Zespół Kombi śpiewał, że każde pokolenie ma własny czas. Trudno się nie zgodzić, ale co zrobić, by otrzymać czas i szansę? Jestem częścią pokolenia Z. Szczęściarz — można sobie pomyśleć. Szczęśliwie urodziłem się po czasach PRL-u, po transformacji ustrojowej, dokonanej wysokim kosztem społecznym. W Internecie narzekanie na moje pokolenie jest normą, pewnym trendem, który generuje przychód. Ta moda jest płytka, pozbawiona racjonalnych argumentów, oparta o bardzo luźne, wyrwane z kontekstu, podkoloryzowane obserwacje.
Powierzchowna analiza podstawą osądów
Weekend. Wstałem rano, wziąłem prysznic, umyłem włosy, obmyłem twarz. Otworzyłem szafkę pod zlewem, doszedłem do wniosku, że najwyższa pora, by wynieść śmieci. Powrót i śniadanko, obowiązkowo popijane kawą. Włączam komputer, czyszczę ekran. Odpalam Facebooka. Od czasu do czasu przewijają mi się wszelkiej maści posty z różnych, typowo boomerskich grupek. Czasem warto wyjść poza swoją pokoleniową bańkę — myślę sobie.
Tak myślę do czasu pierwszego obrazka, najczęściej przedstawiającego jakieś wspomnienia z czasów młodości osób 50+. Jestem pewien, że w sekcji komentarzy znajdę pewne odniesienia do mojego pokolenia. Generalizujące, krzywdzące, oparte o przesycone emocjami anegdoty, utarte przekonania. Według wielu boomerów młodzież interesuje się tylko tym, co w telefonie. Nic poza tym nie umie i sprowadzi na wszechświat katastrofę. Jest głupie — zapytacie się kogoś, skąd ten wniosek? Odpowie, że wyświetliła mu się rolka Matura To Bzdura i tam każdy gadał, udzielał absurdalnych odpowiedzi na pytania z podstawowej wiedzy.
Każdy jest narażony na uzależnienia
W dzisiejszych czasach stygmatyzacja jest cholernie prosta. Wnioskuję też, że przyjemna. W końcu starsi ludzie nie mają pistoletu przy skroni, nie muszą wcale wysyłać komentarza o treści: „za moich czasów”, „kiedyś było lepiej”, „tym młodym to się poprzewracało w czterech literach”.
Nie muszą i nie powinni. Serio, nie poprzewracało nam się w czterech literach. To, że ktoś przeglądał coś w telefonie na przystanku, nie jest podstawą do wyciągania daleko idących wniosków. Taka osoba mogła się uczyć, czytać artykuł, nawet rozmawiać z kolegą, koleżanką, członkiem rodziny poprzez jakiś komunikator. To serio jest takie szkodliwe? Nie, a co chwilę widzę, że starsi ludzi, by podeprzeć swoją argumentację, używają przykładu z przystankiem autobusowym okupowanym przez młodych ludzi, którzy przeglądają coś w telefonie.
Oczekiwanie na autobus jest nudne. Bardzo nudne. Czekając na transport, warto coś porobić, by czas aż tak się nie dłużył. Wydaje mi się, że wyciągnięcie telefonu w takich okolicznościach nie jest skandalem i plamą na honorze pokolenia Z.
To nie jest tylko nasz problem!
Absolutnie nie mam zamiaru bagatelizować problemu uzależnienia od mediów społecznościowych, od różnych urządzeń. Ten problem jest i jak każde uzależnienie — niesie ogromne zagrożenie. Zapominamy jednak, że uzależnienie od telefonu jest niebezpiecznie także dla 30, 40 i 50-latków. Na przykład w badaniach Sandy Ćwikły i Dominiki Olejniczak wychodzi na to, że problem uzależnienia od telefonu nie dotyczy wyłącznie jednej grupy wiekowej.
Możemy także ścigać się na dowody anegdotyczne. To forma dosyć jałowej dyskusji, ale warto zauważyć, że młodzież na tle reszty grup wiekowych nie korzysta z telefonu aż tak dużo częściej. Owszem, jest bardziej narażona, bo Internet, chociażby jest przestrzenią bardziej dostosowaną pod ich potrzeby. Na tym mitycznym przystanku autobusowym, który przyjęliśmy sobie za główny cel naszych obserwacji, siedzą nie tylko młodzi, ale i osoby w średnim wieku. Zazwyczaj czas oczekiwania na busa umilają sobie, a jakżeby inaczej, telefonem.
Młodzi chcą za dużo!
Odstawmy na bok urządzenia mobilne. Roszczeniowość. Młodzież chce mieć więcej wolnego czasu. Młodzież chce tańszych mieszkań. Młodzież chce odpoczywać, podróżować po świecie, mieć więcej czasu dla swoich przyjaciół i rodziny. To świadczy o rozwoju świadomości społecznej — dostosowujemy pracę pod nasze potrzeby, a nie nasze potrzeby pod pracę.
Pracoholizm zniszczył nie jedną rodzinę, a w dalszym ciągu kult pracy ma w Polsce wielu wyznawców. Młodzi ludzie zaobserwowali błędy swoich rodziców. Ich pokolenie z poczucia wyższości, zazdrości, beznadziei wmawia nam, że to roszczeniowość, a stuprocentowe oddanie się pracy to jedyny słuszny sposób na przyszłość.
Definicja pracy trochę się zmieniła
Pracować trzeba mądrze, a nie dużo. Od pracy ważniejsza jest rodzina, miłość, przyjaciele, radość, zdrowie. Co więcej, to wszystko może ze sobą koegzystować. Praca nie musi być męczarnią, zbiorem znienawidzonych przez nas czynności w znienawidzonym miejscu. Praca nie musi być fizyczna i nie musi trwać po 16 godzin dziennie.
Starsze pokolenia trochę nas za zaprezentowane powyżej stanowisko nie lubią. Dlaczego? Sami na to nie wpadli. Czy to ich wina? Absolutnie nie — to wina środowiska, trudnych czasów i zupełnie innych standardów, które funkcjonowały w społeczeństwie, gdy oni wchodzili na rynek pracy. My mamy dostęp do Internetu. Standardy z Europy Zachodniej trochę szybciej wsiąkają w nasze polskie społeczeństwo. Dzięki tej łączności łatwiej nam poszerzyć horyzonty w kwestii pracy.
Podwójne standardy zwolenników kultu pracy
Walka z nowym podejściem, bo praca musi być ciężka, długa, męcząca i nielubiana przez nas, to skrajna głupota. W życiu nie należy unikać większych wyzwań, naturalnych przeszkód, niezależnie od ich kalibru, ale po co robić sobie samemu pod górkę?
45-letni mężczyzna pracuje w dużym zakładzie pracy w powiatowym mieście. Pracodawca wymaga sporego wysiłku fizycznego celem zwiększenia produkcji. Jednak pewnego dnia zakład chce zmienić swoim pracownikom wymiar godzin — z 40 na 35 tygodniowo. Dla mężczyzny praca to istotna rzecz, ale ma też żonę, dzieci, rodziców i grupę przyjaciół. Ma tendencje do wymądrzania się w sekcji komentarzy na Facebooku na temat rozleniwienia młodego pokolenia. Gdy przyjdzie jednak co do czego — myślicie, że serio będzie chciał pracować tak samo długo, mogąc swój czas pracy znacząco skrócić? Nie sądzę. Prawie każdy z nas chciałby pracować lżej i zarabiać więcej pieniędzy, ale obrywa się pokoleniu Z, bo mówi o tym najgłośniej.
Serio, wsparcie państwa jest potrzebne
Kolejna interesująca rzecz to przywileje. Studenci nie mają ich zbyt wiele, chyba że wliczamy w nie zniżki studenckie w lokalach z kebabem. Zauważyłem, że facebookowa starszyzna, najczęściej sympatyzująca z Konfederacją, ma straszny uraz do studentów.
Mamy ambitną uczennicę klasy maturalnej z powiatowego miasta na wschodzie Polski. Ma dość swojej miejscowości, w której możliwości rozwoju czy spędzenia wolnego czasu są bardzo ograniczone. Realizacja jakichś pasji? Zapomnijmy. Na potrzebę artykułu nazwijmy ją Wiktorią. Marzy o medycznych studiach. Te wymagają ogromnego poświęcenia i niejednej zarwanej nocki. Korepetycje? Niezły żart, w miejscowości korepetytorów za wielu nie ma. Ci bardziej godni uwagi biorą niemałe pieniądze za dodatkowe lekcje. W końcu takich Wiktorii, jak ta opisywana, jest naprawdę mnóstwo.
Maturę zdaje jednak oszałamiająco dobrze. Ciężka praca i talent się zwróciły. Marzy o przeprowadzce do Poznania. Miasto bardzo ładne, z piękną historią. Miejsce w akademiku dostać bardzo ciężko, a za w miarę humanitarne mieszkanie lub pokój trudno zapłacić mniej niż półtora tysiąca. Jakaś praca? Brzmi logicznie, ale studia medyczne są naprawdę wymagające. Czas na pracę ciężko znaleźć. Historia happy endu nie ma. Rodzice Wiktorii nie zarabiają ogromnych pieniędzy, ona sama wybiera uczelnie o niskim progu wejścia, usytuowaną w niewielkim i średnio lubianym przez Wiktorię mieście. Musi tam w dodatku dojeżdżać autobusem, co wiąże się z ciągłymi pobudkami przed piątą i powrotami późnym wieczorem. Trudno znaleźć czas na naukę, a co dopiero przyjemności, które też są naprawdę ważne dla rozwoju młodego człowieka.
Budka z kebabem 1:0 Polska
Takich sytuacji jest multum, a studenci zdaniem wielu to wciąż roszczeniowe nieroby o skrajnie lewicowych poglądach politycznych. Studia to okres, w którym potrzebuje się materialnego wsparcia. Tymczasem brakuje akademików i sensownych socjalnych propozycji dla wciąż uczących się, młodych ludzi. W zasadzie społeczną odpowiedzialność za ich przyszłość przerzucono na barki przedsiębiorstw prywatnych. Czasami mam wrażenie, że Pan Abdul sprzedający kebaba ze zniżką studencką -15% prowadzi bardziej prospołeczną i pronaukową politykę niż państwo polskie. Bo w zasadzie wspieranie studentów, to wspieranie nauki. Inwestycja w przyszłość.
Inwestycja to fundament
A inwestycja to normalna część funkcjonowania każdego, zdrowego, dążącego do rozwoju podmiotu. Gdy sieć fast-foodów chce wybudować w ciągu jednego roku 50 nowych lokali w Polsce, wydaje ogromne pieniądze. Tylko w taki sposób może konkurować z gigantami w tej branży. Nie jest wcale powiedziane, że każdy zainwestowany grosz się zwróci, niezależnie od liczby przeprowadzonych analiz czy prognoz. Jest jednak pewność, że chcąc rywalizować z innymi, trzeba wyłożyć więcej kasy.
To wszyscy rozumieją. Każdy wie, że dla rozwoju prywatnych przedsiębiorstw niezwykle istotne są inwestycje. Trudniej zrozumieć, że państwo do rozwoju również potrzebuje inwestycji. W Polsce jednak mamy problem ze skojarzeniami. Słowo kapitał kojarzymy jednoznacznie z pieniędzmi, a tymczasem mamy coś takiego jak kapitał ludzki. Analogicznie do przykładów z siecią fast-foodów — to nie sprzedawane burgery generują zyski, a pracownicy, którzy je przygotowali. Ludzie to najlepsze generatory zysków, ale ludzie to nie perpetuum mobile i muszą być do czegoś podłączeni, by mieć możliwość pracy.
Państwo inwestujące w ludzi, inwestuje w swoją przyszłość. W szczególności, gdy inwestycje dotyczą obszarów stricte naukowych — właśnie w takich, w jakich obracają się studenci. Wiadomo, nie każdy z młodych ludzi będzie robił w przyszłości to, czego dotyczyły jego studia, ale spora ich część ma pewien plan na przyszłość. Plan, który jest opłacalny dla państwa, w którym studiują, bo to ono będzie czerpać większe lub mniejsze zyski z ich pracy. Skoro plan opłaca się obu stronom, co stoi na przeszkodzie, by wcielić go w życie?
Dobrze mieć wykształcone społeczeństwo, bo to przyciąga kolejnych inwestorów, przedsiębiorców zmobilizowanych do tworzenia w naszym kraju nowych miejsc pracy. A to kolejny bodziec dla naszej gospodarki. Oczywiście, to wszystko nie dzieje się tak super szybko, inwestycje mają to do siebie, że na ich zwrot trzeba trochę poczekać.
Walczmy ze stereotypami!
Pokolenie Z nie jest leniwe, tylko chce pracować inaczej — świetnie wyjaśni wam to artykuł Bartosza Graczyka i Zuzanny Sosnowskiej. Uzależnienie od telefonów to nie jest tylko problem młodzieży, która także wykorzystuje swoje urządzenia do innych celów niż te stricte rozrywkowe. Kiedyś wcale nie było lepiej. Młode pokolenie jest zdolne, ale potrzebuje więcej empatii ze strony starszych ludzi, którzy mają ogromną tendencję do trywializacji tego, co odczuwa młodzież. Studenci chcą pracować w przyszłości na rzecz rozwoju naszego państwa, więc inwestycje w nich są uzasadnione.
Czy jestem roszczeniowy? Jeżeli roszczeniowość definiujemy jako walka o minimum zrozumienia, środków do spokojnego egzystowania czy porzucenie krzywdzących mitów i stereotypów na temat dzieci, młodzieży, studentów — to tak, jestem dumnym, roszczeniowym studentem.
Fot. nagłówka: Bewakoof.com Official I Unsplash
O autorze
Piszę o polityce, sporcie, sprawach społecznych, kebabach, młodych ludziach i Polsce moich marzeń. Próbuję być publicystą. Lubię historię, od czasu do czasu coś pogotuję. Moje kibicowskie serce jest podzielone między Lecha Poznań a Liverpool FC. Torunianin z urodzenia, Poznaniak z wyboru.