Przejdź do treści

Długość dźwięku pożegnania. Odszedł Pele

Urodziłem się, by grać w piłkę nożną, tak jak Beethoven urodził się, by pisać muzykę, a Michał Anioł, by malować” – mówił o sobie Pele. Brazylijczyk zmarł 29 grudnia. 

Niespełna 18-letni, filigranowy i zwinny chłopak przyjmuje futbolówkę na klatkę piersiową, po czym z niebywałą swobodą przerzucą ją sobie w polu karnym nad zdezorientowanym szwedzkim defensorem i precyzyjnym strzałem umieszcza w siatce. Nieco ponad dwa kwadranse później robi to po raz drugi, tym razem oddając strzał głową z trudnej pozycji. Po kilku minutach arbiter kończy spotkanie finałowe między Brazylią a Szwecją i pozwala cieszyć się Canarinhos z pierwszego w historii tytułu mistrzostw świata.  

W centrum uwagi nadal pozostaje strzelec dwóch goli w tym meczu. Legenda głosi, że w tamtym momencie na chwilę stracił przytomność – podrzucany w euforii przez kolegów – ale dzisiaj trudno stwierdzić, czy rzeczywiście tak było. Pewnym można być za to czego innego: to właśnie wtedy Pele napisał przełomowy rozdział swojej piłkarskiej opowieści, a kolejne akapity miał stworzyć nie dość, że w niedalekiej przyszłości, to jeszcze w równie spektakularnym stylu. Poznajcie jego historię. 

Od pucybuta 

„Nigdy nie zapomnimy dni, kiedy byliśmy młodzi. Pamięć jest jak film, który oglądamy w samotności. Dla mnie dzieciństwo jest najlepszą częścią tego filmu: czasami wracam myślami do tamtych doświadczeń, niewinności i psot, marzeń i koszmarów” w taki sposób Pele rozpoczyna swoją autobiografię, wydaną przeszło 17 lat temu. Poetyka i nostalgia, bijące z tego fragmentu, mogą nieco zbijać z tropu, bo młodzieńcze lata Pelego – a właściwie Edsona Arantes de Nascimento – to przecież w pierwszej kolejności wytrwała walka o godny byt i przymus węszenia za nawet najmniejszym zarobkiem. I to w czasie, kiedy jego rówieśnicy zwykle beztrosko grzebią łopatką w piaskownicy albo przynajmniej rozpoczynają naukę w podstawówce. 

Przyczyny takiego stanu rzeczy należy bez wątpienia szukać w ówczesnym kryzysie politycznym i gospodarczym, trawiącym Brazylię od środka, który znacznie utrudniał osiągnięcie stabilności finansowej i zadowalających warunków życia. Zwłaszcza że ojciec Pelego – niejaki Dondinho – mimo że całkiem nieźle grał w piłkę i cieszył się sympatią oraz szacunkiem miejscowych, nigdy nie mógł w zamian liczyć na satysfakcjonujące wynagrodzenie. Chociaż uczciwiej byłoby stwierdzić, że akurat na futbolu zwykle wychodził na minus, czego puentą okazała się groźna kontuzja, pozbawiająca go złudzeń o dalszym graniu. 

Pech sprawił zatem, że aby utrzymać rodzinę, musiał zacząć ciężko pracować fizycznie, a przy tym do podjęcia pracy zachęcał także swojego pierworodnego syna. Pele wyruszył więc na podbój niezwykle skromnego i ograniczonego rynku pracy, a w efekcie został… pucybutem. W przerwach między szorowaniem obuwia wytrwale uganiał się jednak za szmacianką z kolegami, ale robił to w ukryciu przed wzrokiem matki, często przestrzegającej go przed tym sportem w związku z nieudaną przygodą Dondinho. 

Przeznaczenia nie udało się jednak oszukać. 

Ze slumsów na murawę 

Na talencie Pelego jako pierwszy poznał się dawny reprezentant Brazylii Waldemar de Brito, zauważając go na jednym z błotnistych, prowizorycznych boisk. Były piłkarz był na tyle zdeterminowany, aby zaopiekować się futbolową karierą 15-letniego wówczas Edsona, że momentalnie odbył rozmowę z trenerami i zarządem uznanego klubu Santos, po czym zaprosił nastolatka na trening z drużyną seniorów. 

A tam Pele tylko udowodnił, jaką skalą umiejętności dysponuje, w związku z czym szybko zaoferowano mu profesjonalny kontrakt, który negocjował sam de Brito. Co prawda we wspomnianej książce Pele wyznaje, że początkowo nie był specjalnie zadowolony z warunków zawieranej umowy, ale potem z pomocą Waldemara udało mu się osiągnąć kompromis w rozmowach z władzami Santosu. Więcej perswazji potrzebował jednak w… domu. 

Podobno, kiedy wrócił tam po kilku tygodniach spędzonych w Santosie, i członkowie jego rodziny usłyszeli, że Pele dostał optymalną ofertę i miałby zasilić klub ze stanu Sao Paulo w zasadzie od zaraz, matka i babcia zalały się łzami, a ojciec sposępniał. Przecież jeszcze nie tak dawno on sam goił rany po brutalnie przerwanym romansie z piłką, a teraz miałby zgodzić się na podobne ryzyko podejmowane przez jego syna? Wiele wskazywało więc na to, że na następny dzień, zamiast biegać w białym trykocie Santosu, Pele wróci do usługiwania mieszkańcom rodzinnego Tres Coracoes w roli sumiennego pucybuta, ale wtedy do akcji ponownie wkroczył de Brito. 

Postanowione – Pele zostanie piłkarzem 

Jak widzicie po śródtytule, rodzina Pelego w końcu się ugięła, a zawodnik kilka dni później zadebiutował już w nowym zespole. W spotkaniu przeciwko Corinthians Santo Andre, Santos zwyciężył aż 7:1, a świeżak” ledwo oderwany od szarej codzienności, nędzy i biedy, zdobył bramkę, czym zwrócił na siebie uwagę kibiców z całego kraju. 

Nim sezon dobiegł końca, dla wszystkich stało się jasne, że Pele to gracz tyleż utalentowany, co dysponujący wręcz boiskowym geniuszem, wyczuciem i wyjątkową smykałką do zdobywania bramek oraz kreowania akcji. Warto pamiętać, że mówimy o piłkarzu nie tylko niepełnoletnim, a dopiero czekającym na 16 urodziny. Nawet patrząc na tę sytuację z dzisiejszego punktu widzenia – gdy w świecie piłki coraz śmielej stawia się na młodych zawodników, co motywowane jest szeregiem przepisów o młodzieżowcach i związanymi z tym premiami dla klubów – wiek Pelego w stosunku do osiąganych wtedy statystyk i tak robi niebagatelne wrażenie.

Pele za czasów gry w Santosie | Fot. AFP

Starcie z Corinthians okazało się pierwszym z 638, które Pele rozegrał w Santosie. Ostatnie miało miejsce w 1974 r., kiedy to jego ukochany klub wygrał 2:0, przypieczętowując owocny pobyt piłkarskiej legendy w tym zespole. W Santosie Pele spędził bowiem 18 lat, do siatki trafił 619 razy (!), a w dodatku zdobył Puchar Interkontynentalny i Klubowy Puchar Ameryki Południowej. Zresztą – dowodu na ważkość i znaczenie Pelego w historii brazylijskiej drużyny nie trzeba długo szukać. Wystarczy poszperać za informacją o tym, jak fani żegnali trumnę z ciałem piłkarza kilka tygodni temu, tłumnie goszcząc obiekt Estadio Vila Belmiro. 

Canarinhos wzywają do boju 

Skoro o jednej sadze ze sportowego życia Pelego już nadmieniłem, należy zająć się inną, równie – a może nawet bardziej – ważną. 

Mowa oczywiście o występach w koszulce reprezentacji Brazylii, które, chyba można tak stwierdzić, zrobiły z Edsona gwiazdę globalną, znaną i osławianą pod każdą szerokością geograficzną – a nie wyłącznie tam, gdzie się urodził. 

Przyjrzyjmy się temu krok po kroku.  

O Pele w kontekście gry w kadrze zaczęto mówić w 1957 roku – czyli rok po debiucie dla Santosu, kiedy cieszył się już nimbem perełki”, zawodnika o niebywale wysokim potencjale. Wszczęcie tej dyskusji – moderowanej głównie przez dziennikarzy – zbiegło się z objęciem Brazylii przez nowego selekcjonera, Sylvio Pirillo. W narodzie zaś nadal żywa była złość i rozgoryczenie po przegranym 7 lat wcześniej finale mundialu z Urugwajem, rozegranym na słynnej Maracanie w Rio de Janeiro w obecności 200 tys. widzów.  

Pele swoją szansę na debiut otrzymał w tzw. Copa Roca, obejmującym coroczne dwa starcia Brazylii z Argentyną. W pierwszym spotkaniu Edson zameldował się na murawie po przerwie i strzelił bramkę. Ta nie wystarczyła jednak, by wyrównać wynik, bo jego reprezentacja straciła wcześniej dwa gole, ale po ostatnim gwizdku i tak więcej, niż o rezultacie, dyskutowano o magicznym nastolatku – w pełni dojrzałym z piłką przy nodze, podejmującym rozsądne boiskowe decyzje, a przy tym niezwykle odważnym. Sam zainteresowany tak skomentował swój występ po latach w książce Roberta L. Fisha Pele, moje życie i piękna gra: Jestem pewien, że dobrą decyzję podjął Sylvio Pirillo, wybierając mnie do gry w brazylijskiej drużynie przeciwko Argentynie (…) Byłem pewien, że moja rodzina i przyjaciele słyszeli o mnie i moich postępach i byłem pewien, że będą dumni.

Fot. Eurosport

Pele bardzo szybko zmienił swój status w zespole narodowym z ciekawostki na lidera i gwiazdę zespołu bo zaledwie trzy dni później, w rewanżu z Argentyną, odegrał już kluczową rolę, wychodząc na boisko od pierwszej minuty, otwierając wynik meczu i prowadząc Brazylię do zwycięstwa 2:0. Wtedy kult Pelego zaczął po raz pierwszy pisać się na kartach historii, bo w drodze na lotnisko po spotkaniu, reprezentantów zastało mrowie szalejących kibiców, ubranych w te same, żółtoniebieskie barwy. 

Wszyscy skandowali jeden pseudonim. A onieśmielony, najmłodszy gracz w zespole nie mógł wiedzieć, że za niecałe 12 miesięcy głos kilkunastu tysięcy fanów przerodzi się w hasło wykrzykiwane przez większość piłkarskiego globu. 

Najpiękniejszy hat-trick w historii 

W 1958 na Pelego czekał test ogromnego kalibru – MŚ w Szwecji. Mimo początkowych wątpliwości nowego trenera Vicente Feoli, młody zawodnik w końcu znalazł się w gronie piłkarzy powołanych na mundial. Pele wspominał w biografii, że przed rozpoczęciem turnieju zadbano o to, by drużyna miała szansę się zintegrować i lepiej poznać. Za przykład podał wypady do sali tanecznych czy parku, a także wycieczki nad staw, aby posiedzieć w zamyśleniu i połowić ryby. 

Entuzjazm Edsona zgasł niestety tuż przed pierwszym meczem imprezy, kiedy okazało się, że psycholog zatrudniony przez brazylijski związek piłki nożnej uznał go za infantylnego, bez ducha walki i odpowiedzialności”. Ta opinia poskutkowała odłożeniem go przez Faolę na boczny tor, przez co dwa pierwsze mecze fazy grupowej obejrzał z ławki rezerwowych. Wystąpił natomiast w ostatnim, najważniejszym i mającym zadecydować o potencjalnym awansie do dalszej fazy mistrzostw. W pojedynku z ZSRR Brazylia wygrała 2:0, a on ponownie przykuł uwagę wszystkich zgromadzonych na stadionie. 

W ćwierćfinale, pomimo nasilającego się bólu kolana, Feola znów obdarzył go zaufaniem, a Pele spłacił je w najlepszy możliwy sposób: strzelając jedynego gola w meczu i zapewniając Brazylii przepustkę do półfinałów. A tam mecz z Francją: na papierze trudny i wymagający, w praktyce: wygrany 5:2, z trzema golami Pelego w trakcie. Mógł strzelać lewą, prawą i miał taką wizję, że jak tylko dostał piłkę, wiedział już, co z nią zrobi. Był niezwykły – mówił o nim ówczesny trener przygotowania fizycznego w reprezentacji.

 

Prawdziwy popis dał w finale z gospodarzami, Szwecją, gdy zaliczył prawdopodobnie jeden z bardziej spektakularnych występów w historii MŚ, dwa razy pokonując skandynawskiego goalkeepera. To właśnie wycinek z tego meczu postanowiłem umieścić we wstępie – bo jak inaczej rozpoczynać sylwetkę legendy, jeśli nie od jej najsłynniejszej akcji, obecnej we wszystkich kompilacjach na YouTube i opisach w encyklopediach. Momentu, który przesądził o spełnieniu obietnicy, złożonej przez Pelego swojemu ojcu, że uda mu się kiedyś sięgnąć z Brazylią po Puchar Świata. Egzaminu dojrzałości, którego fiasko z jakiegoś powodu przewidywał dla Pelego nieszczęsny psycholog.  

Dziś doskonale wiemy, że nie mógł wysnuć mniej trafnej prognozy. 

Gablotka (prawie) pełna 

Z reprezentacją pojechał jeszcze na trzy MŚ, z czego dwa zwieńczył złotymi medalami. Wyjątkiem była impreza w Anglii, gdzie Brazylia nie wyszła nawet z grupy, a Pele był wtedy w fatalnej formie fizycznej. W zasadzie jedyne, czego brakło mu do pełni szczęścia, to tytuł Copa America. Co prawda w 1959 roku został królem strzelców tych rozgrywek, ale lepsza od Kanarków” okazała się wtedy Argentyna. 

Łącznie w żółtej koszulce wystąpił 92 razy, strzelając w nich 77 goli. Pozostaje przy tym jedynym piłkarzem, który może pochwalić się aż trzema zdobytymi tytułami mistrza świata. Ostatni mecz w kadrze rozegrał za to w zremisowanym boju z Jugosławią, w 1971 roku. 

Potem skoncentrował się już jedynie na zmaganiach klubowych, aż w końcu i na ten stempel przyszła pora. Z futbolem pożegnał się symbolicznie i romantycznie, uczestnicząc w spotkaniu Santosu z Cosmosem Nowy Jork, czyli zespołem, do którego trafił po opuszczeniu Brazylii (w każdej z ekip rozegrał po jednej połowie). Wzruszające rozstanie z piłką spuentował zwycięską bramką na 2:1 w barwach Cosmosu.

Fot. Getty Images

Potem w Plaza odbyło się wielkie przyjęcie (…) Był tam m.in. wielki mistrz boksu Muhammad Ali, który płakał, ściskając mnie po meczu, i mówił: Teraz jest dwóch największych” – tak Pele opisywał tamten wieczór w swojej książce. 

Aktywny emeryt 

Po zawieszeniu butów na kołku wcale nie schował się za kurtynę. Najpierw wrócił do korzeni, czyli do Santosu, w roli dyrektora sportowego, a w 1995 roku został ministrem sportu w Brazylii. Swoich sił próbował także w mediach, a dokładnie jako komentator i ekspert piłkarski. Liznął nawet kina, uczestnicząc w głośnym filmie Ucieczka do zwycięstwa” w reżyserii Johna Hutsona (w obsadzie znalazł się również Kazimierz Deyna). 

Fot. Shutterstock

W międzyczasie niezwykle dbał o swoje biznesy i ubiegał się o zainteresowanie wielu firm. Dzięki temu został ambasadorem m.in. Coca-Coli, Mastercard, czy Pumy. A przy okazji nie brakowało w jego późniejszym życiu kontrowersji. Głośno było, chociażby o jego romansach i licznych zdradach, których dopuszczał się wobec kolejnych żon (miał ich aż trzy). W dodatku w 2014 r. jego syn został skazany na 13 lat więzienia za pranie brudnych pieniędzy, pochodzących z transakcji narkotykowych. Rok wcześniej on sam włożył kij w mrowisko, piętnując burzliwe nastroje wśród Brazylijczyków w związku z organizacją MŚ. Jak pisze Mateusz Janiak na Weszło.com: Okazało się, że choć Brazylijczycy kochają futbol, to jednak nie aż tak, by kosztem szpitali czy dróg gościć mundial”.

Pele strofował za to rodaków z prostej przyczyny: podpisał tyle kontraktów, że jeśli mundial w Brazylii nie doszedłby do skutku, koło nosa przeszłyby mu grube pieniądze. A to właśnie na nie miał po zakończeniu kariery największy apetyt. 

Król Pele 

Mimo kilku sytuacji, w których kibice poróżnili się z Brazylijczykiem w kwestiach moralnych i etycznych, i tak do końca swojego życia był dla nich królem. Rei Pele – tak nazywano go w całym kraju.  

Bez energii, którą od was czerpałem, nigdy nie dotarłbym tu, gdzie dzisiaj jestem” – napisał w ostatniej linijce swojej biografii. Bez wątpienia: tak silne związki między kibicami a piłkarzem to w futbolu rzadkość. Choć współcześnie wyróżnilibyśmy ich pewnie kilka (np. Messi, Ronaldo, Iniesta), nie zmienia to faktu, że Pele był pierwszy w historii. I nikt mu już tego nie zabierze.

Fot. nagłówka: AP

O autorze

Pochodzi z Krakowa, mieszka w Warszawie, studiuje prawo na UW. Interesuje się kinem, polityką i historią, sporo czyta i z zaciekawieniem śledzi wyniki rozgrywek piłkarskiej Ekstraklasy. W wolnych chwilach pisze i publikuje wiersze lub w nieskończoność odtwarza ulubione utwory na Spotify.