Pięć lat moralnej paniki (czasem słusznej), przesadzonych porównań i krzyków o faszyzmie, neobolszewizmie i końcu demokracji. Rezultaty? Znane wszystkim doskonale. Czy polscy alarmiści, czyli publicyści, którzy tak zajadle zwalczali PiS, wyciągnęli wnioski z wyborczych porażek swoich politycznych przedstawicieli? Czy zwycięstwa PiS-u sprawiły, że spróbowali spojrzeć na ich rządy, zachowując choćby minimalny obiektywizm?
Kilka miesięcy temu na łamach „Kongresów” pisałem o symetryzmie. Tych z Państwa, którzy nie siedzą tak głęboko w temacie, odsyłam do lektury. W majówkowym wydaniu tygodnika „Polityka” czołowi publicyści tytułu, czyli Mariusz Janicki i Wiesław Władyka, ponownie podzielili się swoimi przemyśleniami na temat symetrystów. Ponownie, bo tekst jest niejako aktualizacją innego ich artykułu sprzed pięciu lat. Wydaje się również, że rozważania publicystów „Polityki” są w jakimś sensie reprezentatywne dla pewnej grupy społecznej. Prześledźmy zatem, jak wygląda świat oglądany oczami liberalnych dziennikarzy.
Klasa ludowa i sukces Kaczyńskiego
Nie ulega wątpliwości, gdzie leży przyczyna wyborczych triumfów PiS-u. Jak słusznie zauważył prof. Ryszard Bugaj, formacja Kaczyńskiego „stała się partią zaufania plebejskiego”. Wynika to z badań, które przy okazji każdych wyborów służą jakiejś części (podkreślam: części) do pokazania, że PiS wygrał dzięki niewykształconym kołtunom z prowincji, którzy sprzedali się za 500 złotych. Trochę przerysowuję, a trochę nie; ten sposób myślenia jest wszak kultywowany przez tak zacne postaci, jak chociażby Krystyna Janda.
Janicki i Władyka piszą tak: „Rzecz w tym, że Kaczyński ma tak dobry kontakt z klasą ludową właśnie dlatego, że obiecuje jej, iż nie będzie związków partnerskich, praw LGBT, genderu, uchodźców, a państwo będzie żyło w pełnej symbiozie z parafiami”. W pewnym sensie jest to stwierdzenie, że sukces Kaczyńskiego to zasługa szczucia na gejów i uchodźców. Problem w tym, że nijak się to ma do stanu faktycznego. Prawo i Sprawiedliwość ma bowiem dwa elektoraty. Jeden – tu publicyści mają rację – karmi się walką z „ideologią LGBT”, sędziami i mediami, ale w ogólnym rozrachunku stanowi on zdecydowaną mniejszość. Ci, którzy w ostatnich latach zapewniali PiS-owi wyborcze zwycięstwa, nie są zainteresowani szaleństwami Jacka Kurskiego w TVP. Zagłosowali na PiS z powodów zdobyczy socjalnych, które realnie poprawiły ich jakość życia. Czy można się im dziwić? Bynajmniej.
Sposób myślenia, który zaprezentowali publicyści „Polityki”, jest krzywdzący. Z badań wynika, że nawet elektorat PiS-u byłby skłonny poprzeć związki partnerskie, a i wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji im się nie spodobał. Oczywiście, to naturalne, że ci ludzie są mimo wszystko bardziej konserwatywni i przywiązani do subiektywnie rozumianej tradycji, ale nie oznacza to, że nienawiść do drugiego człowieka motywuje ich wyborcze decyzje.
Nie ma powrotu
Wielu publicystów, w tym Janicki i Władyka, zdają się kompletnie nie dostrzegać przyczyn tak dużej popularności socjalnych propozycji PiS-u. Piszą tak: „Do symetryzmu prowadziła często niechęć do przeszłości III RP. I to był punkt wspólny z opowieścią PiS. Po ośmiu latach rządów Platformy to ona była winna wszystkiemu, co ludziom dolegało, nie podobało się i drażniło. Nieraz przyjmowało to manifestowaną pogardę dla charakteru transformacji Polski po 1989 r. w ogóle, jako niesprawiedliwej i klasowo nieludzkiej”.
Oczywiście to nie jest tak, że całemu złu winna jest Platforma, natomiast – również za sprawą jej uniowolnościowych korzeni – to właśnie ona jest utożsamiana z „establishmentem III RP”, który po ’89 roku sprawował w Polsce rządy. Pogląd, który autorzy tekstu streścili, nie jest tylko symetrystycznym expose, ale również – co istotniejsze – realną emocją wielu ludzi. Można się na to obrażać, ale bez zrozumienia tej kwestii nie sposób pojąć, dlaczego PiS wygrał wybory. W tym sensie nie może być mowy o powrocie do polityki neoliberalnej, która wiodła od 30 lat prym i która utorowała Kaczyńskiemu drogę do zwycięstwa. Chyba że chcemy po czterech latach recydywy PiS-u na sterydach?
Hasło „nie ma powrotu do stanu sprzed 2015 roku” nie jest rzecz jasna zgodą na „pozaprawną zmianę ustroju państwa”, bo w gruncie rzeczy na to, jak przywrócić w Polsce ład instytucjonalny, pomysłów po stronie opozycji nie ma. A nie ma, ponieważ trudno tego dokonać bez uciekania się do pisowskich metod. Z punktu widzenia państwowości to oczywiście bardzo zła sytuacja, niemniej tym bardziej nie rozumiem, dlaczego stała się ona głównym tematem „grzanym” przez PO. Nie lepiej byłoby zaproponować coś zwykłym ludziom, dla których – nie czarujmy się – Sąd Najwyższy stanowi jednak abstrakcję? Już słyszę głosy: ale przecież Platforma to robi! Może i coś w programie ma napisane, ale 90 proc. czasu w mediach przeznacza na antypisowskie tyrady. A tak nie da się przyciągnąć wyborców umiarkowanych.
Z nimi nie wolno rozmawiać
Kolejną manią antypisowskich publicystów jest odrzucenie prób rozmowy z drugą stroną sceny politycznej: „Takie próby (…) zawsze kończyły się bez mała kompromitacją. Gdy liderka >>Kultury Liberalnej<< spotkała się (…) z wiceszefem chyba najbardziej brutalnego politycznie tygodnika związanego z obozem władzy po to, by znaleźć wspólny język, nie potrafiła zadać rozmówcy pytania zasadniczego i moralnie obowiązkowego: jak można pisać takie rzeczy, w jakim języku możemy się porozumieć? Brak uwypuklenia istoty różnicy, zamazywanie konfliktu jakoby po to, żeby się wyciszał, jest właśnie czystym symetryzmem, na czym zawsze korzystał i korzysta Jarosław Kaczyński”.
Czyli co? Bez uprzedniego ustawienia dyskusji w postaci: ty jesteś zły, a ja dobry, nie można siadać do rozmowy? Tak ma wyglądać debata według oświeconych liberałów? To ja dziękuję. Jeśli naprawdę chcielibyśmy złagodzić w Polsce spór, to musielibyśmy zacząć od uznania wzajemnej równości i prawa do dobrych intencji. Uprzedzając pytania – nie, nie mam na myśli polityków, bo intencje tychże – po obu stronach barykady – znamy aż zanadto. Niemniej, jeśli z góry założymy, że nasi adwersarze są złymi ludźmi, którzy obrali sobie niecne cele, to właściwie sens rozmowy umyka. Pytanie tylko, czy chcemy, żeby tak to wyglądało?
Swoją drogą to ciekawe, że innym zarzutem w stosunku do symetrystów jest to, że ci „normalizują PiS” albo „uświęcają elektorat obecnej władzy”. Zdaniem alarmistów bowiem, PiS nie jest normalną partią, która ma prawo istnieć w demokratycznym systemie. To niesłychanie proste wytłumaczenie daje alibi, żeby zawiesić na kołku jakikolwiek obiektywizm i po prostu ślepo nawalać w rywala. Z punktu widzenia psychologicznego, pewnie jest to zrozumiałe. Spójrzmy jednak na rezultaty wyborcze. Platforma, która upodobała sobie taki właśnie model uprawiania polityki (co widać choćby w ostatnich dniach), przegrała wszystkie wybory od 2015 roku. Nawet te do Parlamentu Europejskiego, które wydawały się najłatwiejsze, zważywszy na proeuropejski charakter tego ugrupowania.
Jaka jest więc odpowiedź na pytanie, które postawiłem w tytule? Oddajmy głos zainteresowanym: „Sukces przekazów formacji Kaczyńskiego brał się, i nadal bierze, w dużym stopniu ze wsparcia symetrystów. (…) Dopóki nie przestaną zachwycać się przywracaniem godności przez Jarosława Kaczyńskiego, a nie zadbają o własną godność – obrońców demokracji i wolności – PiS będzie miał stale otwarte drzwi do władzy”
Wszystko więc jasne. Totalniactwo ma się dobrze, szkoda tylko, że Platforma Obywatelska, jako opozycja głównego nurtu, przyjmuje podobną taktykę (co widać chyba najpełniej w ostatnich dniach). Cóż, z takim podejściem pozostaje jedynie życzyć powodzenia w wyborach. Choć sukcesów bynajmniej nie wróżę.
O autorze
Licealista. W przyszłości marzy o pracy dziennikarza. Pisze również do "Gazety Młodych", lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej". Wstaje codziennie o szóstej rano. Nawet jak nie musi. Czyta gazety. Wyczulony na punkcie homofobii i antysemityzmu.