„Nie jestem pewien, czy Biden będzie startował. Wydaje się, że powinien, bo niewystartowanie, jako prezydent o drugą kadencję, nie jest czymś często spotykanym w Stanach Zjednoczonych. Natomiast ze względu na wiek i dość niskie poparcie w sondażach, być może trzeba by tutaj dokonać zmiany.” – mówił dr hab. Jarosław Szczepański.
O tym jaka jest prezydentura Bidena, rola Sądu Najwyższego USA w jej sprawowaniu oraz wewnętrznych i zewnętrznych problemach USA opowiada, prosto zza oceanu, na łamach „Gazety Kongresy” dr hab. Jarosław Szczepański, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego.
Dzień dobry, dzisiaj moim i Państwa gościem jest Pan Dr hab. Jarosław Szczepański, wykładowca na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Witam Panie Profesorze i dziękuję za znalezienie dla nas czasu.
Dzień dobry Panie Redaktorze, dzień dobry Państwu. To zawsze przyjemność porozmawiać o tak ciekawym temacie jak podsumowanie prezydentury Joe Bidena.
Na początek, gdyby miał Pan Doktor, jednym słowem lub zdaniem, podsumować dwa lata prezydentury Joe Bidena to jakie byłoby to słowo albo zdanie?
Gdybym miał podsumować to jednym zdaniem czy jednym słowem, to próbowałbym iść w kierunku takich określeń jak rozedrganie, niepewność, pewnego rodzaju huśtawka, ponieważ prezydentura Bidena jest taką niejednolitą prezydenturą, również co do odbioru społecznego, a przede wszystkim co do trajektorii zmian i nieprzewidywanych wydarzeń jakie dzieją się na świecie. Jest to przede wszystkim prezydentura bardzo ciekawa, choć bliżej tej ciekawości do chińskiego przekleństwa: „obyś żył w ciekawych czasach” niż ciekawości polegającej na tym, że dzieją się ciekawe i tylko dobre zmiany w systemie politycznym i społecznym Stanów Zjednoczonych.
Czym Joe Biden różni się od swojego bezpośredniego poprzednika – Donalda Trumpa, a czym od pozostałych poprzedników?
Joe Biden jest przedstawicielem tradycyjnego establishmentu amerykańskiego. To polityk od wielu lat zaangażowany w życie publiczne Stanów Zjednoczonych. Jest osobą okrzesaną, jeśli można tak powiedzieć, i tym bardzo się różni od Donalda Trumpa. Jest osobą, która wie jak występować, tak żeby nie burzyć pewnego rodzaju tradycyjnych konwenansów. Dobrze odnajduje się w polityce quasi „zimnowojennej”, takiej jak jest prowadzona teraz. Z racji swego wieku i doświadczenia, które zdobywał jako młody polityk, właściwie predestynowany czy przygotowany do tego, żeby w zderzeniu tych skrawków imperium zła, jakie pozostały po Związku Sowieckim, w jakiś sposób zarządzać światem zachodnim, być liderem świata zachodniego. Oczywiście, nie da się tego jeden do jeden przyłożyć z sytuacją zimnowojenną, bo i pozycja USA nawet na zachodzie jest słabsza niż wtedy. Natomiast rzeczywiście – Biden w tej narracji dobro kontra zło, wschód kontra zachód, odnajduje się bardzo i tym też różni się od swoich innych poprzedników – tu próby resetu jakie były prowadzone z Rosją jeszcze przed Trumpem są czymś nie do pomyślenia w tej chwili. Biden bardzo ostro występuje przeciw Putinowi, przeciwko putinowskiej Rosji i wydaje się tutaj, że są duże szanse na utrzymanie tego konfliktu na tyle długo, żeby wyeliminować na pewien okres, a być może na dłuższy czas, Rosję jako przeciwnika w grze o globalną dominację czy też ewentualne zagrożenie dla jego sojuszników w Europie, tak żeby skupić się na kwestii dużo bardziej istotnej dla Stanów Zjednoczonych, dla Amerykanów, czyli na kwestii chińskiej. Rosja jest dla nas największym zagrożeniem, natomiast Stany Zjednoczone postrzegają jako głównego oponenta, konkurenta, być może i nawet przeciwnika, w jakiejś przewidywalnej przyszłości, Chiny.

Który ze zrealizowanych przez Bidena postulatów wyborczych jest, Pana zdaniem, najbardziej przełomowy w historii Ameryki?
Jeżeli chodzi o postulaty wyborcze, to tak szczerze powiedziawszy, przełomu bym się nie dopatrywał. Bardziej ciekawe i istotne dla historii i przyszłości Stanów Zjednoczonych, są te decyzje podejmowane jakby „ad hoc”. Chociażby kwestia, którą udało się uzgodnić w Kongresie dosyć niedawno, czyli dotycząca uznawania małżeństw jednopłciowych. To jest odpowiedź na zagrożenie, które płynie ze strony Sądu Najwyższego – deregulacji dotychczasowych norm wypływających z orzecznictwa. Widać to po orzeczeniu ostatnim, przywracającym możliwość rozwiązania kwestii aborcji na poziomie stanowym i powiedzmy deregulację wprowadzonej wcześniej przez sam Sąd Najwyższy normy. W Stanach Zjednoczonych pojawił się trend, aby te różne aktywistyczne wyroki cofnąć. Jednym z tych aktywistycznych wyroków, wynikających z linii orzeczniczej dotyczącej prawa do prywatności, był właśnie wyrok pozwalający na poziomie federalnym uznawać i zawierać małżeństwa jednopłciowe. Teraz skład Sądu Najwyższego uznał, że przy najbliższej okazji, jeżeli zostanie taki impuls wydany przez jakąś stronę, która ma zdolność procesową, gdyby doszło do orzeczenia na poziomie Sądu Najwyższego, oni również tę regulację wyeliminują z systemu politycznego Stanów Zjednoczonych. Wobec tego Kongres wprowadził regulację, która umożliwia uznawanie małżeństw jednopłciowych już zawartych oraz zawartych w jednym stanie, gdyby taki stan posiadał takie regulacje, w innych stanach. To jest dosyć istotna regulacja, nie tylko ze względu na treść, ale jako pierwszy krok w kierunku wprowadzenia legislacji dotyczącej wrażliwych społecznie kwestii, które dotychczas były zupełnie nieregulowane na poziomie ustaw federalnych, bo Kongres umywał ręce i pozostawiał to Sądowi Najwyższemu. Mamy więc pierwszy krok w kierunku, w pełnym sensie, ucywilizowania systemu legislacyjnego, nawet dotyczącego tych kwestii bardzo wrażliwych, i zapewnienia pewności prawa, bez względu na to czy się zgadzamy z tą kwestią czy nie,. Jest to krok bardzo ważny – tylko, że to nie jest krok wykonany przez Bidena. Mówiąc o obietnicach prezydenta, trzeba pamiętać, że prezydent w Stanach Zjednoczonych nie ma możliwości, tak naprawdę, tworzenia prawa. On nawet nie ma inicjatywy ustawodawczej, tam ta separacja władz jest dużo silniejsza niż w Polsce. Jeżeli myślelibyśmy o Executive Orders (aktach wykonawczych), które on wydał, a wpłynęły na sytuację prawną Amerykanów, to są to rozporządzenia prezydenckie wydane po orzeczeniu znoszącym aborcję w Stanach Zjednoczonych, gdzie w ramach swoich uprawnień, prezydent rozszerzył katalog zabiegów, które mogą być dostępne dla Amerykanów, na podstawie aktu o powszechnej opiece zdrowotnej, tak żeby można było jednak ten zabieg wykonywać. To jest taka próba walki z orzeczeniem Sądu Najwyższego. Skuteczna jedynie w pewnym zakresie. Ważne dla Stanów Zjednoczonych jest, i to już wchodzi w bezpośrednie obietnice Bidena, deregulowanie przepisów dotyczących tych migrantów, którzy przybywają na terenie Stanów Zjednoczonych nielegalnie. Tutaj parcie w kierunku nadania obywatelstwa, w tej chwili prawdopodobnie milionom osób, to jest coś co może zmienić oblicze Stanów Zjednoczonych. Chociaż znów ta polityka była realizowana przez Bidena właściwie do wakacji 2022 roku, a nawet jego administracja musiała wprowadzić w tym zakresie pewnego rodzaju zmiany i w ostatnich miesiącach, jeżeli Wenezuelczycy pojawiali się na granicy, to byli zawracani, na przykład, bo zbyt wielu już ich próbuje uciec i dostać się do USA. Więc wydaje mi się, że z obietnic wiele nie znajdziemy takich, które mogłyby być kluczowe,. Natomiast odpowiedzi na bieżące wyzwania, sposób prowadzenia tych odpowiedzi, rzeczywiście wpływa na system polityczny Stanów Zjednoczonych i często są to decyzje, które śmiało można nazwać przełomowymi.
Prezydent Joe Biden w swoim przemówieniu inauguracyjnym mówił o konieczności odbudowy jedności wśród amerykanów. Czy dostrzega Pan postęp w tej kwestii wśród obywateli USA po połowie jego prezydentury?
Powiem tak: jeżeli chodzi o tą jedność, to wydaje się, że to było najważniejsze wyzwanie i gdyby Joe Biden był wstanie przywrócić jedność spokój, załagodzić tą wielką polaryzację, jaka miała miejsce w czasie prezydentury Trumpa, to można byłoby go śmiało nazwać jednym z najważniejszych prezydentów ostatniego 50-lecia, czyli jednego z najważniejszych prezydentów okresu pozimnowojennego. To, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych, w jaki sposób, często po wydarzeniach istotnych politycznie jak wyrok ws. Rittenhouse’a, potrafią zapłonąć ulice. Jest to przerażające i niezrozumiałe dla Amerykanów, szczególnie tych starszej daty, którzy pamiętają czasy, kiedy o polityce mówiło się zdawkowo w rodzinnym kręgu czy na ulicach, opinia była szanowana – zazwyczaj szacunek drugiego człowieka wobec tej opinii polegał na tym, że po jej wypowiedzeniu była po prostu niekomentowana. Polityka choć jest sferą publiczną, w Stanach Zjednoczonych była o tyle też elementem życia prywatnego, że każdy dla siebie zachowywał te opinie, ewentualnie je wypowiedział, ale one nie były szeroko komentowane poza instytucjami do tego przeznaczonymi – po to mieli reprezentantów w Kongresie, żeby oni walczyli w ich imieniu – a na co dzień nie było trzeba manifestować tych swoich poglądów. Dziś w USA debaty, nawet te rodzinne, przypominają debaty w Polsce przy okazji świątecznych obiadów, kiedy się rodzina potrafi wręcz pokłócić o kwestie polityczne. Te napięcia są bardzo silne, a prezydentury Bidena pojawiają się kolejne napięcia tak naprawdę. Znana sytuacja dotycząca Dave’a Chappelle’a, znanego stand-upera ze stanu Ohio, który jako osoba czarnoskóra, bardzo mocno przeciwstawiał się ruchom LGBT, będącym mniejszością, w pewnym sensie „zabierającym atencje i pewnego rodzaju możliwość prowadzenia akcji afirmatywnych skierowanych w kierunku ludności czarnoskórej”, w dużo gorszym położeniu niż przeciętni Amerykanie, bo to, żeby tutaj promować inną mniejszość, posiadającej specyficzną pozycję w społeczeństwie i również wymaga akcji afirmatywnych. W ten sposób pojawiła się koncepcja, którą sobie roboczo nazwałem „wojnami mniejszości”, bo z jednej strony mamy nowe mniejszości, z drugiej strony mamy tradycyjne mniejszości, i kolejne zaczynają się budzić. To są kwestie, które widać w telewizji i zaprzątały też umysły dziennikarzy, natomiast są też rzeczy niekomentowane, czyli napięcia między ludnością czarnoskórą, a Azjatami, przy czym kiedy mówimy o Azjatach w Stanach Zjednoczonych, to przeciętny Azjata dla Amerykanina, to będzie tak naprawdę częściej nawet Hindus niż Chińczyk czy Japończyk. Tam mniejszość hinduska zaczyna być promowana i zaczyna podnosić swoją świadomość. Azjaci zaczynają pozywać uczelnie za to, że wprowadzają kwoty ze względu na rasę, studenci są dyskryminowani, aby inni się dostali. Ta kwestia rasowości jest również wielkim problemem Stanów Zjednoczonych. Próba reformy sposobu patrzenia na człowieka, aby tę kwestię rasową w dłuższej perspektywie wyeliminować, być może sprzyjałaby uspokojeniu nastrojów, ale to jest też jakby „dusza amerykańska”, bo kwestie rasowości są obowiązkowe dla Amerykanów na każdym kroku ich życia. Muszą podawać swoją przynależność rasową w formularzach rejestracji do szkoły, do lekarza, w dokumentach również urzędowych. To wymusza w pewnym sensie przypisanie się, próbę dołączenia się do pewnej grupy mniejszościowej, bo większość biała też w przewidywalnej perspektywie, stanie się jedną z mniejszości i Stany Zjednoczone zostaną konglomeratem mniejszości walczących tylko o swoje miejsce w tej wielkiej federacji. To jest spektrum problemu, natomiast wracając do kwestii jedności – nie udało się, niestety się nie udało, a działania innych instytucji, takich jak Sąd Najwyższy, sprawiają, że te napięcia mogą wręcz jeszcze wzrastać.

Czy teza, że Sąd Najwyższy jest największym problemem Bidena w tej prezydenturze, jest uzasadniona czy raczej przesadna?
Sąd Najwyższy jest na pewno „solą w oku” administracji Bidena. Jest problemem w realizacji jego postulatów. Czy najważniejszym? Nie wiem. Sąd Najwyższy sam z siebie nie może działać, potrzebuje impulsu polegającego na tym, że musi być rozpoczęty proces sądowy, który zakończy się dopiero orzeczeniem wydanym przez Sąd Najwyższy. Tutaj nie ma Sąd Najwyższy własnej inicjatywy, aby dokonać judical review (rewizji prawa), bo właściwie o tej instytucji mówimy, kiedy wspominamy moc Sądu Najwyższego w kształtowaniu systemu politycznego Stanów Zjednoczonych. Więc jest problematyczny. Natomiast te orzeczenia, które teraz są wzruszane przez Sąd Najwyższy, były od dłuższego czasu elementem pewnego konsensusu obecnego w systemie politycznym USA. Wobec tego, w pewnym sensie, dla prawdziwych republikanów nowe orzeczenia są orzeczeniami oczekiwanymi, natomiast przez stronnictwo umiarkowane, nawet te republikańskie, one wydają się niebezpieczne, bo wprowadzają pewne rozchwianie nastrojów. To jest trochę tak jak z polską ustawą aborcyjną. Póki trwał kompromis, wydawało się, że on będzie trwał w nieskończoność. Natomiast kiedy został wzruszony istnieje obawa, że kolejne rządy, gdyby doszło do zmiany władzy i pojawił się rząd bardziej liberalny, czy w warunkach polskich bardziej socjalliberalny, to istnieje niebezpieczeństwo, że ta ustawa zostanie znowu rozhuśtana i tym razem wahadło wychyli się w drugą stronę. To jest to czego obawiają się Amerykanie. Oni nie musieli nigdy na poziomie federalnym dokonywać rozstrzygnięć, bo robił to za nich Sąd Najwyższy, który jest technokratyczny, niepodległy kontroli demokratycznej – wobec tego nie można było się złościć za bardzo na demokrację, ponieważ to nie była kwestia decyzji demokratycznej. Po ostatnim działaniu Kongresu, polegającym na wprowadzeniu ustawy uznającej małżeństwa jednopłciowe, widać, że istnieje spora grupa Kongresmanów, po obu stronach sceny politycznej, która chciałaby pewnego rodzaju uspokojenia sytuacji i zobaczymy co będzie się działo dalej. Jest to problem. Jest to taki problem, który również w warunkach polskich poprzedni rząd PO-PSL chciał zaimplementować Zjednoczonej Prawicy w 2015 roku w postaci Trybunału Konstytucyjnego zdominowanego przez ich nominatów. U nas to się zakończyło tzw. kryzysem. W Stanach Zjednoczonych „sytuacja kryzysowa” byłaby nie do pomyślenia, jednak istnieje pewnego rodzaju podobieństwo. Tyle, że obsadzenie najważniejszego sądu, o uprawnieniach w zakresie sądownictwa konstytucyjnego, przez większość, która ma sympatie opozycyjne względem rządu i parlamentu, to jest pewnego rodzaju bardzo duży check w systemie amerykańskim, taki hamulec. W czasach, w których nam przyszło żyć w XXI wieku, a także już II połowie XX wieku sądy konstytucyjne stały się negatywnymi ustawodawcami, a w warunkach amerykańskich i wydaje się, że niestety polskich również, nawet pozytywnymi. To znaczy wprowadzają same regulacje, a nie tylko hamują wprowadzanie regulacji niekonstytucyjnych. To jest pewnego rodzaju dłuższa debata. Natomiast to się może skończyć bardzo źle dla samych sądów, ponieważ sąd ma określone konstytucyjnie zadania, a ten aktywizm sędziowski powoduje, że staje się on instytucją silnie spolityzowaną.
Myślę, że warto poruszyć temat obecny na ustach debaty na całym świecie. Mianowicie temat inflacji. Także w Stanach Zjednoczonych mamy do czynienia z jednym z najwyższych poziomów inflacji od 40 lat. Czy zasadnym jest obwinianie Prezydenta Bidena za nią, czy jest to niezależne od jego polityki?
Inflacja w Stanach Zjednoczonych i problemy z łańcuchami dostaw, które w pewnym sensie napędzały inflacje – one się zaczęły jeszcze za prezydentury Trumpa. Ja akurat wykładałem w USA na początku prezydentury Bidena i wtedy odczuwaliśmy w Stanach Zjednoczonych skutki sytuacji politycznej, która zawiązała się jeszcze za Trumpa. Tu w dużej mierze dotyczyło to kwestii elektroniki, samochodów. Używane samochody z dnia na dzień zaczęły drożeć w Stanach Zjednoczonych, to jest kwestia dostępu do chipów, do metali ziem rzadkich, do materiałów pozwalających tworzyć nowoczesną technologię i to była kwestia zerwanych łańcuchów dostaw w okresie COVID-u, też w jakimś stopniu z powodu zwiększającego się napięcia w relacjach USA-Chiny. Chiny hamowały wówczas dostawy, aby podbijać ceny i być regulatorem na rynku globalnym, więc to już było odczuwalne pod koniec prezydentury Trumpa i na początku prezydentury Bidena – ja bym go nie obwiniał bezpośrednio o tę inflację. Jedynym problemem jaki, być może, jest zawiniony przez Bidena jest kwestia dotycząca cen paliw i zerwania inicjatywy połączenia rurociągiem sieci amerykańsko-kanadyjskiej, który miałby usprawnić wymianę paliw między Kanadą i USA. To jest kwestia próby zwrócenia się w kierunku czystej energii w Stanach Zjednoczonych, czyli pewnego rodzaju decyzja polityczna spowodowała tutaj zahamowanie tych tradycyjnych łańcuchów dostaw. Poza tym nie sądzę, żeby decyzje prezydenta Biden i jego administracji czy dotychczasowej większości w Kongresie jakoś bardzo mocno przekładały się na inflację, tym bardziej, że była ona tematem nr 1 lub 2 w debacie w ostatnich midterm elections. Wobec tego byłoby to wręcz niebezpieczne, gdyby podejmować działania zmierzające do jej podbicia, a nie wyhamowania. Tutaj wydaje mi się, że Biden nie jest bezpośrednio odpowiedzialny za sytuację inflacyjną w Stanach Zjednoczonych.

Przechodząc do Polityki Zagranicznej, myślę, że kiedy mówimy o stosunkach Ameryki z innymi państwami to od razu na pierwszy plan wysuwa się Rosja i to co się dzieje na Ukrainie. Czy można powiedzieć, że te relacje się pogorszyły, bo przecież na Ukrainie wybuchła wojna i Stany Zjednoczone wprost się w nią angażują po stronie przeciwnej do Rosji?
Biden wprowadził Stany Zjednoczone w stan co najmniej „zimnej wojny” z Federacją Rosyjską, natomiast nie używałbym określenia „pogorszył relacje”, bo inicjatywa było kompletnie nie po jego stronie. Wypowiedzenie wojny, czy nawet niewypowiedziana agresja, która nosi znamiona wojny, bo przecież formalnie nie jest to, z punktu widzenia rosyjskiego prawa, wojna, tylko pewnego rodzaju interwencja zagraniczna, jednak wszyscy wiemy, że jest to wojna. Wojna prowadzona tuż za naszą wschodnią granicą. Jest to wojna, przed którą zachód ostrzegał Rosję i jest to naruszenie Karty Narodów Zjednoczonych wobec tego tutaj kwestia „pogorszenia relacji”, to chyba nie jest najszczęśliwsze określenie. To jest odpowiedź kolektywnego Zachodu, którego liderem są nadal Stany Zjednoczone, na złamanie prawa międzynarodowego. Pytanie tylko na ile USA są zdeterminowane do tego, żeby trwać w takim stanie quasi „zimnej wojny”, dla Amerykanów nawet takiej proxi war, choć tutaj niektórzy specjaliści wstrzymują się od tego określenia, ale wydaje mi się, że nie jest ono bardzo przesadzone. Jest to pewnego rodzaju „wojna zastępcza”, prowadzona na Ukrainie pomiędzy kolektywnym Zachodem z USA na czele, a Rosją, choć oczywiście wypowiedzianą nie przez kolektywny Zachód, ale przez Rosję. Więc nie „pogorszył sytuację”, natomiast odpowiedział stanowczo na agresję. Wydaje mi się, że dobrze, że wykazał się stanowczością, bo to, co się działo wcześniej – podszarpywanie terytorium najpierw Gruzji, potem Ukrainy, to były niebezpieczne sygnały, a rozzuchwalone państwo agresywne, które nie jest powstrzymane na czas, będzie miało coraz większy apetyt. Podobna sytuacja miała już kiedyś w Europie miejsce i skończyła się wojną światową. Wobec tego dobrze jest pohamować imperialne ambicje. Dla Polski postawa Stanów Zjednoczonych jest właściwie jedyną do przyjęcia i oczekiwaną przez całą scenę polityczną. Dziś prawdopodobnie możemy mówić o szczęściu, że Biden wygrał wybory i prowadzi politykę w stylu zimnowojennym, bo ona też w pewien sposób zabezpiecza nasze interesy.
Jaka jest dalsza perspektywa na następne dwa lata rządów Bidena? Czy można już teraz mówić o szansach albo ich braku na kolejną kadencję na najważniejszym amerykański urzędzie?
Dalsza część to kwestia uspokojenia sytuacji gospodarczej w kraju, kontynuowania polityki względem Rosji – tu raczej zmian nie będzie – to kwestia dozbrojenia Ukrainy i sojuszników, aby zabezpieczyć wschodnią flankę NATO, aby można było się zaangażować poza sojuszem, w rejonie Azji i Pacyfiku. To jest kwestia prawdopodobnie priorytetowa. Uspokojenie sytuacji gospodarczej i kontynuacja polityki wobec Rosji – to są dwa pewniki. Inne elementy polityki wewnętrznej to jest wypadkowa działań Sądu Najwyższego, opozycji i przygotowań do kolejnych wyborów, o które Pan również zapytał. Ja nie jestem pewien, czy Biden będzie startował. Wydaje się, że powinien, bo niewystartowanie, jako prezydent o drugą kadencję, nie jest czymś często spotykanym w Stanach Zjednoczonych. Natomiast ze względu na wiek i ze względu na dość niskie poparcie w sondażach, być może trzeba by tutaj dokonać zmiany. Najszczęśliwszą sytuacją dla Bidena byłoby, gdyby wydarzył się jakiś wielki przełom w ciągu tych dwóch nadchodzących lat w kwestii ukraińsko-rosyjskiej wojny. Wtedy można by triumfalnie odejść ze sceny politycznej i przekazać jakiemuś młodszemu następcy, takiemu „namaszczonemu”, okazję do zdobycia fotelu prezydenta. Wydaje mi się, że taki sukces będzie poszukiwany, aby Biden mógł swobodnie zrezygnować z ubiegania się. Bo gdyby nie było takie sukcesu, startować powinien jako prezydent, który powinien dokończyć swoją politykę w drugiej kadencji, ale wtedy wiele zależy od przeciwnika politycznego po drugiej stronie. Jeżeli rzeczywiście demokratom uda się w procedurach sądowych wyeliminować Trumpa, to wręcz sprawią prezent republikanom, bo wtedy pewnie Ron de Santis wystartuje na prezydenta z nominacji republikańskiej, a Ron de Santis ma szansę wygrać z Bidenem, ponieważ nie ma takiego negatywnego elektoratu, jak Trump. Co więcej, ma szansę wygrać również z innym kandydatem, „namaszczonym” przez Bidena, więc będzie bardzo ciężko walczyć demokratom. Nie mówię, że to jest z góry przegrane, ale walka będzie trudna. Dlatego działania administracji Bidena i partii demokratycznej, zmierzające do wyeliminowania Trumpa z życia politycznego na długo, może mają uzasadnienie, jednak mogą być niebezpieczne. Trump jest też tym politykiem, który posiada duży negatywny elektorat i rozbija elektorat republikanów, więc może być kandydatem, który, wbrew pozorom, będzie łatwiejszy do pokonania niż jakikolwiek inny kandydat.
Dziękuję bardzo Panu Profesorowi za tę niezwykle ciekawą rozmowę i wiele interesujących wniosków. Bardzo się cieszę, że udało nam się porozmawiać na półmetku prezydentury Bidena.
Dziękuję i do widzenia.
Bardzo dziękuję Panie Redaktorze, to była przyjemność rozmawiać z Panem.

Fot. nagłówka: CNN
O autorze
Piotr Maciejewski - absolwent szkoły średniej, poznaniak i katolik. Zaangażowany w szereg projektów szkolnych oraz poza szkolnych. Chce podarować innym cząstkę siebie jako dziennikarz. Godzinami może rozmawiać o Niemczech, języku niemieckim, Parlamencie Europejskim czy Giełdzie Papierów Wartościowych. Zakochany w dwóch miastach: Poznaniu i Frankfurcie nad Menem. Wieczory spędza z ciekawą książką czy dobrym filmem. Odpoczywa przy poezji Mickiewicza oraz dobrej dyskusji. W redakcji zajmuje się przede wszystkim polityką niemiecką i amerykańską oraz kulturą. Ukończył ESMH Summer School 2023 "Storytelling in Science" w Parlamencie Europejskim w Strasbourgu.