Przejdź do treści

Kiedy ktoś jest, a potem go nie ma, czyli o „Ucichło” Marii Karpińskiej słów kilka

Po obiecującym i nagrodzonym debiucie zbioru opowiadań „Żywopłoty” Maria Karpińska powraca do czytelników ze swoją pierwszą powieścią. „Ucichło” – niezwykle czuła, ale i pełna dławiącej goryczy opowieść o stracie i próbie znalezienia dla niej miejsca w życiu, w którym zaprowadziła całkowite spustoszenie.

Zwrot ku wnętrzu

Skrojony na miarę tzw. everyman’a główny bohater, choć nie posiada imienia, wcale nie sprawia wrażenia anonimowego. Wręcz przeciwnie – dzięki znakomicie poprowadzonej pierwszoosobowej narracji, możemy zagłębić się w meandry jego świadomości, zdobywając tym samym przeświadczenie, że wiemy o nim naprawdę dużo, a może nawet za dużo. Protagonistę poznajemy w momencie rozpoczęcia terapii narracyjnej, którą podejmuje ze względu na dręczącą go bezsenność. Bohater nie tylko nie może spać, ale zniewolony lękiem sam sobie na to nie pozwala. Niepokój ten, jak i wszystko, co składa się na stan psychiczny mężczyzny, ma swoje źródło w kluczowym elemencie powieści – stracie bliskiej osoby. Wraz z rozwojem fabuły, a raczej dozowanej fragmentarycznie opowieści bohatera, z porozrzucanych początkowo elementów systematycznie układany jest pogłębiony portret psychologiczny człowieka, który schwytany w sidła przeszłości traci kontakt z teraźniejszością, nie potrafiąc uwolnić się od lęku odczuwanego, jak twierdzi, przez „każdą sekundę każdej minuty, z wszystkim tym, co pomiędzy nimi”.

Poczynając więc od wielobarwnego obrazu nastoletniej młodości, która miała być przecież nieśmiertelna, stopniowo przechodzimy w coraz to głębsze odcienie szarości prozy życia codziennego mającego swój kres w kruczoczarnych otchłaniach śmierci. Jest to dla autorki sposób na ukazanie bohatera w perspektywie jego przeszłości i relacji z innymi ludźmi (zwłaszcza z siostrą), ale także punkt wyjścia do rozważań na temat kreowania własnej historii – kształtowania chwili obecnej przez opowiedzenie tego, co było. Taki właśnie wydaje się cel tej opowieści – narrator staje przed wyzwaniem poznania siebie na nowo, odnalezienia tożsamości innej od tej ugruntowanej na doświadczeniu śmierci, która paradoksalnie przywłaszczyła sobie żywot tych jeszcze żyjących. Nasz bohater jest jednym z nich – człowiekiem upadłym w buncie przeciwko śmierci. Tak samo, jak sam zmarły, inspirowany postacią z przewijającej się w powieści książce – „Śmierć pszczelarza” Larsa Gustafssona. Podobnie jak tytułowy pszczelarz, decyduje się on nie na walkę o życie, ale walkę ze śmiercią – heroiczną, ale jednocześnie skazaną na porażkę.

Gdy świat się kończy

Efektem tej walki jest koniec. Koniec życia, czasu i świata. Autorka za pomocą apokaliptycznych motywów w niezwykle wrażliwy i symboliczny sposób nakreśla stan mentalny człowieka dopiero co naznaczonego stratą, ukazując dramatyczny upadek osobistych mikrokosmosów bohaterów. Dla narratora nic już nie jest takie samo. Jedyny świat, w którym żyje jego świadomość, to ten miniony. Dla jego siostry natomiast, która dochodzi do głosu w ostatniej części książki, czas zatrzymał się w miejscu, a życie ogarnął uciążliwy marazm i poczucie, że nic już jej nie czeka. To właśnie wtedy wszystko wokół cichnie, a bohaterowie stoją w obliczu obezwładniającego milczenia, które muszą spróbować jakkolwiek ubrać w słowa.

Fot. Jędrzej Sokołowski/Facebook

Uwikłany w słowa

Możemy zastanawiać się, dlaczego po tak wielu terapiach bohater zdecydował się właśnie na terapię narracyjną? Opowieść bowiem okazuje się przejawiać właściwości uzdrawiające. Pozostaje dla bohatera ostatnim ochłapem jego istnienia, jakby miało prawo istnieć tylko to, co opowiedziane. Prowadzenie narracji jest jedynym pozostałym przejawem kontroli, rozpaczliwą próbą wpłynięcia na rzeczywistość i określenia siebie przez pryzmat historii o kimś innym. Dlatego też narrator uporczywie przypisuje tę historię sobie i tylko sobie, pragnąc niejako zawłaszczyć śmierć, która zabrała mu wszystko, a jednocześnie rozmyślając nad istotą i miejscem prawdy w opowieści.

„Być może potoczyło się to zupełnie inaczej. Ale to moja historia, jaka by ona nie była. Prawda jest zupełnie drugorzędna, czy może po prostu prawda leży gdzie indziej, a cała reszta nie ma znaczenia”.

Niewątpliwie jest to historia szczególna. Niezaczynająca się od początku, pieczołowicie przemyślana i poskładana przez zawodowego montażystę, bo taki jest właśnie zawód narratora, zafascynowanego, a zarazem przerażonego pustą przestrzenią między scenami – nieistnieniem. I tak kawałek po kawałku, bohater kreuje przed naszymi oczami na nowo swoją historię-jestestwo stając przed kulminacyjnym wyborem jej zakończenia, czyli rozpoczęcia chwili obecnej, a w efekcie dostrzeżenia tak upragnionej perspektywy życia.

„Ucichło” to książka dokładnie taka jak jej tytuł. Powolna, lecz frapująca. Prosta i jednocześnie niezwykle kunsztowna w wyrazie. Powieść ta pozostawia czytelnika rozdartego wewnętrznie między wątpliwościami a nadzieją. Zmusza do rozmyślań na tematy najważniejsze, czyli te, które kontempluje się w sobie – po cichu.

Fot. Okładka książki Marii Karpińskiej „Ucichło” wydanie I, według projektu Anny Libery, wydawnictwo W.A.B, 2022

Fot. nagłówka: Najlepsza Księgarnia/Facebook

O autorze

Studentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Zafascynowana literaturą, szczególnie jej twórczą i życiodajną właściwością opowiadania świata. W czasie wolnym amatorka rysunku i tenisa.