejny wybiorę się do Ziemi Świętej, z pewnością niejeden raz jeszcze skorzystam z tego środka transportu!

Fot. nagłówka: Bartosz Sobieniak/Gazeta Kongresy

O autorze

Poznaniak mieszkający w Warszawie. Sędzia tenisowy, model, działacz społeczny. Wyróżniony na gali Poznański Wolontariusz Roku 2022.