30 czerwca formalnie dobiegła końca półroczna prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej. Obejmowana przez państwa wspólnoty na zasadzie rotacji, wiąże się ze zwiększonym wpływem na proces decyzyjny w UE. Czy Polska zdała egzamin?
PRZYWÓDZTWO NA TRUDNE CZASY
Hasłem i priorytetem naszej prezydencji było bezpieczeństwo – pojmowane wielowymiarowo. W centrum agendy forsowanej przez polską ekipę rządzącą znalazły się kwestie wydatków na obronność oraz szczelniejszej kontroli granic, które współgrają z celami krajowymi Koalicji 15 października. Szeroka formuła bezpieczeństwa objęła jednak również bezpieczeństwo ekonomiczne (konkurencyjność UE), informacyjne (działania w cyberprzestrzeni), energetyczne, żywnościowe i zdrowotne.
Skupienie się na bezpieczeństwie mogło przemówić do wielu Europejczyków ze względu na mnogość zagrożeń, z którymi obecnie się mierzymy. Rosja prowadzi wymierzoną w UE wojnę hybrydową, czego dowodzi chociażby podpalenie centrum handlowego w Warszawie na zlecenie Moskwy czy interwencja w wyborach prezydenckich w Rumunii. Pesymizmem napawa nałożenie ceł na europejskie produkty przez USA, największego partnera handlowego Unii. Poza tym uwagę na Starym Kontynencie absorbuje niestabilna sytuacja na Bliskim Wschodzie.
Agenda związana z bezpieczeństwem była i jest więc zdecydowanie „na czasie”. Jakie Polska miała warunki do tego, żeby ją realizować? Ogólnie rzecz biorąc: dość sprzyjające. Prezydencja w Radzie oznacza rolę zarządzającą w tym kluczowym organie unijnym: kierowanie spotkań w różnych formatach i określanie ich tematyki. Oczekuje się od niej także nowych impulsów rozwojowych i mediacji w ważnych procesach decyzyjnych. Kompetencje prezydencji nie są dokładnie określone w traktatach unijnych, stąd wiele zależy od zdolności przywódczych państwa ją sprawującego. Szansę na to, aby Polska stała się liderem UE, dawały problemy wewnętrzne i zarazem mniejsza aktywność tradycyjnego duetu Francja-Niemcy. W Paryżu rząd mniejszościowy François Bayrou walczył o przetrwanie. Z kolei Berlin skupił się na budowie nowej koalicji po upadku gabinetu Scholza i wyborach parlamentarnych. W takich okolicznościach oczy Europy zwrócone były na Warszawę.
CO SIĘ NAM UDAŁO

Polska, wydająca na wojsko prawie 5% PKB, podkreślała przede wszystkim znaczenie tego konwencjonalnego wymiaru bezpieczeństwa. Dlatego największym sukcesem polskiej prezydencji jest uchwalenie wsparcia dla przemysłu obronnego krajów członkowskich przez unijne fundusze. Unia przyjęła instrument finansowy SAFE, który zakłada – po raz pierwszy w historii – pożyczki o wartości 150 miliardów euro na realizację inwestycji w obronność. Natomiast długoterminowo UE, według strategii „Gotowość 2030”, dąży do przeznaczenia 800 miliardów euro na obronność. Większa część tej kwoty ma być osiągnięta poprzez poluzowanie unijnych zasad fiskalnych – tak, by państwa członkowskie mogły finansować zbrojenia.
Wydatki na wojsko mogły nabrać rozpędu, gdyż Unia jest świadoma rosnącego zagrożenia ze strony Rosji. Rok 2030 w nazwie strategii to nawiązanie do daty, przed którą według raportów Moskwa może dokonać inwazji na członka NATO. Ponadto w trakcie prezydencji UE przyjęła 16. i 17. pakiet sankcji na Rosję. Tu znalazły się chociażby kroki wymierzone we „flotę cieni” – statki transportujące rosyjską ropę. Uzgodniono też, że do 2027 roku państwa wspólnoty całkowicie zaprzestaną importu paliw z Rosji.
Bezprecedensowe wsparcie dla inwestycji w obronność wynika w dużej mierze z postawy Komisji Europejskiej, która zainicjowała „Gotowość 2030”. Niemniej to też osiągnięcie polskiej prezydencji. Premier Donald Tusk podkreślał, że przekonanie Europy do położenia nacisku na bezpieczeństwo było wyzwaniem:
Unia Europejska powstała jako wielkie marzenie o kontynencie bez wojny, bez konfrontacji, bez potrzeby użycia siły. Unia Europejska była odpowiedzią na wojnę i wyrażała wiarę Europejczyków, że wojny już nigdy nie będzie. Wiecie, jak trudno było złamać ten paradygmat? Tę naiwną wiarę europejską?
KONKURENCYJNOŚĆ A CELE KLIMATYCZNE

Następny punkt programu: bezpieczeństwo ekonomiczne. Promując deregulację jako metodę na zwiększenie konkurencyjności UE, Polska doprowadziła do ograniczenia obciążeń administracyjnych dla firm. To jednak miecz obosieczny – mniej przepisów oznacza mniej ambitne podejście w walce ze zmianami klimatu.
Deregulacja, cytując The Guardian, „zaszokowała obserwatorów swoją skalą i prędkością”. W pakiecie legislacyjnym Omnibus, Unia postawiła sobie za cel redukcję obowiązków dla firm: o 25% dla wszystkich i 35% dla małych i średnich przedsiębiorstw. Do tego doszła dyrektywa „stop the clock”, która odsuwa w czasie o 2 lata sprawozdania firm z ich strategii zrównoważonego rozwoju.
Nietrudno zauważyć, że nowe posunięcia równają się częściowemu zrewidowaniu celów klimatycznych. Swój protest pod hasłem #NieDlaOmnibusa zgłosiły już liczne NGO-sy i związki zawodowe. Procedura Omnibus została zaskarżona do Europejskiego Rzecznika Praw Obywatelskich – chodzi o ryzyko osłabienia ochrony środowiska. Uwadze komentatorów nie umknęło też ekspresowe, niecodzienne dla UE tempo, w którym uchwalono tę legislację. Centrolewicowi europarlamentarzyści sugerowali, że wynika to z porozumienia pomiędzy Europejską Partią Ludową – największą, mainstreamową frakcją unijną – a skrajną prawicą.
CO DALEJ W UE
Wydatki na obronność i konkurencyjność gospodarcza to największe inicjatywy polskiej prezydencji, w których niewątpliwie zrealizowaliśmy swoje cele. Unia sprawnie przyjęła nowe akty prawne w obu kwestiach; na efekty przyjdzie czekać w następnych latach. Podobnie wpływ szeregu mniejszych dokonań, na przykład reformy sektora farmaceutycznego, poznamy dopiero w dalszej perspektywie czasowej. Wtedy też można będzie dokonać pełniejszego bilansu prezydencji.
Już dziś wiadomo, że oprócz sukcesów były także pewne sprawy, których Polsce nie udało się dowieźć. Prezydencja nie osiągnęła większych przełomów w kwestii rozszerzenia Unii, co było jednym z priorytetów rządu. Trzeba również przyznać, że relacje z Amerykanami są, mimo wysiłków polskich i unijnych, wciąż w złym punkcie – cła zostały jedynie odsunięte w czasie.
Kto ciekawy jest następnych kroków w Unii, ten powinien bacznie obserwować Danię. Strategia prezydencji jest zawsze uzgadniana we współpracy trzech krajów. W przypadku Polski partnerzy to właśnie Dania i Cypr, państwa następne w kolejce do prezydencji. Od działań kolejno Kopenhagi i Nikozji zależy zatem, czy program skupiony na bezpieczeństwie będzie skutecznie kontynuowany w najbliższym czasie. Tymczasem Warszawa może odetchnąć i przekazać sztafetę.
Fot. nagłówka: Unsplash
O autorze
Jestem licealistą ze Szczecina. Pasjonuję się polityką krajową i międzynarodową, historią (szczególnie XX wieku), geografią polityczną i pokrewnymi dziedzinami. Lubię też gry planszowe oraz muzykę rockową.