Kiedy w piątek 18 listopada około godziny 9 rano wszedłem jak co dzień na Twittera, z początku wszystko wydawało się normalne: tutaj wiadomości o najnowszych przebojach w Sejmie, tam filmy z kotami w roli głównej. Po chwili przewijania strony głównej zauważyłem jednak niepokojąco dużą ilość postów głoszących coś pod następujący szablon – „jeśli obudzę się rano i Twittera już nie będzie, możecie znaleźć mnie tutaj”, z linkami do kont postującego na przeróżnych alternatywnych mediach społecznościowych. W trendach widnieje groźnie brzmiące #RIPTwitter. Na Boga, co się stało, kiedy ja spokojnie spałem?!
Elona Muska raczej nie muszę przedstawiać – najbogatszy człowiek na świecie, przez wielu uwielbiany, u innych budzący dość mocny niesmak. Prezes Tesli założył swoje konto na Twitterze w czerwcu roku 2009 i od tamtego czasu starał się – z braku lepszego określenia – „przypodobać” przedstawicielom Generacji Z poprzez zamieszczanie memów i tworzenie własnego wizerunku jako kogoś, z kim młodzi ludzie mogą się utożsamiać. Jako przedstawiciel tego też pokolenia osobiście nigdy nie czułem się nawet w najmniejszym stopniu podobny do miliardera przeżywającego najprawdopodobniej kryzys wieku średniego, czego skutkiem jest budowanie samochodów, które stają w płomieniach po wypadku drogowym – ale to może ja po prostu jestem dziwny.
Miliarder był zamieszany w wiele kontrowersji: incydent mający miejsce we wrześniu 2018 roku: Musk wystąpił w 1470 odcinku podcastu The Joe Rogan Experience, podczas którego pogrążył się w paleniu marihuany. Przyznał później, że sam konopi nie pali i do incydentu doszło jedynie w wyniku impulsywności. Innym razem w sieci zawrzało po tym, kiedy nadał swojemu nowonarodzonemu synu imię X Æ A-Xii (wymowa: X Asz A Dwanaście – ciekawe, jak brzmiałoby w języku polskim zdrobnienie). Był też moment, w którym na Twitterze wyraził swoją niechęć do konceptu zaimków („pronouns suck”, czyli w wolnym tłumaczeniu – „zaimki są do bani”).

Po dłuższym spokoju kij w mrowisko Elon Musk wetknął w kwietniu 2022, kiedy to kupił 9,2% udziałów Twittera, co uczyniło go kluczowym udziałowcem. Na przestrzeni jednego miesiąca prezes Tesli otrzymał propozycję dołączenia do rady dyrektorów Twittera, odrzucił ją i zaoferował zakup firmy za 44 miliardy dolarów. Przez dwa miesiące na medium społecznościowym panowało coś, co można jedynie nazwać paniką, biorąc pod uwagę poprzednie przygody Muska, wiele użytkowników martwiło się o to, co stanie się z Twitterem po zakupie, podczas kiedy inni widzieli w tym szansę na poprawę wielu problemów. Sam miliarder wielokrotnie przyznał, że widzi na platformie problem z botami i w czerwcu domagał się od serwisu podania liczby automatyzowanych kont ze spamem i twierdził, że dostał ich nieprawdziwą ilość. Miesiąc później wycofał się z oferty. Na portalu można było zauważyć ulgę. Twitter jednak postanowił zmusić Muska do sfinalizowania transakcji i podał go do sądu. Do pięciodniowej rozprawy miało dojść 17 października, jednak sędzia mający rozstrzygnąć sprawę zatrzymał ją aby pozwolić miliarderowi dokończyć transakcję – i oto 27 października stało się. Elon Musk stał się prezesem Twittera.
Nastał chaos. Musk zwolnił większość zespołu moderującego treści Twittera – zespół zmniejszył się od kilkuset osób do zaledwie 15. Niespodzianka: ilość rasistowskich, antysemickich i wypełnionych aż po brzegi mową nienawiści postów znacznie się powiększyła. Raper Kanye West, którego konto zostało dwa tygodnie przed zakupem serwisu ograniczone (West nie mógł zamieszczać postów ani wchodzić w interakcje z wpisami innych) otrzymał z powrotem pełen dostęp do swojego konta. Warto zauważyć, że jego konto zostało ograniczone z powodu antysemickich wypowiedzi rapera. Sam Musk napisał w odpowiedzi na pierwszy post muzyka po powrocie na platformę: „Witaj z powrotem na Twitterze, przyjacielu!”.

4 listopada. Prezes Twittera zwalnia przez maila z dnia na dzień około połowę zespołu składającego się wcześniej z około 7 500 osób. „Twoja rola na Twitterze” głosił tytuł maila wysłanego na adresy elektronicznych skrzynek pracowników. Treść: dziś jest twój ostatni dzień pracy w firmie. Usprawiedliwia to, twierdząc, że platforma społecznościowa traci codziennie 4 miliony dolarów, co powoduje potrzebę oszczędzania – serwis musi przynosić w końcu zyski. 9 listopada. Musk wprowadza nową wersję Twitter Blue, usługi subskrybcyjnej platformy, wcześniej oferującej wczesny dostęp do nowych, testowanych funkcji, jak chociażby od dawna pożądanej opcji edytowania postów na platformie. W nowej wersji każdy subskrybent otrzymuje znaczek oznaczający weryfikację. Coś, co wcześniej zostało wprowadzone, aby unikać dezinformacji i podszywania się pod celebrytów czy źródła informacji, kosztuje teraz 8 dolarów miesięcznie. Musk grozi jednak, że konta podszywające się pod innych bez wyraźnego zaznaczenia, że są one jedynie parodią, zostaną stale zawieszone.
10 listopada. Dziesiątki kont podszywających się pod firmy, prasę czy celebrytów, niemożliwe do odróżnienia na pierwszy rzut oka, widać na każdym kącie Twittera. Większość była oczywistym żartem (McDonald’s twierdzący, że od teraz serwowane przez nich mięso będzie już dawno po terminie spożycia, George W. Bush ogłaszający, że tęskni za „zabijaniem Irakijczyków”, czy O.J. Simpson mówiący po prostu: „Ta, nie będę kłamał, zrobiłem to”), ale szkoda została wyrządzona. Dziesiątki reklamodawców wycofuje się z Twittera a cena akcji spółek niektórych firm spada po podszywaniu się pod firmy przez internautów. 11 listopada. Oferta Twitter Blue wstrzymana do 13 listopada, kiedy zostaje wprowadzona funkcja pokazująca, w jaki sposób konto otrzymało weryfikację.

14 listopada. 4 400 pracowników zostaje z dnia na dzień zwolnionych. 15 listopada. Musk wydaje ultimatum: albo pracownicy w pełni dostosują się, do jak to sam ujął, „hardkorowego” Twittera (rozumianego jako praca do 12 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu, aby zrekompensować braki w firmie), albo mają odejść. 17 listopada. Masowa rezygnacja wielu pozostałych pracowników serwisu. 18 listopada, środek nocy w Polsce, biuro Twittera zostaje zamknięte. W trendach pojawia się #RIPTwitter a wiele użytkowników zamieszcza linki do swoich kont na innych platformach w razie upadku aplikacji. Sam Musk zamieszcza memy z całego wydarzenia i twierdzi, że Twitter osiągnął największą w swojej historii aktywności. Ale dodał na końcu „LOL” – także kryzys zażegnany. Do upadku Twittera na szczęście nie doszło, ale 21 listopada po zapostowaniu ankiety pytającej o to, czy przywrócić Trumpowi konto w serwisie, zawieszone po ataku na Kapitol w styczniu ubiegłego roku, konto byłego prezydenta wraca na serwis. Wnioskując po fakcie, że Trump do tej pory nie zamieścił nic na swym koncie, woli on chyba własne Truth Social. Samego Muska nie darzy największą sympatią.
Serwis raczej nie upadnie w najbliższej przyszłości i nie zostanie tak łatwo zastąpiony, ponieważ jest jedyny w swoim rodzaju. Youtube i TikTok są platformami, na których można zamieszczać jedynie filmy: Instagram przeżywa kryzys, nie mogąc się zdecydować, czy jest serwisem do zamieszczania zdjęć kolacji i nieszczerych uśmiechów, czy przyszywanym bratem (czy też klonem) TikToka. Facebook? Facebook ma swoje własne problemy – cena akcji spółki Meta spadła ostatnio najniżej od 5 lat. Nie zmienia to faktu, że niebieski ptak będący logiem Twittera lata aktualnie niebezpiecznie blisko ziemi – jeśli sytuacja nie poprawi się niedługo, obawiam się, że może dojść do wyjątkowo twardego lądowania.
Fot. nagłówka: Bloomberg
O autorze
Licealista i oddany fan starych kawałków oraz motoryzacji. Preferuje tematy luźniejsze i bardziej rozrywkowe.