W wielu z nas wizja powrotu do długich, letnich dni kiełkuje wraz z pierwszymi cieplejszymi powiewami. Nie inaczej jest tej wiosny, która – jak się zdaje – zagościła już na dobre. Jednak, ponieważ kwiecień i maj lubią przeplatać, na jej prawdziwy rozkwit możemy jeszcze chwilę zaczekać, a czas ten warto umilić sobie dobrą, wiosenną płytą.
W tym zestawieniu przedstawiamy pięć krążków, które przewodzą w swoim brzmieniu energię budzącego się do życia świata. Zwyczajowo w tym czasie premier muzycznych jest mniej, dlatego wśród prezentowanych pozycji znajdą się albumy z różnych dekad. Cofniemy się do klasyki lat 70. XX wieku, zejdziemy do muzycznego podziemia lat 90. i zapoznamy się z młodym, ekscytującym girlsbandem.
The Strokes – The New Abnormal
Premiera płyty „The New Abnormal” zbiegła się początkiem wiosny 2020 roku, a co za tym idzie, pandemii COVID-19. Nikt nie spodziewał się – a już na pewno nie sam zespół, który wracał z nowym krążkiem po siedmiu latach przerwy – że w takich warunkach będzie nam dane jej odsłuchać. Nawet sam tytuł zdawał się być paraliżująco aktualny – „nowa nienormalność” była wokół nas. Wszyscy pamiętamy doskonale śledzenie wskaźników zakażeń czy puste półki na artykuły higieniczne w sklepach. Choć płyta powstawała przed pandemią, jej kompozycje idealnie wpasowują się w nastrój targającej nami wtedy niepewności.
Już od pierwszego utworu „The Adults Are Talking” wiemy, że mamy do czynienia z zespołem, który nie próżnował przez lata spowolnienia działalności, a szukał nowego, świeższego kierunku. Brzmienie The Strokes na nowej płycie oscyluje w granicach rocka, elektroniki i indie-rocka, jednak w innej odsłonie niż do tej pory. Słuchacz odkrywa eksperymentalną stronę muzyki nowojorczyków, którzy stawiają na dłuższe i bardziej skomplikowane kompozycje. Nic zresztą dziwnego: Julian Casablancas, prowodyr tego projektu, ale i pozostali członkowie grupy wyrośli dawno ze szczenięcego wieku. Dojrzałość obecna w tych utworach nie powinna zatem zaskakiwać, a jednak… zaskakuje.
„The New Abnormal” wpada chwilami w ciężkawe tony. Nie dziwi to jednak, biorąc pod uwagę fakt, jak świat wokół nas przyspieszył. Jednego w tym projekcie nie brakuje – energii i chęci do adaptacji do nowego porządku (i nowego początku!). Na wiosnę często ta energia znajduje ujście, gdy angażujemy się w nowe pomysły po zimowym spowolnieniu. Warto pamiętać o tym, słuchając tej bajecznie melodyjnej płyty.
The Last Dinner Party – Prelude To Ecstasy
Jestem bardzo podekscytowana możliwością przedstawienia tej płyty szerszej grupie odbiorców, szczególnie tej, która nie śledzi regularnie muzycznych nowinek. Szkoda przejść obojętnie lub nieświadomie koło tego krążka. Dlaczego? Rzadko kiedy mamy do czynienia z młodymi artystami, którzy na debiutanckiej płycie mają już tak ukształtowane brzmienie.
The Last Dinner Party to muzyczny ewenement, któremu towarzyszy szeroka gama dźwięków, ujęta przez wielu krytyków jako „baroque pop”. Na „Prelude To Ecstasy” słychać bowiem szereg instrumentów dętych i smyczkowych, również tych mniej popularnych jak dzwony rurowe. Teatralna egzaltacja, gęsto plecione sukienki i wszechstronny głos wokalistki Abigail Morris to kolejne elementy budujące image oraz występy ekipy TLDP. Artystki porwały międzynarodową publikę ledwie rok temu hitem „Nothing Matters”, który katapultował zespół do rangi grupy, o którą biją się największe festiwale na świecie. Jeśli znacie i kochacie Arctic Monkeys (odpowiedzialnych za chociażby „Do I Wanna Know?”, „Fluorescent Adolescent” czy „R U Mine?”) to pozycja obowiązkowa. Za produkcję „Prelude To Ecstasy” odpowiada bowiem James Ford, który pracował z Małpami nad wyżej wymienionymi piosenkami.
The Last Dinner Party na pewno nie podpasuje każdemu, jednak powiewa świeżością wśród młodych, wschodzących artystów. To muzyka, której trudno się oprzeć, szczególnie w cieplejsze dni w prażącym słońcu i dłuższe wieczory, które już przed nami.
George Harrison – All Things Must Pass
Tej postaci nie trzeba nikomu przedstawiać. George Harrison to artysta znany wielu osobom jako jedna czwarta najpopularniejszego zespołu świata – The Beatles. Bez jego wkładu w twórczość grupy nie powstałyby utwory, takie jak „Something”, „While My Guitar Gently Weeps” czy nieśmiertelne „Here Comes The Sun”. Był także pierwszym beatlesem, który zaprezentował solowy album, jeszcze w 1968, dwa lata przed rozpadem kwartetu. „All Things Must Pass” to jednak prawdopodobnie największe dzieło Harrisona, przez niego samego uznawane za swój debiut.
Ten potrójny album zawiera w sobie największe, samodzielnie wydane hity muzyka, w tym „My Sweet Lord”,, „What Is Life” czy „I’d Have You Anytime”. W wielu utworach Harrison otwarcie śpiewa o swojej fascynacji religiami wschodnimi, hinduizmem i procesie duchowej odnowy. To może być zaskakujące, zwłaszcza, że muzyk tworzył „All Things Must Pass” w czasie, gdy The Beatles przechodziło poważny kryzys i zmierzało ku rozpadowi.
Kolejna dekada zapowiadała nowy początek dla każdego z muzyków. Płytę wydano w listopadzie 1970 roku, parę miesięcy po rozpadzie liverpoolskiego kwartetu. Rychły koniec grupy, której poświęcił kilkanaście lat życia, nie przeszkodził mu w tworzeniu dojrzałej kolekcji piosenek z przebłyskami słońca i nadziei. Obok hołdowaniu prostej codzienności, Harrison zawsze poświęcał w tekstach miejsce współpracy i przyjaźni. Czy to nie jest przepis na radosną wiosnę?
Yo La Tengo – I Can Hear The Heart Beating As One
W poszukiwaniu krążka doskonałego na wiosenne spacery, warto zatrzymać się nad tą płytą. Yo La Tengo (co po hiszpańsku oznacza „mam to”) powstało w Hoboken na zachodnim wybrzeżu w stanie New Jersey. To tercet prosto ze wspomnianego muzycznego podziemia, związany silnie ze swoją grupą fanów już od lat osiemdziesiątych. Ostatni krążek, „This Stupid World” to siedemnasta (!) pozycja w dorobku Amerykanów. Artystyczna chemia między członkami zespołu osiągnęła szczyt, gdy pod koniec XX wieku światło dzienne ujrzała płyta „I Can Hear The Heart Beating As One”. Trójka muzyków reprezentuje znany szerszej publice styl indie; Yo La Tengo polubią przede wszystkim Ci, którym bliższe są gitarowe eskapady.
Kolorystyka okładki przywołuje na myśl jesienne zachody słońca – na płycie pojawia się utwór „Autumn Sweater” – natomiast nie ma przeciwwskazań, by posłuchać Yo La Tengo, na przykład w trakcie majówkowego wypoczynku. Ponad godzinna oprawa muzyczna gwarantuje podróż przez różnorodne kompozycje… i emocje. Krążek kończy się eleganckim, budzącym nostalgię utworem „My Little Corner Of The World”, który przypadnie do gustu nawet najbardziej wybrednym słuchaczom.
Wiosna nie musi być tylko przebojowa. „I Can Hear The Heart Beating As One” na szesnastu utworach zabiera nas w krainę tęsknoty i krótkich momentów zastanowienia. A jeśli mamy na tyle dużo cierpliwości, by pobuszować w jej muzycznych zakamarkach, odwdzięczy się podwójnie.
Belle And Sebastian – The Boy With An Arab Strap
Kim są Belle i Sebastian? Odpowiadając na nasuwające się najpierw pytanie: na pewno nie artyści wchodzący w skład szkockiego zespołu. To bohaterowie książki francuskiej pisarki Cécile Aubry – chłopiec Sebastian oraz suczka Belle. Kolektyw muzyczny, natomiast, zgrany pod artystycznym pseudonimem Belle And Sebastian, tworzy naprawdę siedem osób na czele ze Stuartem Murdochem.
Przenosimy się do roku 1998, ledwie rok później po premierze krążka Yo La Tengo. „The Boy With An Arab Strap” to trzecia płyta w dorobku Belle And Sebastian. Na albumie znajdziemy eleganckie, popowe kompozycje, z elementami folku i chamber-popu, a przeplatające się dwa głosy – żeński i męski – dodają ekstrawagancji. Jest na czym zawiesić ucho, jak np. na wesołym „Sleep The Clock Around” czy wyjątkowo krótkim, ale dobrze podsumowującym ideę albumu „Simple Things”.
Gdybym musiała określić jednym słowem ten album, byłby on urzekający. Fragmentami energiczny, z dziarskimi wokalami, w innych – subtelniejszy, wolniejszy. Jak życie. To kalejdoskop chwil, które warto zatrzymać w pamięci, jak często robimy to migawką aparatu, tylko że zamknięte w czterdzieści pięć, niezwykle melodyjnych minut.
I tego wszystkim czytającym życzę – aby tegoroczna wiosna obfitowała w niezapomniane, przechwycone w pamięci momenty!
Foto nagłówka: Afta Putta Gunawan |StockSnap.io
O autorze
Studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Łódzkim. W wolnym czasie pochłania wszystko, co związane z muzyką. Jej ulubione miejsce na świecie - poza rodzinnym miastem, Islandią i halami koncertowymi - to własne łóżko, gdzie ogląda filmy i odpoczywa od szukania guza.