Przejdź do treści

Reichstag w ogniu, czyli o tym, jak krucha jest demokracja

Historia pokazywała wielokrotnie, że tyrani nie cofną się przed nikim i niczym, by przejąć władzę. Niestety, nawet tak powszechnie poważany i szanowany ustrój jak demokracja nie zawsze bronił skutecznie praw obywateli. Przykładem na to były losy Niemiec po przejęciu władzy przez Adolfa Hitlera. O tym, do czego się dopuścił, każdy słyszał pewnie wielokrotnie – II wojna światowa, Holokaust i antysemityzm to tematy analizowane z każdej możliwej perspektywy. Można odnieść wrażenie, że niewiele uwagi poświęcamy temu:, jak do tego doszło. Kluczem do odpowiedzi jest wydarzenie, którego 80 rocznica wypadła 28 lutego – pożar Reichstagu.

Prawno-historyczny kontekst wydarzeń

Najpierw warto zacząć od kontekstu. Po przegranej przez Niemcy I wojnie światowej powstało nowe państwo – Republika Weimarska. Obejmowała ona mniejszą powierzchnię niż poprzedzające ją Cesarstwo Niemieckie; podlegała też mocnym ograniczeniom narzuconym przez Traktat Wersalski. Na skutek tego nowe państwo niemieckie było słabe militarnie oraz gospodarczo, o czym świadczyć mogła bardzo wysoka inflacja. Kolejne rządy próbowały w jakiś sposób rozwiązać te kwestie, nie łamiąc przy tym międzynarodowych ustaleń, jednak bez dobrego rezultatu.

Należy też wspomnieć o systemie nowego państwa – część z tych informacji przyda się nam później. Republika Weimarska była państwem demokratycznym. Główną rolę odgrywał w niej parlament Rzeszy (Reichstag), Rada Rzeszy (Reichsrat) oraz rada ministrów z kanclerzem na czele. Pierwsze dwie instytucje uchwalały ustawy, mimo tego jedynie pierwsza z nich miała inicjatywę ustawodawczą. Kanclerz oraz cały rząd byli odpowiedzialni politycznie przed parlamentem. Na czele państwa stał prezydent, wybierany raz na 7 lat przez obywateli. Jedno z jego szczególnych uprawnień zawierał artykuł 48 konstytucji. Brzmiał on następująco:

„(…) Jeżeli bezpieczeństwo i porządek publiczny w Rzeszy Niemieckiej zostałyby poważnie naruszone lub zagrożone, Prezydent może skorzystać z niezbędnych środków do przywrócenia bezpieczeństwa i porządku publicznego; jeśli to konieczne, ze wsparciem sił zbrojnych”.

Wspomniany wyżej artykuł gwarantowały Niemcom kolejno: 

  • wolność jednostki, 
  • prawo do mieszkania, 
  • tajemnicę korespondencji, 
  • wolność słowa i brak cenzury, 
  • prawo do zgromadzeń, 
  • tworzenia stowarzyszeń.

Parlament w płomieniach

Teraz wypada się przenieść do początku 1933 roku. W styczniu władzę kanclerską obejmuje lider Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej (NSDAP)  – Adolf Hitler. Urząd ten zdobył w wyniku demokratycznych wyborów; nie zyskał z drugiej strony wystarczającej większości do samodzielnego rządzenia. By stworzyć rząd, wszedł w koalicję z Niemiecką Narodową Partią Ludową (niem. DNVP), z którą ustalił trzy przedterminowe wybory, z czego ostatni termin miał mieć miejsce na początku marca 1933 roku.

Wszystko się drastycznie zmieniło 27 lutego tego roku. Tego dnia, około godziny 21, zauważono, że kopuła Reichstagu, siedziby niemieckiej izby niższej zaczyna się palić. Z czasem ogień rozprzestrzenił się na inne części budynku. W tym czasie ogłoszono już alarm przeciwpożarowy, a berlińscy strażacy gasili płomienie, używając do tego wody z przepływającej obok rzeki Szprewy.

„Państwo stanu wyjątkowego”

Fot. Domena publiczna

Dla wielu pewne było to, że ktoś musiał podpalić Reichstag. Wszyscy próbowali odpowiedzieć na pytanie: „kto?”. Policja berlińska na początku utrzymywała, że podpalacz musiał być chory psychicznie. Niemieccy komuniści, których Hitler nienawidził, twierdzili, iż odpowiedzialność za to ponosi sama NSDAP. Inni badacze próbowali znaleźć osobę, która dokonała podpalenia, jednak bezskutecznie. Do dziś sprawca tego czynu nie jest znany. 

Hitler i naziści byli przekonani, że odpowiedź jest jasna. Według nich, za podpaleniem Reichstagu stali komuniści, (w mniemaniu NSDAP) wrogowie Rzeszy. Środowisko Hitlera, wraz z samym kanclerzem, postanowiło działać. Już kolejnego dnia, 28 lutego, prezydent Paul von Hindenburg wydał dekret Zum Schutz von Volk und Staat (pol. O ochronie narodu i państwa), który na podstawie wspomnianego wyżej Artykułu 48 konstytucji wprowadził „tymczasowe” ograniczenie praw obywatelskich. Nie zawierał on jednak czasu – nikt nie podał, na jak długo te ograniczenia miały trwać. Wykorzystywali to później naziści, gdyż później cały czas przedłużali obowiązywanie tego dokumentu. W ten sposób Republika Weimarska stała się, jak to opisywali badacze, państwem stanu wojennego”.

Tego samego dnia Herman Göring, który wówczas pracował w niemieckim MSW, zakazał publikacji książek i gazet komunistycznych, zamknął Komunistyczną Partię Niemiec (KPD), a tysiące jej członków nakazał aresztować prewencyjnie.

Miesiąc później, 23 marca, uchwalona została tzw. ustawa o pełnomocnictwach (Ermächtigungsgesetz). Zezwoliła rządowi wydawać dekrety zamiast ustaw, które mimo braku uzgodnienia z parlamentem mogły powszechnie obowiązywać na terenie całych Niemiec. W ten sposób Republika Weimarska stała się państwem totalitarnym. Od tego momentu NSDAP zaczęło samo rządzić, wprowadzając terror.

Co dzisiaj możemy z tego wynieść?

Nazistowskie władze wykorzystały w tej sytuacji niepewność. Wszak nikt nie znał sprawcy tego czynu ani tego, co mogło się stać później. Pod przykrywką ochrony porządku publicznego, ów porządek doszczętnie zniszczyli, unieważniając podstawowe prawa człowieka i obywatela. Co więcej, Hitler wykorzystał tę sytuację, by de facto obalić demokrację, wprowadzając jedynowładztwo i totalitarną dyktaturę. Trafnie podsumował to Timothy Snyder w swojej książce pt. O tyranii, Timothy Snyder opisuje następujące wnioski z tego wydarzenia: „Nowoczesna tyrania polega na zarządzaniu strachem. Gdy dojdzie do ataku terrorystycznego, pamiętaj, że autorytaryści wykorzystują takie zdarzenia, aby umocnić swoją władzę”.  

Warto też zauważyć, że hitlerowcy zaczęli wykorzystywać niewielki mandat, jaki na początku otrzymali, by zmieniać państwo pod swoje dyktando. Mogły robić wszystko, bo, cytując klasyka, nas wybrał suweren. Niestety dzisiaj takie działanie wciąż jest w modzie. Dwa lata temu Donald Trump próbował unieważnić wynik wyborów na podstawie nieprawdziwych przesłanek. Viktor Orban, premier Węgier, gdy po raz pierwszy zmieniał konstytucję kraju nad Dunajem, nie przeprowadził w ogóle referendum. Uznał, że ma taką większość, że Węgrzy przyjmą bez sprzeciwu wszystko, co ustanowi.  Z kolei premier Izraela, Benjamin Netanjahu użył argumentu wygranych wyborów do obrony dopiero co uchwalonej ustawy o Sądzie Najwyższym. Niewielka większość w Knessecie, jego zdaniem, uprawnia go do tak radykalnego podporządkowania sobie sądownictwa.

Odwagi!

Z tego może wypływać prosty wniosek. Demokracja, mimo wielu jej zalet, jest systemem, którego utrzymanie wymaga ogromnego wysiłku. Jeżeli instytucje są słabe, a obywatele nie okażą żadnego sprzeciwu, władze mogą zrobić cokolwiek. To jest ważne ostrzeżenie dla nas, żyjących dzisiaj w państwie demokratycznym. Jeśli nie chcemy powrotu łamania przez państwo praw człowieka, nie możemy pozostać bezczynni.

Uważam, że jedną z ważniejszych cech, jaką może mieć obywatel demokratycznego państwa, jest bycie odważnym. Nie zawsze łatwo bowiem wyrazić zdanie, które byłoby sprzeczne z tym narzuconym przez jakichkolwiek rządzących. Trudne też może wydawać wstawianie się za osoby będące w mniejszości, marginalizowane, bezpodstawnie oskarżane. Strach może też wywołać tajemniczy, nagły „pożar Reichstagu”. Jednak jeżeli damy radę odpowiednio wcześnie przezwyciężyć strach związany z pewnymi represjami, osiągniemy dwie rzeczy: 

Po pierwsze, możemy w ten sposób powstrzymać ewentualne totalitarne zapędy rządzących, którzy na pewno zauważą naszą postawę. Po drugie, ułatwimy tym życie tym „innym”; pokażemy, że są dla nas ważni. Zwiększy się w ten sposób zaufanie między nami, a także możliwe będzie tworzenie lepszego, otwartego społeczeństwa.

Dlatego warto być odważnym, nawet gdy Reichstag płonie.  

Fot. nagłówka: domena publiczna

O autorze

Krakowianin z urodzenia, student prawa na UJ. Pasjonat architektury, polityki, podróży, historii, literatury, muzyki i sportu. W wolnych chwilach szwenda się po ulicach Krakowa, słucha muzyki lub podcastów oraz czyta książki i gazety. Próbuje być pilnym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości oraz zapisywać swoje spostrzeżenia. Na łamach Gazety Kongresy pisze głównie o polityce międzynarodowej i krajowej oraz o historii.