Przejdź do treści

Próbny egzamin chaosu

person writing on white paper
Podczas gdy znajomi z innych szkół mówili, że w ciągu najbliższych tygodni będą pisać próbne matury, ja żyłam w błogim przekonaniu, że moje liceum ich nie przeprowadzi. Szkoła z internatem, uczniowie rozsiani po całym kraju – zbieranie ich w jednej sali mogłoby stanowić epidemiczne ryzyko. A jednak kilka dni przed planowanymi diagnozami Centralnej Komisji Egzaminacyjnej ja również dostałam zaproszenie do przystąpienia do testów. O ile arkusze nie zrobiły na mnie większego wrażenia, o tyle do teraz nie mogę nadziwić się, jak wyglądała organizacja całego przedsięwzięcia.


ZASADY SĄ, ALE ICH NIE MA 

Klasy wchodzą różnymi wejściami, każdy dezynfekuje ręce, przed salą uczniowie stoją w maseczkach, obowiązuje zakaz pożyczania przyborów. Tak to wyglądało na papierze. Jednak ostatnie miesiące nieustannie pokazują nam, że duża część zasad i obostrzeń przestrzegana jest tylko w teorii. Do tego dochodzi fascynująca wręcz niekonsekwencja w myśleniu i działaniu, której nie dało się nie zauważyć również podczas próbnych matur. Część z tych sytuacji zobaczyłam na własne oczy, o części usłyszałam od maturzystów z innych szkół. 

„Kalkulatora nie można pożyczyć, bo pandemia, ale tablic [ze wzorami matematycznymi] pandemia już nie dotyczy”

„Wchodziliśmy osobnymi wejściami, a potem gromadziliśmy się w jednej małej szatni”

„Za pięć dziewiąta wszyscy latali jak w kurniku, nikt nie wiedział, gdzie iść i co robić” 

Witanie uściskami dawno niewidzianych znajomych i przyjaciół, wielka giełda długopisów na korytarzu, dwa słowniki dla wszystkich. W czasie między zajęciem miejsc a rozpoczęciem pisania cała sala siedzi bez maseczek, zmniejszając odstępy między ławkami i rozmawiając, jak gdyby nigdy nic. I gdzie się podział reżim sanitarny? Zniknął, oczywiście, za co ciężko winić władze szkoły i nauczycieli. Oni, tak jak administracje teatrów, restauratorzy, hotelarze i właściciele sklepów, mieli obowiązek zapewnić warunki względnego bezpieczeństwa oraz poinformować o obowiązujących obostrzeniach i zrobili to. Jednak w praktyce chyba wszystkie zasady zostały złamane.

RAZ, DWA, TRZY, PRÓBA PROCEDUR

Trzecia klasa gimnazjum nieodłącznie kojarzy się z godzinami „szkoleń” z procedur egzaminacyjnych – losowania numerków, zajmowania miejsc, kodowania arkuszy i naklejania na nie specjalnych naklejek. Takie działania miały zredukować organizacyjne zamieszanie na właściwych egzaminach i po części także zmniejszyć stres występujący u niektórych uczniów. Od początku trzeciej klasy liceum nauczyciele i dyrekcja mówili nam, że będziemy ćwiczyć procedury i że zostaną zorganizowane matury próbne jako „próba generalna”. Jak w rzeczywistości wyglądały kwestie organizacyjne ostatnich dni? Dowodu osobistego przy wejściu nie trzeba było posiadać, komisje nadzorujące pracowały w bardzo okrojonym składzie, każdy siadał, gdzie chciał, naklejek nie było, a numeru pesel nie wolno było wpisać. Zakładam, że tegoroczni maturzyści głupi nie są i potrafią bez „próby” zająć w maju odpowiednie miejsce na sali i zakodować arkusz. Jednak jaki jest sens zapowiadania ćwiczenia procedur, skoro w praktyce nic nie zostaje przećwiczone?


INTERNET (NIE)ZAWODNY 

Część szkół, aby zminimalizować ryzyko zakażeń, zdecydowała się na organizację wybranych testów w formie zdalnej. Idea wydaje się słuszna, ale również w tym wypadku wszystko działa głównie w teorii. Tutaj, tak samo, jak na maturach stacjonarnych, uczniowie mieli określony czas na rozwiązanie arkusza i oddanie go nauczycielom – odesłanie na wskazaną platformę. Kiedy pojawiły się schody? Kiedy okazało się, że dodatkowe 10 minut na kwestie organizacyjne (pobranie plików, otworzenie ich na urządzeniu, zapisanie w odpowiednim formacie i odesłanie) nie było wystarczającym czasem. Internet, choć jest wspaniałym wynalazkiem, nie jest idealny. Czasem się zatnie, odmówi posłuszeństwa, rozłączy, nie będzie działał odpowiednio szybko. A po upływie wyznaczonego czasu arkusza odesłać już nie można. W dodatku niektóre platformy (np. Moodle) mają ograniczenie w postaci maksymalnego rozmiaru pliku, który można jednorazowo przesłać do oceny. I co jeśli rozwiązany arkusz przekracza ten jeden megabajt? Czy to jakaś forma karania uczniów za niewystarczająco silne łącze? A może wprowadzenie dodatkowego stresora w celu hartowania naszej psychicznej odporności? Bo osobiście próbnymi maturami nie stresowałam się w ogóle, ale krótkim czasem na załatwienie „komputerowych spraw” - zdecydowanie tak. 


ŻEBY NIE BYŁO, ŻE NIE BYŁO

Całe to zamieszanie wydaje się w pewnym sensie... zbędne. Organizacja diagnoz w reżimie sanitarnym kosztowała administrację i nauczycieli wiele wysiłku i nerwów. Uczniowie natomiast, zamiast z przebiegiem egzaminów, zapoznali się z chaosem i dezinformacją. Ustaliliśmy już, że próbne matury niewiele miały wspólnego z ćwiczeniem procedur ani redukcją stresu. Można było sprawdzić poziom swojej wiedzy z danych przedmiotów, jednak byłoby to możliwe również wtedy, kiedy CKE po prostu udostępniłoby arkusze do ewentualnego rozwiązania przez uczniów w dowolnym miejscu i czasie. Jeśli komuś zależy, nastawiłby minutnik i samodzielnie napisał test. Natomiast jeśli ktoś matury ma w nosie lub nie czuje potrzeby poddawania się diagnozie, nie traciłby czasu na pisanie próbnego egzaminu. W takim razie, po co to wszystko? Być może po to, żeby nikt nie mógł zrzucić winy za słaby wynik właściwej matury na brak matur próbnych. Żeby nie można było zarzucić Komisji, że nie dołożyła wszelkich starań do jak najlepszej zdawalności egzaminów. Żeby znowu nie pojawiły się głosy, że przez pandemię wszystkie inne dziedziny życia nie funkcjonują. Wychodzi więc na to, że powinniśmy być wdzięczni za... no właśnie, za co? 

O autorze

Interesuję się psychologią, procesami społecznymi i marketingiem, a moją największą pasją jest teatr. Pracuję nad różnymi projektami artystycznymi, działam też w lokalnym sztabie WOŚP i Młodych Libertarianach.