Żyją w przemocowych domach, bez śladu miłości, ciepła, bezpieczeństwa. Od pierwszych dni znają alkohol i przemoc. Panaceum na całą ich krzywdę ma być mistyczny kurator. Batalie w polskich sądach rodzinnych nie mają ich jednak na uwadze – dzieci są najbardziej niesłyszanym głosem polskiej przemocy domowej.
Ostatnio całą Polską wstrząsnęła informacja o śmierci trzyletniej Hani. Dziewczynka od niemowlęctwa była zaniedbywana przez matkę i jej partnera. Kobieta miała informować przydzielonego kuratora, że nie radzi sobie z trójką dzieci; ten sam kurator nie stwierdził jednak, aby wobec dziewczynek dochodziło do przemocy. Hania zmarła od rozległych obrażeń, spowodowanych dotkliwym pobiciem.
Hania nie jest jednak odosobnionym przypadkiem – dzieci, które doświadczają przemocy domowej, giną każdego roku. W imię „dobra rodziny” domom przemocowym przydzielany jest kurator. Dobro rodziny kończy się jednak na dobru rodziców. O dzieciach niewiele kto myśli.
Największą bolączką „obrońców tradycyjnej rodziny” nie jest bowiem bezpieczeństwo dzieci. Na próżno doszukiwać się w polskim konserwatyzmie chęci wsparcia najmłodszych, zmagających się z patologią systemu. Prawo i Sprawiedliwość grozi wystąpieniem z Konwencji Stambulskiej, obecny (Niedo)Rzecznik Praw Dziecka dzieci ewidentnie nie znosi, a Telefon Zaufania prowadzić musi fundacja. Kraje, których priorytetem jest dobro najmłodszych (takie jak chociażby Szwecja), są notorycznie obiektami nagonki ze strony prawicowych środowisk. Kultura polskiej przemocy domowej ma się świetnie – to, obok jabłek, polski towar eksportowy.
Państwo chce sprzyjać sprawcom przemocy, nie jej ofiarom. To dlatego w 2018 roku, na wniosek skrajnie prawicowej Ordo Iuris, Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, wprowadzono funkcję pełnomocnika rodziców. To osoba przydzielana rodzicom, którym dzieci odebrano ze względu na zaniedbanie, przemoc, alkohol czy szereg innych szkodliwych czynników. To pomoc oprawcom i uciszenie głosu ofiar (jak zwykle).
Mimo wieloletniej, prowadzonej przez Rzeczników Praw Obywatelskich, fundacje i osoby aktywistyczne walki o powołanie pełnomocników dzieci, rząd w tej sprawie milczy.
Machina polskiej polityki rodzinnej nastawiona jest na pozostawianie dzieci z ich biologicznymi rodzicami. W dziecięcych żyłach płynie przecież ich (!) krew, odziedziczyły przecież ich geny. O alkoholu i narkotykach, płynących żyłami rodziców, jakoś raczono zapomnieć.
I tak, jeżeli już sąd nakaże relokację w domu dziecka lub zastępczym, dzieci wracają do przemocowych domów wielokrotnie. Jednak ile szans można dać rodzicom, zanim będzie za późno? Rodzice Julii dostali ich cztery. Wiktorii tyle samo. Rodzice Hani dostali kuratora.
Po trzynastym roku życia małoletni może decydować o swoim losie sam. Ale i wtedy słyszy, że obowiązkiem dziecka jest „szanować ojca swego i matkę swoją”. Dzieci młodsze skazane są na opinię sądów rodzinnych.
W sprawie przemocowości polskiej polityki rodzinnej jest tylko jedno dobre rozwiązanie – wyrzucenie starego, polskiego „dzieci i ryby głosu nie mają”. Mają. I często mówią jasno, dojrzale. Nie chcą mieszkać z biologicznymi rodzicami; same chcą wybrać, który dom będzie ich domem zastępczym. Polska polityka rodzinna to wieloletni kryzys empatii. Żeby go rozwiązać, musimy zacząć słuchać najmłodszych. Wyobrazić sobie, jak to jest konać z bólu, głodu, jak to jest żyć w polskiej przemocy. Wyobrazić to sobie, zanim w przemocowym domu jedno z trójki rodzeństwa umrze.
Wszystkie dzieci nasze są. Aby zmienić ich los, musimy zacząć ich słuchać. W przeciwnym wypadku wszystkie nasze będą dziecięce mogiły.
O autorze
Aktywistka, feministka, weganka; czas wolny to dla niej oksymoron. Z poczucia obowiązku polemizuje z denializmem klimatycznym w ramach Młodzieżowego Strajku Klimatycznego. Kocha biologię, informatykę, lingwistykę, sztukę i historię sztuki, myśli nad tym, jak połączyć miłości w jeden kierunek studiów. Nieuleczalna estetka, perfekcjonistka, prokrastynatorka, adrenalino- i kawoholiczka. Przecinki w tym tekście sprawdziła pięć razy.