Przejdź do treści

Na krętych ścieżkach tożsamości narodowych Europy

white red and green map

Pytanie o narodowość Mikołaja Kopernika stało się już niejako ikoniczne – Polak czy Niemiec? Poddany króla Polski mówiący po niemiecku, zapewne odpowiedziałby, że jest Prusakiem (wówczas Prusy utożsamiano jako ziemie dawnego państwa Zakonu Krzyżackiego, czyli Pomorze Gdańskie, część Kujaw, Warmię, dzisiejsze Mazury i obwód królewiecki). To samo dotyczy innych znakomitych osobistości z całej Europy, których trudno jednoznacznie sklasyfikować narodowo, a to z uwagi na paradoksalnie dużo większy ongiś uniwersalizm Starego Kontynentu. Szczególnie ten problem dotyczy jednak Europy Środkowej i Wschodniej, czyli terytoriów dawnej Rzeszy, Węgier i Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Dlaczego mieszkaniec XVI-wiecznego Lwowa powie o sobie, że jest jednocześnie Polakiem, Rusinem i Grekiem? Czy to w ogóle możliwe? Aby to zrozumieć musimy odrzucić bariery, które narzuciło nam XIX-wieczne pojmowanie narodu.

white red and green map
Fot. Christian Lue, Unsplash

Czym jest w ogóle naród?

Naród zazwyczaj rozumiemy jako ogół obywateli danego państwa. Tym samym rozróżniamy Niemców od Austriaków, a także Holendrów od flamandzkojęzycznych Belgów. W powszechnym wyobrażeniu można mieć tylko jedną narodowość – np. polską, ewentualną tożsamość regionalną, etniczną – np. śląską. W wielu państwach unitarnych – jak w Polsce, ogół społeczeństwa utożsamia się bardziej z państwem, niż ze swoim regionem. W XX i XXI wieku społeczeństwa Europy i oczywiście Ameryki Północnej stają się coraz bardziej wieloetniczne, a nawet multikulturowe. Pojmowanie narodu jako wspólnoty obywateli, bez względu na religię i pochodzenie etniczne, jest dziedzictwem po XIX-wiecznym nacjonalizmie. Celowo używam akurat tego negatywnego dziś sformułowania, bowiem w pierwszej połowie XIX wieku nacjonalistami byli  zwolennicy odrzucenia wszelkich podziałów klasowych oraz religijnych, a także zorganizowania demokratycznego państwa  na bazie obywatelskiej narodowości. Teoretykiem tak pojmowanego nacjonalizmu był Giuseppe Mazzini, rewolucjonista, demokrata, republikanin i antyklerykał. Założył organizację Młode Włochy, a także Młodą Europę, która była niejako związkiem podobnych organizacji z całego kontynentu (w tym Młode NiemcyMłoda Polska). Mazzini chciał Europy narodów zamiast Europy monarchów. Ta pierwsza miała, według niego, być związkiem narodowych republik, gdzie obywatelem czułby się na równych prawach szlachcic, chłop czy mieszczanin. Można by nawet rzecz, że Mazzini chciał stworzenia konfederacji republik europejskich, czyli takich pierwocin Unii Europejskiej.

Nacjonaliści pokroju Mazziniego – republikańscy, postępowi i liberalni – byli w całej Europie uważani za wywrotowców i zwalczani przez monarchów. Podczas Wiosny Ludów przeciwko staremu porządkowi wystąpiło wiele narodów. Liberałowie i nacjonaliści niemieccy w powołanym wówczas Parlamencie Frankfurckim chcieli zjednoczenia Niemiec, jako państwa unitarnego i demokratycznego. Monarchowie niemieccy byli temu przeciwni, a król Prus Fryderyk Wilhelm IV, któremu oferowano tytuł cesarza Niemców (a nie Niemiec!) powiedział, że nie będzie podnosił korony z błota.

Wiosna Ludów w całej Europie była wystąpieniem liberalnych nacjonalistów, demokratów przeciwko władzy monarchów. Na rycinie wydarzenia rewolucyjne w Wiedniu z maja 1848. Źródło: domena publiczna

Zaledwie 15 lat później Bismarck podjął zakończoną sukcesem próbę zjednoczenia Niemiec pod przewodnictwem Prus. Kulturkampf (czyli walka o „narodową” kulturę) Bismarcka oznaczało zdecydowaną „centralizację” niemieckiej tożsamości narodowej, próbowano wyeliminować wszelkie odrębności regionalne, w tym związane przede wszystkim z religią katolicką (Kulturkampf był wymierzony w Kościół rzymski, a przy okazji również wiernych katolicyzmowi Wielkopolanom). Starano się również wyplenić wszelkie odrębne dialekty mówione niemieckiego, np. na północy (o czym pisałem w moim pierwszym artykule na łamach Kongresów o języku dolnoniemieckim).

Poddany Hohenzollernów miał czuć się przede wszystkim Niemcem, lepiej by było, aby był protestantem i utożsamiał się z średniowieczną Rzeszą za panowania Hohenstaufów w XII i XIII wieku.

Taką samą „centralizację” tożsamości narodowej przeprowadzano w całej Europie – nowoczesne szkolnictwo wzorowane na pruskim – zlikwidowało zarówno we Francji, Hiszpanii, jak i Włoszech znaczące różnice dialektalne. Jeszcze na początku XVIII wieku chłop prowansalski bez problemu mógł się dogadać z chłopem piemonckim, ale miał już problem z chłopem pikardyjskim. Wynikało to z faktu, iż dialekty romańskie od Portugalii, przez Francję, aż do Wenecji tworzyły pewne spektrum. Zazwyczaj dotyczyło to tylko warstw niższych, bowiem elity posługiwały się językiem dworu (paryskim, kastylijskim) albo językiem opery i literatury – we Włoszech od średniowiecza stolicą kulturalną była Florencja. To tam pisali Dante, Bocaccio i Petrarca, a w baroku słynne opery tworzyli artyści tzw. Cameraty Florenckiej.

Nowoczesne szkolnictwo XIX wieku we wszystkich tych państwach nauczyło masy czytać i pisać właśnie w języku elit – czyli paryskim, kastylijskim i toskańskim. Używane przez te dzieci dialekty zanikały, coraz bardziej upodobniając się do języka ogólnonarodowego. Tym samym jednocześnie niwelowano też tożsamości regionalne zastępując ją identyfikacją ogólnonarodową. XIX-wieczny nacjonalizm zakładał, że obywatel może mieć tylko jedną tożsamość i musi to być tożsamość państwowa – preferowano, więc „Francuzów” zamiast „Burgundczyków”, „Prowansalczyków” oraz „Włochów” zamiast „Lombardczyków” i „Sycylijczyków”. Dotyczyło to również Europy Środkowej i Wschodniej – tu jednak tygiel różnych kultur i narodowości spotęgowany dużo większym zróżnicowaniem religijnym, zasługuje na głębsze wyjaśnienie.

Rzeczpospolita wielu narodów

Zazwyczaj mówiąc o nowożytnym państwie polsko-litewskim używamy terminu spopularyzowanego przez Pawła Jasienicę – Rzeczpospolita Obojga Narodów. Od Unii lubelskiej państwo składało się bowiem z dwóch teoretycznie równorzędnych członów – Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Mieszkająca tam szlachta znacząco identyfikowała się z Koroną lub Litwą. Jednak nie tylko. Dawniej (nie tylko w Polsce, ale i całej Europie) wyznacznikiem tożsamości było nie tylko państwo, władca, ale przede wszystkim religia. Jeszcze w XVI i XVII wieku spora część szlachty była prawosławna (a po Unii brzeskiej również unicka). Mówili oni językiem ruskim. Szlachta katolicka mówiła natomiast po polsku (również na Litwie, gdzie od XV wieku wraz z katolicyzacją następowała mimowolna polonizacja tamtejszych elit). Można, więc powiedzieć, że ruski szlachcic prawosławny identyfikował się ze swoim wyznaniem jak z narodowością, ponieważ było to powiązane. Na wiernych Cerkwi nie mówiło się wówczas jako o prawosławnych, bowiem to oni sami nazwali siebie prawowiernymi, w kontrze do katolickich odszczepieńców. W związku z tym, że prawosławie (mimo, że z cerkiewnosłowiańskim językiem liturgicznym) związane było symbolicznie z Bizancjum, przez wieki nazywano je po prostu religią grecką, a wyznawców Cerkwi często Grekami. Katolicy byli za to nazywani łacinnikami. Czytając XVII-wieczne kroniki miasta Lwowa, nie zdziwmy się, kiedy wiele razy będzie wzmianka o Grekach, bo to nie o nich mowa, lecz o unickich Rusinach. Stąd też powszechne nazwanie pierwszego większego katolickiego kościoła wschodniego grekokatolickim.

Lwów XVI i XVII wieku był miastem naprawdę wielokulturowym – razem mieszkali tu Rusini, Polacy, Żydzi i Ormianie – ci pierwsi byli czasem nazywani Grekami; panorama Lwowa z 1616. Źródło: domena publiczna

Gente Ruthenus, Natione Polonus

Norman Davies w Bożym igrzysku pisze o ciekawym przypadku anonimowego kanonika krakowskiego, który w XVI-wiecznym podpisał się jako: canonicus cracoviensis, natione Polonus, gente Ruthenus, origine Iudaeus, czyli kanonik krakowski, narodowości (obywatelstwa) polskiego (poddany króla Polski), rodem Rusin (urodzony na Rusi), z pochodzenie Żyd. Ukazuje to nam zawiłe było przed wiekami określanie się narodowościowo. Kanonik mógł przecież określić się łacinnikiem – był przecież duchownym katolickim.

Jak już wspomniałem, częste było nazywanie prawosławnych w Rzeczypospolitej Grekami. Przeciętny XVI-wieczny ruski szlachcic spod Trembowli był lojalnym poddanym króla Polskiego, utożsamiał się, ze szlachecką Rzeczpospolitą, na liturgię niedzielną uczęszczał jednak do Cerkwi. Mógł więc nazwać się jednocześnie Polakiem, Grekiem i Rusinem. I nie widziano w tym nic dziwnego.

Pod koniec XVI wieku Rzeczpospolita była bez żadnej przesady najbardziej różnorodnym religijnie i tolerancyjnym państwem Europy. Spora część szlachty była ewangelicka i prawosławna, a nad Wisłę przybywało też wielu protestantów z Europy Zachodniej. Symbolem polskiej tolerancji religijnej stał się akt Konfederacji warszawskiej o której pisał niegdyś Wojtek Seweryn.

XVII wiek – a szczególnie panowanie Zygmunta III Wazy – przyniosło jednak sporą zmianę. Nowy król był bardzo katolicki – część magnaterii, wyczuwając upodobania religijne króla przechodziła na katolicyzm. Wraz z ofensywą edukacyjną polskich jezuitów do połowy XVII wieku cała polska magnateria i większość szlachty stała się katolicka, a co za tym idzie polskojęzyczna. Wyjątkiem były tutaj Prusy Królewskie – czyli ziemie uzyskane od Państwa Zakonnego po II pokoju toruńskim w 1466. Był to region unikatowy jeśli chodzi o całą Rzeczpospolitą. Wyjątkowo silne były tam miasta – szczególnie niezwykle potężne – Gdańsk, Toruń i Elbląg. Mieszczaństwo wchodziło w skład ważnego przedstawicielstwa – Stanów Pruskich, a szlachta była pochodzenia niemieckiego.

Tożsamość pruska

Prusy Królewskie nie zostały podbite – o przyłączenie do Królestwa Polskiego wystąpiła niemieckojęzyczna szlachta i mieszczaństwo pruskie, zgromadzone w Związku Pruskim w 1454 roku, co rozpoczęło wojnę trzynastoletnią. Prusacy (tak można ich nazwać) widzieli znaczne przywileje szlacheckie obecne w Koronie, dlatego woleli być poddanymi Kazimierza Jagiellończyka. 

Prusy uzyskały znaczną autonomię – wspomniane już Stany, odrębny system prawny i zagwarantowanie ekonomicznej przewagi miast handlowych. Niemieckojęzyczna szlachta i mieszczaństwo nazywała siebie Prusakami, ale byli też lojalnymi poddanymi króla Polskiego.

Historia rodu Koperników, czyli kosmopolityczne dzieje niemieckojęzycznych kupców

Najlepszym przykładem jest tu Mikołaj Kopernik (Nicolaus Copernicus, Nikolaus Kopernikus) i jego rodzina. Kopernikowie byli kupcami handlującymi miedzią. Według badań pokoleń historyków, pochodzili oni z okolic śląskiej Nysy, lecz szybko rozpierzchli się po wielu ważnych miastach handlowych – ślady o nich pojawiają się w Krakowie, Lwowie, aż wreszcie w Toruniu. Europa średniowieczna była dużo bardziej zunifikowana pod względem gospodarczym, trudno powiedzieć o istnieniu jakiś prawdziwych granic. Niektórzy kupcy prowadzili więc życie naprawdę kosmopolityczne, choć trzeba powiedzieć, że w tych miastach tworzyły się społeczności niemieckie, jako narodu handlarzy. Nikolaus urodził już w Prusach Polskich wśród toruńskiego patrycjatu, jako syn Mikołaja Kopernika starszego, urodzonego w Krakowie i Barbary Watzenrode, której toruńska rodzina wywodziła się z zachodnioniemieckiej Westfalii.

Ojczystym językiem Nikolausa był niemiecki – jednak musiał też znakomicie znać polski, ponieważ podczas studiów przebywał w Krakowie. Perfekcyjnie posługiwał się łaciną, jak na duchownego przystało (był kanonikiem warmińskim). W 1520 roku przebywając w niemieckojęzycznym Olsztynie właśnie jako kanonik, zorganizował udaną obronę miasta przed agresją krzyżacką.

Niemieckojęzyczne mieszczaństwo i szlachta po prostu wolało żyć w liberalnej Koronie Królestwa Polskiego niż w biurokratycznie zarządzanym Państwie Zakonnym. Dotyczyło to również Prus Zakonnych, gdzie szlachta i mieszczaństwo chciało upadku Państwa Krzyżackiego i przyłączenia do Korony. W nowożytności dominowały wszak bardziej interesy stanowe, niż narodowe.

Toruń – jedno z ważniejszych miast Prus Królewskich ok. 1500 – fot. domena publiczna

Nasi rodzice zapewne pamiętają popularny w latach 70-tych serial historyczny Czarne chmury z Leonardem Pietraszakiem w roli głównej. Przedstawia on historię fikcyjnego pułkownika Krzysztofa Dowgirda – niemieckiego szlachcica z Prus Elektorskich (w unii z Brandenburgią), stojącego na czele opozycji przeciw absolutystycznym zapędom namiestników elektora Fryderyka Wilhelma Hohenzollerna i dążący do dołączenia Prus do Rzeczypospolitej. Nie jest to wątek całkowicie fikcyjny, ponieważ Dowgird istniał naprawdę, tylko pod innym nazwiskiem – jako Krystian Kalckstein. Opozycja części szlachty i mieszczaństwa pruskiego względem elektora nie wynikała z jakiejś miłości do Polski, lecz z chęci uzyskania podobnych przywilejów jak Niemcy z Prus Królewskich.

Czy Mozart był Austriakiem?

Jak już wspomniałem, XIX wiek przyniósł pojmowanie narodu, jako wspólnoty etnicznej, obywatelskiej i państwowej, z niechęcią patrzono na tożsamości regionalne, a szczególnie te, które „zacierały” tożsamość państwową. XIX-wieczni nacjonaliści szukali mitologii narodowych, historii, które miały budować narrację narodową. Pilnie poszukiwano bohaterów, ale też ważnych ludzi kultury, których chciano zaliczyć do narodowego panteonu. Nie było problemu, kiedy oni sami deklarowali się np. jako Polacy – jak Mickiewicz, czy Chopin. Problem był wtedy, kiedy żyli oni w czasach jeszcze przednarodowych. Najlepszym przykładem jest tu Mozart, którego często określa się jako wybitnego austriackiego kompozytora. Rzeczywiście, Mozart urodził się w Salzburgu, który dzisiaj jest częścią Austrii. W XVIII wieku był jednak stolicą niezależnego państwa arcybiskupiego – jako jednego z ponad 350 państw i wolnych miast ówczesnej Rzeszy. Swoje najbardziej znane i dojrzałe dzieła Wolfgang skomponował jednak we Wiedniu – stolicy wielonarodowej monarchii Habsburgów. Zapewne zdziwiłby się słysząc, że jest Austriakiem – mieszkańcy Wiednia identyfikowali się bardziej jako Niemcy, ale poddani potężnych Habsburgów.

Salzburg w czasach Mozarta nie należał do Austrii, lecz był stolicą państwa arcybiskupów Salzburga. Na obrazie Huberta Sattlera “Salzburg zimą” z połowy XIX wieku widać twierdzę Hohensalzburg, przez wieki siedziba książąt arcybiskupów Salzburga. Fot: domena publiczna

Po XX wojnie światowej, kiedy postanowiono praktycznie stworzyć austriacką tożsamość narodową (jeszcze w latach 30-tych większość Austriaków uważała się za Niemców), potrzebowano postaci do takiej narodowej, austriackiej narracji. Odkopano jeszcze niedawno nielubianych Habsburgów, a także Mozarta, często dopisując jeszcze dwóch wiedeńskich klasyków – Haydna i Beethovena. Wszyscy trzej bez zastanowienia uznaliby się za Niemców, ewentualnie poddanych cesarza austriackiego (wszyscy trzej tworzyli i zmarli w Wiedniu).

Takich przykładów jest więcej. Więc nie kłóćmy się o narodowość Kopernika, czy Heweliusza, ponieważ oni sami mieliby spory problem z odpowiedzią na to pytanie.

Źródła:

Norman Davies „Europa. Rozprawa historyka z historią”

Norman Davies „Boże igrzysko. Historia Polski”

Paweł Jasienica „Polska Jagiellonów”

 

 

O autorze

Uczeń trzeciej klasy liceum w Poznaniu. Wielkopolanin, choć urodzony w Kłodzku. Interesuje się historią, polityką i społeczeństwem. Zwolennik nowej, ekologicznej i wrażliwej społecznie chadecji.