Były sobie Igrzyska Olimpijskie. Polscy sportowcy z Paryża wywieźli łącznie 10 medali olimpijskich. Wynik zdecydowanie poniżej naszych oczekiwań. Mocno zawiodła chociażby lekkoatletyka. To właśnie tam upatrywaliśmy szans na największe sukcesy, ale niestety – na próżno. Rozdzielanie odpowiedzialności za igrzyska rozczarowań to dość skomplikowane zadanie, ale w ogromnej części za taki, a nie inny wynik odpowiadają panowie przywdziani w garnitury, zasiadający w biurach. Przy sukcesie – showmani. Po porażce, jak strusie, chowają głowy w piasek. Co złego, to nie oni. Zazwyczaj bez kompetencji, ale z bogatą listą kontaktów w telefonie. Działacze, którzy nie słyną z działania.
A na ich czele on sam. Okrągła twarz, delikatnie siwe włosy zaczesane do tyłu. Uśmiech à la wujek na weselu, który lada moment zacznie podrywać żeńską część zaproszonych na uroczystość. To prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Tak właśnie wygląda. Brak kompetencji do pełnienia takiej, a nie innej funkcji, ale miał potężnego orędownika.
O Radosławie Piesiewiczu można by napisać książkę, czy jakiś reportaż. Pokazałby dobitnie jaką siłą może dysponować poprzez posiadanie potężnego politycznego wsparcia w osobie Jacka Sasina, który od lat rozkłada czerwony dywan przed Piesiewiczem, całkiem nieźle udającym człowieka sukcesu. Gdy ten już otrzymuje godną pozycję, walczy o dobro swojej rodziny. Nie chodzi tu o, powiedzmy, pomoc w zakupach, umycie naczyń.

Chodzi o nepotyzm. Potwora wygenerowanego przez klasę polityczną, żywiącego się zaufaniem społeczeństwa do publicznych instytucji.
– Do 2016 roku był w tym środowisku całkowicie nieznany. Nagle pojawił się jednak w zarządzie Polskiego Związku Siatkówki. Już wtedy tłumaczono to jego powiązaniami z Jackiem Sasinem, wpływowym politykiem PiS-u, późniejszym ministrem aktywów państwowych. Ewidentne stało się to, gdy Piesiewicz stanął na czele Polskiego Związku Koszykówki. Nikt tam nie myślał: „O, gość znikąd, będą problemy”. Dominowało inne przekonanie, tak znane ze struktur polski związkowej: „O, gość jest znikąd, mogą być problemy, ale przecież ma znajomości, układy, może załatwić strumień pieniędzy od spółek skarbu państwa, więc… zapraszamy!”.
– czytamy w obszernym felietonie Jana Mazurka na portalu Weszło.
Krótko o Piesiewiczu
Dziś Piesiewicz jest prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Instytucja znalazła się w stanie konfliktu z ogromną częścią sportowych związków. Notabene, niegrającymi dużo czyściej niż PKOL, ale o tym trochę później.
Radosław Piesiewicz próbował swoich sił w polityce, ale szału, mówiąc delikatnie, nie zrobił. Przegrał w wyborach do rady dzielnicy Targówek, nie wyszło też w batalii o sejm i senat. W końcu obecny szef PKOL zostaje doradcą burmistrza Wołomina – ówcześnie tę funkcję piastował Jacek Sasin.
Piesiewicz wtedy nawet nie wiedział na jaką „szychę” trafił. Sasin zostaje ministrem aktywów państwowych, jedną z najbardziej wpływowych osób Prawa i Sprawiedliwości. To on bawił się spółkami państwowymi jak kukiełkami, kalkulował, napędzał maszynę nepotyzmu. Jeśli chodzi o skuteczność działań, tu Sasin wypadał nieco gorzej. Niemniej, z oceną polityczną jeszcze się wstrzymajmy.
W 2018 roku Piesiewicz został prezesem Polskiego Związku Koszykówki. Miał pobierać prowizje od umów ze spółkami skarbu państwa. Następnie wszedł w konflikt z dwoma wielkimi postaciami w świecie polskiej koszykówki – Marcinem Gortatem i Adamem Waczyńskim.
Funkcję prezesa PKOL objął w 2023 roku. Poniekąd wpadł w sidła własnego parcia na szkło. Wpychając się niemal wszędzie, gdzie się dało na pierwszy plan, sprawił, że stał się twarzą porażki Igrzysk Olimpijskich. Wtedy już tak kolorowo nie było. Następnie, wpadł w konflikt z Ministerstwem Sportu. I trzeba powiedzieć, że Sławomir Nitras jest niezwykle zdeterminowany do wyciągnięcia konsekwencji wobec Piesiewicza.
Dziś sytuacja prezentuje się bardzo podejrzanie. Ministerstwo Sportu skierowało sprawę PKOL do Najwyższej Izby Kontroli. Chodzi o 92 miliony złotych, przekazane komitetowi olimpijskiemu. Istnieje podejrzenie, że pieniądze te zostały rozdysponowane na prywatne cele działaczy.
Tymczasem na Igrzyskach Olimpijskich niektórym polskim sportowcom miało brakować sprzętu, na sportowe zmagania nie mogli pojechać niektórzy fizjoterapeuci czy trenerzy polskich sportowców. Za to pojawili się przedstawiciele związków dyscyplin, których sportowcy nie wystąpili na Igrzyskach.
– Gdybym reprezentował związek sportowy, z którego sportowcy przez 4 lata dofinansowania nie zdobyli kwalifikacji do występu w igrzyskach, to wstydziłbym się pojawić na takiej imprezie – podkreślił Sławomir Nitras, Minister Sportu i Turystyki.
Polskim sportem zawładnął konflikt Ministerstwa Sportu i Turystki z Polskim Komitetem Olimpijskim. W całą sprawę są jeszcze zamieszane sportowe związki, które zdaniem Piesiewicza najbardziej zawiodły w zakresie przygotowania sportowców do Igrzysk Olimpijskich. Każdy obrzuca się błotem. Gdy polskim sportem zawładnął chaos, cały na biało wychodzi Donald Tusk i mówi, że powinniśmy zorganizować Igrzyska Olimpijskie w 2040 roku.
MSiT vs MKOL. To nie wygląda dobrze
Dyskusje nad tym, czy to rzeczywiście dobry pomysł zostawmy ludziom bardziej kompetentnym. Zresztą, mam wrażenie, w tej sprawie wypowiedzieli się już wszyscy, w każdy możliwy sposób. Dla mnie Tusk, ogłaszający takie wydarzenie mając pod sobą Nitrasa zwaśnionego z PKOL, sportowe związki tkwiące mentalnie w PRL-u, jest mało wiarygodny. Z kolei to, co dzieje się w polskim sporcie na najwyższych szczeblach, wygląda groteskowo.
Aż nagrałem https://t.co/R3xMT2Q4Yq pic.twitter.com/T2fzIl2QdQ
— Kamil (@Kamil_Took) August 4, 2024
– Niektórzy eksperci i dziennikarze uznali, że okrzyk Jareckiej był przesadzony, ale jej radość miała głębokie znaczenie. Jarecka mogła uczestniczyć w igrzyskach tylko dzięki wsparciu swojego klubu, nagłośnieniu sprawy przez media i interwencji Polskiego Komitetu Olimpijskiego i ministerstwa sportu. Mimo że zawodniczka była doskonale przygotowana, nie dostała szansy startu w turnieju indywidualnym, który sobie wywalczyła. […] Zawsze będę dążył do prawdy, a dziś pragnę zwrócić uwagę na problem w polskim sporcie. Oli Jareckich jest dużo więcej. Wystarczy spojrzeć na drużynę florecistów. Leszek Rajski, który na zakończenie sezonu był wyżej w rankingu od swoich rywali, teraz ogląda igrzyska z obozu z dziećmi w Polsce. Leszek, cała szermiercza Polska, a może nawet cała sportowa Polska, jest z tobą. Apeluję w tym momencie do prezydenta, premiera, ministra sportu i kolegów dziennikarzy: polskim szermierzom dzieje się krzywda i prosimy o pomoc. Stop przemocy psychicznej w polskim sporcie. – podzielił się swoją opinią na wizji Jakub Zborowski, komentator Eurosportu
Polski Związek Szermierczy to kolejna przestrzeń, w której dzieją się rzeczy niepokojące. Okrzyk Aleksandry Jareckiej, dzięki której polskie szpadzistki sięgnęły po olimpijski medal, spotkał się z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, oczywiście, radość po zdobyciu najważniejszego trofeum dla sportowca. Z drugiej zaś, czy nie było w tym przesady, niedojrzałości?
Moment do którego będziemy wielokrotnie wracać! Aleksandra Jarecka is on fire! #Paris2024#TeamPL pic.twitter.com/IGgoN7oIuc
— 𝚃.𝙱ł𝚊𝚜𝚒𝚞 (@sportsfan_pl) July 30, 2024
Tło sprawy jest dużo szersze i poniekąd przybliżył je nam Jakub Zborowski. Aleksandra Jarecka miała oglądać te Igrzyska Olimpijskie z domu. Koniec końców pojechała na Igrzyska. Zdobyła medal. W niezwykle krótkim czasie przebyła ścieżkę z piekła do nieba.
Cóż, jeżeli polskie związki sportowe mają aż taki problem z kompletowaniem kadr na wielkie imprezy, trudno się dziwić o to, że skończyliśmy te Igrzyska Olimpijskie z takim dorobkiem medalowym, a nie innym.
Przed trzema laty przez administracyjny błąd Polskiego Związku Pływackiego doszło do horrendalnej wpadki. Szóstka polskich reprezentantów – Alicja Tchórz, Aleksandra Polańska, Mateusz Chowaniec, Dominika Kossakowska, Jan Hołub i Bartosz Piszczorowicz – po przyjeździe do Tokio dowiedziała się, że nie wystąpi na Igrzyskach Olimpijskich. Polska ekipa pływacka przez administracyjne niechlujstwa władz Polskiego Związku Pływackiego straciła szansę na realizację swoich marzeń. Olimpijski świat mieli już przed oczami, ale cóż, niekompetencja zasiadających w gabinetach, zabiła marzenia sportowców.
Młode tenisistki napastowane seksualnie
– Do kantorka wołał zawsze tylko jedną dziewczynę, pod pretekstem omówienia elementów, jakie możemy poprawić w swojej grze: forehandy, backhandy, serwowanie, poruszanie się po korcie… Wszystkie wskazówki, które mogłyby nam się przydać […] Zaraz po wejściu do środka, zamykał drzwi. Wszystko, co działo się wewnątrz, pozostawało tajemnicą między nim a zawodniczką. Gdy miałam 14 lat, dotknął mnie po raz pierwszy. Łapał za piersi, pupę, w miejsca intymne… Do dziś pamiętam ten jego śmiech. Traktował to jako dobrą zabawę. Ile razy to zrobił? Po latach większość wspomnień wyparłam. Jestem jednak przekonana, że obmacywał mnie co najmniej kilka razy. – to z kolei fragment reportaż Onetu na temat Mirosława Skrzypczyńskiego.

W latach 2017 – 2022 piastował on funkcję prezesa Polskiego Związku Tenisa. Z ustaleń Onetu wynika także, że Skrzypczyński stosował przemoc domową wobec swojej żony i córki oraz zwracał się seksistowskimi tekstami w kierunku nastoletnich tenisistek. To zaledwie część afer związanych z polskimi działaczami. Wszystko, co zaczyna się od „Polski Związek” wróży jakąś tragedie. Te instytucje to przeżytki po PRL-u, hodujące patologiczne zwyczaje.
O patologicznych zwyczajach będących fundamentami funkcjonowania polskich, sportowych związków
Część z tych zwyczajów objawia się w kwestiach moralności politycznej. Związki są przestrzenią do obsadzania swoich znajomych na lukratywnych stanowiskach. Przyjemna fucha, można bez większych konsekwencji zagarnąć dla siebie nieco państwowej kasy.
Kwestia znajomości, układów – znowuż pachnie to czasami słusznie minionymi. Wydaje się, że korupcja to przeszłość. Nie powinno to nas zwodzić. To wirus, który wciąż się rozprzestrzenia. Może nie na aż tak dużą skalę, ale jednak. Tworzenie nieformalnych układów, których największymi ofiarami są sportowcy, czyli ci, którzy finalnie reprezentują kraj na olimpijskich arenach – rzecz obrzydliwa, a niestety – wciąż obecna w uniwersum polskiego sportu.
I ta mentalność obyczajowa, która objawiła się w zachowaniach Skrzypczyńskiego, jeszcze przed tym, gdy ten objął posadę prezesa PZT. Mentalność oparta na prymitywnym maskulinizmie, kulcie siły, przemocy i przymusu. Odbieraniu wolności i człowieczeństwa. Ktoś jest młodszy, ma się do czynienia z kobietą – łatwiej o dehumanizacje.
Niestety, niektórzy ze sportem kończą przez traumę. W ten sposób tracimy utalentowanych sportowców, szanse na sukces w przyszłości, ale co gorsza – krzywdzimy ludzi tam, gdzie powinni się czuć bezpieczni.
Bo robiąc to, co się kocha, powinno się czuć bezpiecznie. Kluby sportowe, związki, wszelkie instytucje powinny o to zadbać.
Sport i polityka to duet nieodłączny. Nie ma co z tym walczyć, ale można to z pewnością bardziej ucywilizować. Nie każde Igrzyska Olimpijskie, nie każda wielka sportowa impreza musi być owiana skandalem, serio. W obszarach związanych ze sportem interesy Prawa i Sprawiedliwości, Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy nie różnią się aż tak znacząco. Nie trzeba więc przenosić politycznych awantur na grunt sportu.
Poczekajmy z Igrzyskami
Apel do Pana Donalda Tuska – najpierw uporządkujmy sportowe instytucje z brudu, który narobiła w nich polska klasa polityczna. Potem, zadbajmy o to, by w przyszłości nie popełniać podobnych błędów. Trzy razy dobrze się zastanówmy, a potem ogłaszajmy, że możemy zorganizować Igrzyska Olimpijskie.
Fot. nagłówka: www.flickr.com/Eznix
O autorze
Piszę o polityce, sporcie, sprawach społecznych, kebabach, młodych ludziach i Polsce moich marzeń. Próbuję być publicystą. Lubię historię, od czasu do czasu coś pogotuję. Moje kibicowskie serce jest podzielone między Lecha Poznań a Liverpool FC. Torunianin z urodzenia, Poznaniak z wyboru.