Armatki wodne, gumowe kule i dotkliwe pobicie opozycjonisty. Gruzini walczą o swoją przyszłość w Europie, a nie w Rosji.
W środę 1 maja tłum manifestantów zablokował centrum Tbilisi i starł się z policją. Protesty w Gruzji trwają już od połowy kwietnia, jednak większego rozmachu nabrały na początku tego miesiąca. Podłożem napięć jest przyjęcie przez gruziński parlament uchwały o „przejrzystości wpływów zagranicznych”. Ustawę procedowano już w zeszłym roku, jednak przez masowe zamieszki i nacisk ze strony Unii Europejskiej, rządząca partia Gruzińskie Marzenie wycofała się z pomysłu.
W 🇬🇪Gruzji trwają wielkie protesty przeciwko projektowi ustawy o agentach zagr., którego efektem będzie wzmocnienie partii rządzącej. Władze pokazują, że kompromisów nie będzie.
Sytuacja jest przedrewolucyjna a wynik głębokiego kryzysu politycznego zdecyduje o przyszłości Gruzji. pic.twitter.com/o7Fm6dIHRV— Wojciech Konończuk (@W_Kononczuk) May 1, 2024
DRYF W STRONĘ ROSJI
Dziś rząd wydaje się bardziej zdeterminowany, a zasadność wprowadzenia ustawy tłumaczy chęcią zbadania zagranicznego wpływu w gruzińskich mediach, opozycji i NGO-sach. Nowe prawo zakłada, że podmioty finansowane w ponad 20% ze środków pochodzących z zagranicznego kapitału będą podlegać rejestracji w Ministerstwie Sprawiedliwości. Takie organizacje uznane zostaną za agentów zagranicznego wpływu oraz zobligowane będą do przekazywania raportów finansowych ze swojej działalności. Gruzinom uchwała ta kojarzy się z prawem wprowadzonym w 2012 roku w Rosji.
Zmiany w prawodawstwie gruzińskim, notabene kopiowane z prawa Federacji Rosyjskiej, są przez protestujących słusznie uznawane za zamach na podstawowe wolności obywatelskie, które są standardem w krajach Unii Europejskiej. Jeśli uda się je wdrożyć, a obecni rządzący w październiku tego roku dalej będą u władzy, marzenie Gruzinów o europejskiej wspólnocie może się oddalać, a profil polityki zagranicznej kraju będzie nacechowany nacjonalistycznymi hasłami i skłonnościami do prorosyjskości, choć wyrażonej raczej nie wprost.
– Komentuje profesor Arkadiusz Modrzejewski – politolog, wykładowca akademicki, dyrektor Instytutu Politologii Uniwersytetu Gdańskiego.
Za sprawą kopiowanego dziś przez gruziński rząd prawa, Moskwa ingerowała w działalność organizacji pozarządowych i nękała podmioty niewygodne dla władzy. Było to narzędzie do zduszenia opozycji, w tym działalności kilku prywatnych mediów. Stąd też protestujący w Gruzji określają ustawę forsowaną przez Gruzińskie Marzenie mianem „rosyjskiej”.
Rządzący Gruzją 🇬🇪 oligarcha Iwaniszwili zdejmuje maskę. Forsuje rosyjskie prawo o zagranicznych agentach, które nałoży kaganiec na opozycję i sektor pozarządowy. Odpowiedzialność za wojnę 2008 zrzuca na Zachód: "globalną partię wojny, która wymusiła konfrontację Gruzji z Rosją". pic.twitter.com/IoX1WgwbdW
— Adam Eberhardt (@adam_eberhardt) May 1, 2024
KONTROWERSYJNY OLIGARCHA
Gruzińscy obywatele zgromadzeni na ulicach dużych miast określają rząd mianem kremlowskiej marionetki. Podstawy do takich założeń daje im także postawa byłego premiera, oligarchy i założyciela partii Gruzińskie Marzenie – Bidzina Iwaniszwiliego.
Kontrowersyjny polityk, mający kontakty biznesowo-towarzyskie w Rosji, prezentuje populistyczną postawę. Mimo, że de facto nie sprawuje on już żadnej oficjalnej funkcji państwowej, uważa się go za „szarą eminencję” i faktycznego przywódcę partii rządzącej, której jest honorowym przewodniczącym. Podczas prorządowego wiecu zorganizowanego 29 kwietnia, Iwaniszwili mówił o zagrożeniu płynącym ze strony Zachodu. Były premier stwierdził, że to ekspansjonistyczna polityka Stanów Zjednoczonych i innych państw zachodnich przyczyniła się do agresji Moskwy na jego kraj w 2008 roku. Jak mówi nam profesor Arkadiusz Modrzejewski:
Iwaniszwili i jego ludzie pchają kraj w stronę Rosji, choć oczywiście po cichu, bez głośnych deklaracji. Posiada on zresztą obywatelstwo rosyjskie i swoją karierę biznesową zrealizował właśnie w tym kraju. Podejrzewam, że ma powiązania z władzami Kremla czy nawet z rosyjskimi służbami. Gruzja jest więc dziś w rozkroku. To, co Huntington w latach 90. mówił o państwach na rozdrożu, mocno koreluje z przypadkiem tego kraju. Gruzja jest w takim momencie, że jedną nogą chciałaby być na Zachodzie, ale druga noga ciąży ku Wschodowi, cywilizacji, której stolica zlokalizowana jest w… Moskwie.
Protestujący obywatele, oprócz krytyki nowej ustawy, wyrażają chęć przynależności ich kraju do świata Zachodu i wstąpienia do Unii Europejskiej. Od 2023 roku Gruzja jest państwem kandydującym do wspólnoty. Dlatego, aby móc do niej dołączyć, tamtejszy rząd musi spełnić szereg wymogów, m.in. przeprowadzić reformę sądownictwa czy prawa wyborczego. W oczach opozycji kontrowersyjna ustawa zdaje się marzenie o byciu członkiem europejskiej wspólnoty oddalać. Przeciwnicy pomysłu obawiają się, że stanie się ona instrumentem represji i ograniczeń nakładanych na ośrodki niesprzyjające władzy, a co za tym idzie, narzędziem gruzińskiej partii Iwaniszwiliego do wzmocnienia własnej pozycji przed wyborami, które odbędą się 26 października tego roku.
NIE TAKIE PROSTE
Wydawać by się mogło, że Gruzini jednoznacznie opowiadają się za przystąpieniem kraju do UE. Jak podaje Ośrodek Studiów Wschodnich, według badań przeprowadzanych od ponad dekady w tym państwie, ok. 80% społeczeństwa wyraża te aspiracje. Prounijne postawy są jednak w Gruzji charakterystyczne dla dużych miast, deklarowane przez większość opozycyjnych partii, skupione także na uniwersytetach. Populistyczne hasła, straszenie Zachodem, to elementy trafiające na podatny grunt w mniejszych ośrodkach. Jak mówi nam profesor Modrzejewski:
Nie można lekceważyć znaczenia pewnego sposobu myślenia. Nie chodzi nawet o pojęcie homo sovieticus, a raczej o znaczenie gruzińskiej Cerkwi. To w tym obszarze operuje się przekazem, który traktuje Zachód jako prawdziwe zagrożenie. Ta podkreślana zgnilizna moralna, straszenie migracją, LGBTQ, straszenie rozpadem tradycyjnej gruzińskiej rodziny, to wszystko też jest obecne w dyskursie publicznym. Oczywiście, rzadziej w dużych miastach, zwłaszcza w Tbilisi, które jest kosmopolityczne. W mniejszych miejscowościach taki przekaz pada jednak na podatny grunt. Ludzie, mimo, że nie lubią Rosjan, w jakimś sensie czują się bezpieczniej w tej przestrzeni kulturowej i aksjologicznej, do który przynależy też Rosja.
#Tbilisi, 1 maja 2024 roku
Twarze protestu przeciwko ustawie o "zagranicznych agentach"
📸sneemayu_shlyapu / Instagram pic.twitter.com/1a0tZnFZ8V— Biełsat (@Bielsat_pl) May 3, 2024
W kwestii kontrowersyjnego prawa znacząca będzie postawa prezydentki kraju Salomy Zurabiszwili. Akt prawny ma trafić na jej biurko w połowie maja. Bazując na ostatnich wypowiedziach głowy państwa, wydaje się, że nie podpisze ona ustawy z jednej prostej przyczyny. Zurabiszwili deklaruje prounijny charakter polityki zagranicznej Gruzji i wprost atakuje partię rządzącą, nie tylko w związku z procedowaną ustawą, ale innymi postawami członków Gruzińskiego Marzenia. Głowa państwa w wypowiedziach do mediów mówiła m.in. o egzystencjalnym wyborze, jaki czeka Gruzję w najbliższym czasie. Według niej gra rozgrywa się o być albo nie być państwa w Europie. W rozmowie ze Sky News polityczka podkreśliła także, że obywatele nie akceptują tego, co o zachodnich partnerach Gruzji mówi Bidzina Iwaniszwili.
PRAWO DO PROTESTU
Chociaż protesty w Gruzji można uznać przeważnie za pokojowe, doszło do starć manifestujących z policją. Zatrzymano kilkadziesiąt osób, użyto gazu łzawiącego, a także uszkodzono budynek parlamentu. Rannych zostało kilku policjantów.
Dotkliwe pobity miał zostać Levan Khabeishvili, lider opozycyjnej partii Zjednoczony Ruch Narodowy Gruzji. Ugrupowanie przekazało informację, że Khabeishvili podczas jednego z protestów doznał m.in. wstrząśnienia mózgu.
Opozycjonista po pobiciu opublikował wpis na platformie X:
Jeśli moje pobicie zapobiegło pobiciu innego młodego aktywisty, to cieszę się, że przytrafiło się to mnie. Ten kraj należy do pełnego pasji następnego pokolenia, za którym podążam do końca. Gniew i zemsta mnie nie motywują. Tylko miłość do kraju.
Do protestów w Gruzji odniósł się szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. Wezwał gruzińskie władze do powstrzymania agresji wobec protestujących. Podkreślił mi.in., że Gruzja jest państwem kandydującym do Unii, a prawo do wolności zgromadzeń nie powinno być łamane.
I strongly condemn the violence against protesters in Georgia who were peacefully demonstrating against the law on foreign influence. Georgia is an EU candidate country, I call on its authorities to ensure the right to peaceful assembly.Use of force to suppress it is unacceptable
— Josep Borrell Fontelles (@JosepBorrellF) May 1, 2024
Do używania agresji wobec protestujących na platformie X odniosło się także polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych:
Z zaniepokojeniem obserwujemy bieżącą sytuację w Tbilisi 🇬🇪. Użycie siły wobec protestów jest nieakceptowalne.
Wzywamy władze do dialogu z proeuropejskim społeczeństwem Gruzji i wprowadzenia demokratycznych reform.
— Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP 🇵🇱 (@MSZ_RP) May 2, 2024
ŚWIADOME DZIAŁANIE
Jak na swojej stronie internetowej podaje Ośrodek Studiów Wschodnich, eskalacja kryzysu jest świadomym działaniem gruzińskiego rządu:
Kryzys jest świadomie rozgrywany przez władze – służy podniesieniu napięcia w społeczeństwie, polaryzacji i dyskredytacji przeciwników politycznych, a docelowo zwiększeniu szans na miażdżące zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w październiku. Doraźnie istnieje duże ryzyko eskalacji protestów. W obecnej sytuacji nie można wykluczyć zamrożenia lub nawet zerwania dialogu politycznego Gruzji z Zachodem i jej zaawansowanej reorientacji na Rosję.
Gdy Polacy świętują 20 lat obecności w Unii Europejskiej, znaczna część gruzińskiego społeczeństwa walczy na ulicach o to, żeby w tej wspólnocie się znaleźć. To m.in. skala protestów pokaże, czy marzenie o Europie uda się zrealizować. Partia rządząca, mimo deklaracji o obraniu kierunku na Zachód, zdaje się realizować swoją politykę w myśl zasady „pieniądze nie śmierdzą”. Uzależniając w niektórych obszarach ekonomicznie kraj od Rosji, podchodzi do sprawy pragmatycznie, lawirując na granicy dwóch światów. Może to być nowy „taniec pawia”, który znamy z polityki Viktora Orbana.
O autorze
Student dziennikarstwa i medioznawstwa na UW. Najchętniej piszę o polityce i kulturze. Jestem miłośnikiem filmów dokumentalnych. W wolnych chwilach łączę poezję z fotografią, co zaprowadziło mnie do wystawienia swoich prac w jednej z gdańskich galerii sztuki. Kocham podróże, zdarzyło mi się parę razy wybrać gdzieś autostopem.