W 1980 roku czołowy ekonomista Paul Samuelson przewidywał, że gospodarka radziecka prześcignie amerykańską około 2010 roku. Podczas kiedy przywódcy Zachodu pokładali nadzieję w polityce Détente, a kraje trzeciego świata wielbiły komunizm jako model przyszłości, aktywiści z bloku wschodniego, na przekór całemu światu, cierpliwie walczyli o demokratyczną reformę. Zmiany w 1989 roku na zawsze zakończyły mity socjalizmu i ujawniły prawdziwą nędzę krajów, w których ten system panował. O tym, jakie wartości i cele towarzyszyły ówczesnym aktywistom, rozmawiam z senatorem Bogdanem Borusewiczem.
Szukanie prawdy pod butem propagandy
Grzegorz Zaprawa: Jakie było pana pierwsze wspomnienie polityczne? Kiedy zdał pan sobie sprawę, że żyjemy w komunizmie i że rządzi nami partia komunistyczna?
Bogdan Borusewicz: To było bardzo wcześnie. Szkoła podstawowa, jakaś piąta klasa. Tak to się stało, że moja rodzina pochodzi z Wileńszczyzny, więc zetknęła się z okupacją – także rosyjską. I oczywiście przekazy rodzinne nie zgadzały się z tym, co słyszałem w szkole. W związku z tym wiedziałem, że w szkole nie mówią prawdy, a mówiąc wprost, po prostu kłamią. Spotkałem także człowieka, który siedział w łagrach radzieckich i dużo opowiadał o nich. Zacząłem też słuchać Wolnej Europy. Szczególnie interesowałem się drugą wojną światową. W zasadzie to była świeża historia. Dla nas to była świeża sprawa, bo wojna się skończyła, załóżmy, jakieś piętnaście lat wcześniej.
G.Z.: Jak się pan łączył z Radiem Wolna Europa? Nie trzeba było mieć jakiegoś bardziej skomplikowanego sprzętu?
B.B.: Nie, ponieważ najlepiej słuchało się na najprostszym i najtańszym radiu. Jak ono się nazywa? Radio Pionier się nazywało. To było najprostsze pudełko, powszechnie dostępne. Oczywiście Wolna Europa była zagłuszana, ale można było to obejść.
G.Z.: Panu słyszał prawdę ze strony rodziny, a co z ogółem społeczeństwa? Jak postrzegali historię? Jak postrzegali politykę ludzie w pana wieku?
B.B.: Ci, którzy się interesowali polityką, postrzegali ją tak jak ja. Jeśli nie interesowali się polityką, tylko grą w piłkę nożną, to nie wiedzieli nic. Nie rozmawialiśmy na ten temat. Rozmawiałem z tymi, którzy chcieli rozmawiać. Tak wymienialiśmy informacje, doświadczenie. W polskiej szkole również dużo słuchaliśmy, i to na lekcjach historii, ale także lekcjach języka polskiego, bo one też dotyczyły historii i polskiej literatury. Ale to było zawsze zawieszone w historii.
To jest zaskakujące, bo historiografia w okresie PRL-u bardzo eksponowała okres romantyzmu. Akurat takich młodych ludzi jak ja pobudzało to do działania. To był dla nich i dla nas piękny okres. Szczególnie lubiłem opowieści o ówczesnych rewolucjonistach. Słuchałem także w Polskim Radiu – był taki cykl o rewolucji w Europie w 1846-48. Co było takie przyciągające? Ten romantyzm, oczywiście, ale także to, że ci wszyscy ludzie byli bardzo młodzi. Bem był generałem, kiedy miał nieco powyżej 30 lat, zaś oficerowie byli nawet młodsi od niego. Przecież to zorganizowała młodzież.
A do tego jeszcze na początku lat 60. zaczęto dużo pisać o Powstaniu Warszawskim. Jakby odblokowano tę sferę. Pamiętam świetną książkę, która w formie reportażu, ale takiego historycznego, opartego na faktach, opisywała działalność batalionu Zośka. Napisał jąPGodlewski i wywarła ona na mnie olbrzymie wrażenie. Także na moich kolegów wpływał okres wojenny, bo to był przecież przekaz naszych rodziców, którzy mówili o wojnie. Dla nich wojna była straszną traumą. Niezależnie od tego, na jaki temat zaczęli dyskutować, zawsze schodził on na wojnę, a ja siedziałem i słuchałem.
G.Z.: Jak się pan zorientował, że na zachodzie jest lepiej, jeżeli chodzi o jakość życia?
B.B.: Ludzie wyjeżdżali na zachód, wracali i każdy był w szoku. Ja sam nigdy nie wyjeżdżałem, nigdzie nie byłem puszczany. Może więc bardziej istotne dla mnie było to, że Polska jest satelitą Rosji, że jest pod butem rosyjskim, to, że nie mogę czytać tego, co chcę, nie mogę się uczyć tego, czego chcę i że Polska jest krajem dyktatorskim, którego władza jest zakłamana.
G.Z.: Jak się Pan czuł z tym, że na zachodzie komunizm miał relatywnie dobry obraz?
B.B.: To mnie nie obchodziło.
G.Z.: Kiedy zdał pan sobie sprawę, że tak jest?
B.B.: Już w latach 90. to była zupełnie inna sytuacja. Widziałem, jak w ’68 roku (bo to było szeroko opisywane) demonstrują studenci w Niemczech, Francji itd. Ale to, co my tutaj robiliśmy – demonstracja w ’68 roku – nie ma nic wspólnego z tamtymi wydarzeniami.
Walka i jej cele
G.Z.: Jakie były pana pierwsze kontakty z opozycją?
B.B.: Wie pan, moje kontakty z opozycją polegały na tym, że ja tę opozycję organizowałem.
G.Z.: Czyli nie było jakichś gotowych struktur?
B.B.: Ja ją w Gdańsku organizowałem – młodzież, kolegów, potem studentów, a następnie robotników.
G.Z.: Nie miał pan jakichś wzorców? Nie pamięta pan np. Poznania ’56?
B.B.: Nie, dla nas na wybrzeżu ważny był Grudzień ’70. Poznań był znacznie bardziej odległy w czasie, a także terytorialnie. Ja, ponieważ studiowałem historię, to znałem. Ale jeżeli pan by mnie zapytał, czy miało to wpływ na to, co robiłem, to nie, bo ja nikogo nie znałem z tego okresu, nie znałem nikogo z Poznania. A w Gdańsku w grudniu ’70 roku wszyscy moi koledzy brali w tym udział.
G.Z.: Ciekawi mnie rola, jaką odgrywał wtedy tzw. konflikt między robotnikami a inteligencją. Nie było jakiegoś poczucia między ludźmi, że solidarnie musimy się jednoczyć i walczyć z komuną, i zapomnieć o naszych różnicach?
B.B.: Te konflikty były organizowane i podsycane. To były dwa różne środowiska – chociaż mówiono o zjednoczonej Polsce Ludowej, to tak naprawdę ona była podzielona. Kiedy byłem w Komitecie Obrony Robotników, nie tylko dyskutowałem o tym, że trzeba działać wspólnie, ale zacząłem to robić, organizując środowiska. A cała grupa tutaj, w Warszawie rozpoczęła wydawanie pisma pod tytułem „Robotnik”. Ja tworzyłem grupy podobne do tych, jakie organizowałem ze studentami. Zacząłem od robotników i skoncentrowałem się na nich, wiedząc, że bez przebicia tej bańki środowiskowej niewiele będziemy mogli zrobić. Cały czas władza podsycała ten konflikt.
Kiedy wybuchły protesty w ’68 roku, władza opisywała to tak, że warchoły anarchiści burzą, razem, oczywiście, z Żydami. Ten aspekt antysemicki był bardzo istotny w propagandzie, żeby oddzielić społeczeństwo od tego ruchu, od tej młodzieży, która wyszła na ulicę; żeby móc ją spacyfikować, także ideologicznie. I była taka teza wysuwana przez władze, ale przyjmowana przez większość społeczeństwa, że w marcu ’68 roku studenci się zbuntowali i nie poparli ich robotnicy, zaś w grudniu ’70 roku zbuntowali się robotnicy, których nie poparli studenci. Ani w pierwszym przypadku nie jest to prawdą, ani w drugim. Dlatego rozpocząłem pracę z robotnikami, żeby obalić to kłamstwo, i potem, kiedy w sierpniu odbył się wielki strajk, pilnowałem, żeby przeciwdziałać tej tezie, żebyśmy nie zostali odizolowani. I to się udało.
G.Z.: Ludzie faktycznie wierzyli w to, że za protestami stoją Żydzi i ludzie z podejrzanych środowisk?
B.B.: Tak, część tak. Ówcześni dorośli byli ludźmi, których młodość i kształcenie się przypadły na okres przedwojenny. Przed wojną dominowała narodowa demokracja. Ten antysemityzm był elementem teorii Dmowskiego, która była powszechnie przyjmowana. Nie rządziła Narodowa Demokracja tylko dlatego, że był system autorytarny stworzony przez Piłsudskiego. Jeżeli byłyby w pełni wolne wybory, to większość społeczeństwa zagłosowałaby na nacjonalistów. Dmowski tworzył takie hasła, jak „Polska dla Polaków”, które nie były tylko teorią.
Co prawda w PRL-u przez długi okres antysemityzm był zabroniony. Niemniej, kiedy został dozwolony, wybuchł ze zdwojoną siłą. Ówczesna władza bardzo zręcznie się posługiwała takimi obawami, takimi historycznymi „gotowcami”. Komunizm nie był ideologią, którą polskie społeczeństwo przyjęło. W związku z tym ideologią, która spajała całą tę władzę narzuconą przez Rosjan, była na początku antyniemieckość. Nasze społeczeństwo nienawidziło Niemców i to był strach przed nimi, który uzasadniał nasz sojusz ze Związkiem Radzieckim.
Trauma powojenna była olbrzymia, Niemcy robili straszne rzeczy. W związku z tym przedłużono ten obraz Niemiec hitlerowskich. I zagrożenie niemieckie to była cała ideologia. Od zakonu krzyżackiego, do niemieckiego parcia na wschód jeszcze z okresu średniowiecza. To zupełnie różne epoki. Z Niemcami mieliśmy różne okresy – dobre, gorsze – tak jak z każdym sąsiadem. Były różne sytuacje, ale władza zrobiła z tego ideologiczne uzasadnienie swojego rządzenia. I to było jedyne spoiwo. A potem, w ’68 roku, nagle pozwolono na antysemityzm.
G.Z.: Już na samym początku działalności politycznej miał pan wizję obalenia komunizmu czy to raczej był cel nieosiągalny, niewyobrażalny?
B.B.: A wie pan, taką wizję mógł mieć tylko Wałęsa.
G.Z.: Czemu akurat on?
B.B.:Dlatego, że mówił, że ma zawsze dobre wizje i ma zawsze rację. Jeśli chodzi o mnie, to oczywiście, że nie myślałem o obaleniu.
G.Z.: To jaką miał pan wizję, kiedy rozdawał pan ulotki i prowadził inną działalność?
B.B.: Żeby sprzeciwić się temu systemowi, bo jest oparty na przemocy, na kłamstwie. Ja sam doświadczyłem tego, kiedy zostałem aresztowany. Miałem 19 lat i byłem w szkole średniej. Wysłano za mną list gończy, bo uciekłem z konwoju, i w tym liście nie napisano, że powodem były ulotki, ale że jestem groźnym przestępcą. Dlaczego nie napisano, że za ulotki?
A przemoc to jak ucznia szkoły średniej zamyka się do więzienia na długi okres za ulotki. Więc ja oczywiście wiedziałem, jaki to jest system, ale potem się z nim zetknąłem bezpośrednio i wiedziałem, że trzeba go zmienić. A jak się da, to zniszczyć. A jak się nie da zniszczyć, to trzeba wpływać. Ale nie zamierzałem wchodzić w ten system. Niektórzy uzasadniali swoje bycie w partii zmienianiem jej od środka. Ja uważam, że wchodzenie do środka jest kompromitujące, że trzeba zmieniać na zewnątrz. I dlatego się zdecydowałem na działanie.
W szkole podstawowej z kolegami bawiliśmy się w kopanie bunkra. W lesie zbieraliśmy jakiś sprzęt, granaty, coś takiego. Powojenne zbiory. Zbieraliśmy takie rzeczy na bunkier, no i, wiadomo, pytanie: jak się walczy z komuną? No walczyć trzeba zbrojnie, jak ojciec w domu, jak Polacy w czasie wojny i tak dalej. Więc to było dość romantyczne, ale, można powiedzieć z tego punktu widzenia, bezsensowne. Ale nie siedziałem i nie mówiłem „Trzeba walczyć”, tylko wziąłem kolegów, zorganizowałem, zrobiłem. Wzięliśmy łopaty i zaczęliśmy robić bunkier w lesie.
A potem w szkole, jak była możliwość, uczestniczyłem w dyskusjach i wywoływałem dyskusje polityczne w swojej szkole średniej – a można było to robić. To była szkoła plastyczna, więc mieliśmy znacznie więcej swobody. Wywołałem dyskusję na lekcjach, pytając nauczycieli historii, kto zamordował polskich oficerów w Katyniu. W ten sposób sprawdzałem, co powiedzą. Były trzy typy odpowiedzi. Pierwszy, że Niemcy. I dla mnie to było kłamstwo. Nauczyciel kłamie, nie ma żadnego autorytetu. Druga odpowiedź była taka, że są dwie wersje – jedna, że Niemcy, ale jaka jest druga, to już nie powie. Takich uważałem za uczciwych. Ale nauczyciela, który by powiedział, że w Katyniu zamordowali Rosjanie, nie było. Czyli nie było tak odważnego, ale byli uczciwi.
Była też dyskusja np. o ’65 roku, o liście biskupów polskich do niemieckich. Ale powiem tak: ja tę dyskusję wywołałem na lekcji języka polskiego. Przez 2 godziny dyskutowaliśmy i na 40 uczniów tylko dwóch – ja i kolega – poprawiliśmy ten list. Ja ze względów politycznych, bo wiedziałem, jakie on ma znaczenie i do czego służą nastroje antyniemieckie. I kolega, który zawsze pochwalał wszystko, co powiedział Kościół. Tutaj, to bardziej przeszkadzał w dyskusji niż pomagał. Wszyscy inni byli przeciw, czyli 5% młodzieży było za.
G.Z.: Ale dlaczego byli przeciw? To było ze strachu?
B.B.: Oczywiście argument propagandy był taki, że biskupi polscy przepraszają niemieckich za zbrodnie, a przecież to Niemcy je popełniali. Jeśli ktoś tak mówił, to znaczyło, że nie czytał tego listu, tylko słyszał opisy. Ja jedyny czytałem ten list, dlatego, że wychodziło pismo „Forum”, które robiło przedruki z prasy zachodniej. „Forum” przedrukowało cały list i ja miałem ten argument, że czytałem. No i mówię, że u nas tylko 5% poparło – była bardzo ostra dyskusja. Więc ja dużo dyskutowałem, także z kolegami w klasie. I mieliśmy nauczyciela, plastyka z Wilna, który siedział w łagrach i opowiadał, jak tam było na lekcjach. Ale opowiadał w taki sposób, że zaczynał od opisu przyrody, zwierząt i ukradkiem wspominał o łagrach i jak go wieźli.
Wyrzucili go dopiero, kiedy na mnie trafili. Kiedy ja zostałem aresztowany, to zaczęli szukać inspiratorów. No i jego kolega, nauczyciel, też z Wileńszczyzny, na niego doniósł i wyrzucono go ze szkoły. Mnie zakapował mój ulubiony nauczyciel, chemik Benedykt Szumielewicz. Pokazałem mu ulotkę z ’68 roku, którą zrobiłem. A po tygodniu siedziałem. Zorientowałem się wiele lat później, że on drugi raz w stanie wojennym mnie zakapował.
G.Z.: Czemu to robił? Wie pan?
B.B.: Dla pieniędzy, dla możliwości wyjazdu? Nie wiem. Nie przyznawał tego, oczywiście, ale w stanie wojennym wskazał moje miejsce ukrycia. Ukrywałem się u jego znajomej, także mojej byłej nauczycielki z liceum. I wtedy już wiedziałem, że to on. Wiedziałem o tym i domyśliłem się, że w ’68 to też był on. Kiedy jego córki wystąpiły do sądu z żądaniem przeprosin, bo niszczę pamięć ojca, to zacząłem szukać w materiałach. I oczywiście znalazłem potwierdzenie.
G.Z.: Od 1970 roku do następnego strajku w 1980 roku minęło aż dziesięć lat. Jak działał pan przez ten okres? Jakie były pana cele?
B.B.:Byłem na studiach w Lublinie, na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, i tam natychmiast zacząłem organizować grupę. Działaliśmy w duszpasterstwie, a potem stworzyliśmy pierwszy samorząd studencki w PRL-u od lat 40., bo zaraz po wojnie jeszcze były samorządy studenckie. Tworzono SZSP, kiedy to likwidowano i łączono wszystkie organizacje studenckie, nadając im charakter młodzieżowy, ideologiczny. Ja z kolegami wystąpiłem przeciwko tej praktyce i udało nam się to zablokować – na KUL-u nie powstało SZSP. Takie sytuacje powodowały reakcję i ta reakcja poszerzała krąg ludzi myślących podobnie.
Korzystaliśmy z większego liberalizmu środowiska studenckiego. Specyfika KUL-u była dodatkowo taka, że to był jedyny uniwersytet niepaństwowy w Polsce. No i jak skończyłem KUL, to znalazłem taką grupę w Gdańsku poprzez duszpasterza akademickiego Ludwika Wiśniewskiego. To byli ludzie na pierwszym roku, ja nieco starszy, już studia skończyłem, a oni rozpoczynali. I znowu sam zacząłem działać. A potem, kiedy powstał Komitet Obrony Robotników, jeździłem między Gdańskiem a Warszawą. No i tam natknąłem się na ludzi z Warszawy, z kręgu Jacka Kuronia. I od tego czasu rozpoczęło się trwałe działanie opozycyjne ze strukturą, zapleczem, z drukami.
Pamięć przeszłości
G.Z.: Obecnie nie tylko na Zachodzie, ale też odrobinę w Polsce ma miejsce odbielanie komunizmu. Czego według pana młode pokolenie nigdy nie zrozumie odnośnie do życia w komunizmie?
B.B.: Z takimi skrajnymi tezami się nie zgadzam. Jeśli ktoś będzie chciał zrozumieć, to zrozumie.
G.Z.: Tylko w jaki sposób ma zrozumieć, jak w tym okresie nie żył. Jak my powinniśmy uczyć przyszłe pokolenia? Na przykład w jaki sposób ja sam powinienem opowiadać swoim wnukom o komunizmie, aby zrozumiały ówczesne warunki?
B.B.: Powiedzieć o możliwości wyjazdu za granicę. Teraz mam w domu paszport i możliwość swobodnego poruszania się. Nie od początku Polska była tak rządzona.
G.Z.: A pod względem gospodarczym, jakości życia codziennego?
B.B.: W kwestiach życia codziennego niech każdy porozmawia ze swoimi rodzicami. Ile czasu stali po mięso, po szynkę przed świętami.
G.Z.: Ale tych rodziców niedługo nie będzie.
B.B.: A to są książki.
G.Z.: Ale jak taką książkę powinno się napisać?
B.B.: Bez przekłamań i po prostu obiektywnie. Jednak nie powinna to być polityka historyczna, tylko normalna historia. Polityka historyczna to jest naginanie historii.
G.Z.: Jak pan myśli, czemu nam, Solidarności, się udało, a nie udaje się teraz Białorusinom i Rosjanom?
B.B.: Wie pan, jakbym to wiedział, to bym znalazł kamień filozoficzny.
G.Z.: Ale powiedział pan kiedyś, że jednym z głównych czynników jest to, że nie ma tam postaci lidera. Więc jakie są według pana inne warunki, że u nas, w Polsce ta postać autorytetu w opozycji się wykształciła, a u nich nie?
B.B.: Mieliśmy na to czas i działaliśmy. Przed sierpniem 1980 roku znacząca opozycja w Polsce była elitą. I z drugiej strony represje nie były aż tak mocne. I to wykorzystaliśmy. Pyta pan o Białoruś. Tam też był okres, kiedy represje nie były zbyt mocne, kiedy w Mińsku w 1996 roku były kilkudziesięciotysięczne demonstracje. Nie wykorzystali tego.
G.Z.: Biorąc pod uwagę niedawne zabójstwo Nawalnego, czemu partia nie pozabijała opozycjonistów, tak jak dzieje się obecnie w Rosji albo Korei Północnej?
B.B.: Bo nie była tak rewolucyjna w tym czasie. Postalinowska Polska nie była już maksymalnie opresyjna. Oczywiście w okresie stalinowskim zabijano ludzi i wtedy taka opozycja nie mogłaby powstać. Ale w momencie kiedy represje zmalały, my to wykorzystaliśmy.
G.Z.: Nie czuł pan nigdy pewnej irytacji ze względu na obojętność ludzi, że za mało osób jest aktywnych politycznie?
B.B.: Funkcjonowałem wśród ludzi aktywnych, o podobnych poglądach, więc nie. Dopiero potem, kiedy przeprowadza się badania w kraju demokratycznym, okazuje się, że 55% Polaków uważa, że Jaruzelski słusznie wprowadził stan wojenny, żeby uratować nas przed interwencją. A wie pan, ja badałem tę sprawę, przesłuchiwałem Jaruzelskiego. Plakaty wprowadzające stan wojenny były drukowane w drukarni KGB. Obwieszczenia, takie białe, drukowano w drukarni KGB na terenie Rosji.
G.Z.: Jakie wrażenie robi Jaruzelski na żywo i osobiście?
B.B.: Taki capo di tutti i capi. Znacznie inteligentniejszy od innych. Dbał o własną pozycję bardzo mocno i o to, żeby dobrze o nim wspominano, szczególnie na piśmie. No i kłamał. Mówił „Tak, za wszystko jestem odpowiedzialny, ja podejmowałem decyzje”. Jak się go pytało „A za tych zastrzelonych dwóch robotników, kilkunastu protestujących czy pacyfikację kopalni?” – „A nie, za to nie, tego nie wiedziałem”. Ale za wszystko jest odpowiedzialny, tylko nie za to konkretnie, za co może dostać wyrok. To nie jest nasza odpowiedzialność.
G.Z.: Czemu ludzie dołączali do komuny? Skąd brali się wszyscy Jaruzelscy, Kiszczacy?
B.B.: Część uznawała tak zwane realia i chciała w takich warunkach kariery. Pamiętam, jak byłem przesłuchiwany w ’68 roku w więzieniu. To oficer, który był nauczycielem z zawodu, kapitan Wasilewski, zapytał mnie ,,Chcesz obalać system. A masz bombę atomową?”. I to była kwintesencja sposobu myślenia tego typu ludzi.
Ale jak mnie po więzieniu przyjęli z powrotem do szkoły, to byłem królem życia. Wszyscy nauczyciele omijali mnie szerokim łukiem, czułem ten podziw ze wszystkich stron. Jakby tego było mało, siedząc w więzieniu, zostałem promowany do następnej klasy w tej szkole, ponieważ była taka ustawa, która mówiła, że jeżeli uczeń ma dobre stopnie, a opuści jeden okres w szkole średniej, to decyzją rady pedagogicznej może zostać promowany do następnej klasy. Mój nauczyciel Łagiernik to znalazł. Powiedział jeszcze dwóm nauczycielkom, że zaproponuje to na radzie pedagogicznej, ponieważ Borusewicz jest dobrym uczniem. I kiedy spytał na radzie, kto jest za, to wszyscy podnieśli rękę. Dyrektor zgłupiał. Nikt nie protestował i zostałem promowany. Dowiedziałem się o tym od mojego więziennego oficera S.B., który wszedł i zaczął krzyczeć „Co szkoła, to szkoła, bandytów promują, bandytów promują”. Zrozumiałem od razu, że chodzi o mnie.
G.Z.: Jakie były wówczas warunki w więzieniu?
B.B.: Można było wytrzymać, ale to dalej więzienie i izolacja. Byłem z całą grupą chłopaków z Gdańska Wrzeszcza. Nasi siedzieli za nielegalną organizację. Straszne wyroki dostali. Szkoła średnia. Organizator w ’68, Jakub Szadaj, był jednym z ostatnich gdańskich Żydów. Matka Niemka, ojciec Żyd. Oni się w sobie zakochali. Historia niesamowita. On wszystkie obozy przeszedł. Znał świetnie niemiecki, bo Żydzi gdańscy mówili po niemiecku, byli zasymilowani. Po wojnie ją odnalazł i się ożenił. Z tego powodu bezpieka siała antypolską narrację na niego. W SB mówiono, kto jest przeciwko komunizmowi, no pół Żyd, pół Niemiec.
G.Z.: Ale nie wszyscy byli więźniami politycznymi?
B.B.: Polityczni to byli wszyscy. W zasadzie wszyscy politycznie byliśmy w izolacji, każdy osobno siedział. Ale byliśmy młodzi, krzyczeliśmy przez okna, rzucaliśmy grypsy. No i poznałem Jakuba. Bardzo fajny człowiek. No i nic nie mogłem zrobić, bo byliśmy już w izolacji. Nie można było nas wsadzić do kabury na twarde łoże, bo trzeba było przenieść w inne miejsce więzienia, a tam z kolei nie było bezpieki.
Niepewna przyszłość
G.Z.: Pan by się poddał, jeśli strajk by nie wyszedł w ’80, i komunizm panowałby dalej?
B.B.: Oczywiście, że bym dalej walczył. I tak było w stanie wojennym przecież. Solidarność zalegalizowana została rozbita. A ja walczyłem dalej. Byłem w podziemiu, kierowałem podziemiem. To nie tak, jak sobie niektórzy wyobrażali, że siedziałem w piwnicy przez cztery lata.
G.Z.: Rodzice się nie martwili pańską działalnością?
B.B.: Oczywiście, że się martwili.
G.Z.: Jak oni reagowali? Próbowali zniechęcić pana do aktywności?
B.B.: Mama mi zawsze mówiła „Rozumiem, że musisz coś robić. Ale dlaczego się pchasz do przodu, czemu nie działasz z tyłu?”. „Z tyłu? – mówiłem mamie. – Mamo, jeżeli ja będę z tyłu, to za mną, z tyłu, też się ustawią inni i nie będziemy szli do przodu, ale będziemy szli do tyłu”. Nie słuchałem mamy kompletnie.
Pamiętam, jak raz próbowała mnie powstrzymać w grudniu, już po demonstracjach, ale kiedy jeszcze była strzelanina w Gdyni. Pamiętam, chciałem pójść do kolegi, żeby się zorientować, co się dzieje, a mama nie chciała mnie wypuścić. Stanęła, trzymała, musiałem ją odsunąć. „Mamo – powiedziałem – ja muszę pójść zobaczyć, przez las będę szedł, nie martw się”. I tak dalej, i tak dalej. I tak jakoś trzeba było uspokoić. W grudniu 1970 roku zginął Waldemar Zajczonko, mój kolega ze szkoły podstawowej, który był już na studiach. Dostał postrzał w plecy. Chłopak, który w ogóle się tym nie zajmował, może kamieniem rzucił. W grudniu to młodzież ginęła. A przecież jak się popatrzy, ile mieli lat, to od 15 do 30. Przeważnie uczniowie szkół średnich, paru studentów. To tak wygląda, młodzież jest zawsze z przodu, jak najbardziej bezkompromisowa.
G.Z.: Wychodzi na to, że to właśnie wasza odwaga obaliła komunę, bo nie mieliście przecież wsparcia od nikogo. Byliście sami. Po prostu grupa szarych obywateli bez żadnego wsparcia zza granicy.
B.B.: Ale się zorganizowaliśmy. Niech pan nie sądzi, że to było takie fatalne. Kiedy byłem w opozycji w latach 70., czytałem to, co chciałem. A jeżeli nie było tego, co chciałem, to drukowałem to i też czytałem. Byłem w otoczeniu, w towarzystwie, które ceniłem. Czytaliśmy to, co chcieliśmy czytać, otrzymywaliśmy literaturę z Zachodu, a potem, jak zaczęliśmy drukować książki, to ja miałem dostęp do tych książek jako pierwszy. Jakie to były książki? Literatura historyczna, polskie, zagraniczne, dużo było takiej, co była zabroniona. My mieliśmy ten zakazany owoc. Wie pan, jakie to przyjemne?
G.Z.: Jak w 1989 roku wyobrażał pan sobie Polskę za trzydzieści lat?
B.B.: Oczywiście celem było wyjście Polski z układu warszawskiego, a następnie wprowadzenie nas do NATO i Unii Europejskiej. I to się udało osiągnąć. Ale nie wyobrażałem sobie, oczywiście, Polski jako kraju powszechnej szczęśliwości, tylko, że będą inne, nowe problemy. Tak jest w życiu. Ale Polska jest w zupełnie innym miejscu geografii politycznej i jest kompletnie innym krajem po tych trzydziestu latach.
G.Z.: Nie boi się pan, że to będzie stracone, jeśli Rosja najedzie, podbije nas na nowo?
B.B.: No to będą musieli walczyć. Przecież oni wiedzą, że będziemy walczyć. Zdają sobie przecież z tego sprawę. Zresztą cały czas Rosjanie obawiali się jakiegoś powstania w Polsce. Przede wszystkim dlatego, że wiedzieli, że będziemy walczyć niezależnie od sytuacji. A teraz mamy własne państwo, własne wojsko, jesteśmy w sojuszu.
fot. nagłówka: Zenon Mirota / Wikimedia