Z przebiegu kampanii oraz wyników wyborów prezydenckich płynie wiele ważnych wniosków. Dotyczą one między innymi nastawienia Polek i Polaków do Ukraińców. Ostatnie wydarzenia w krajowej polityce stanowią alarmujący sygnał, że sceptycyzm wobec dalszej pomocy Ukrainie jest coraz powszechniejszy.
ODWRÓCONE NASTROJE
Aby zrozumieć wagę gatunkową zjawiska, warto cofnąć się pamięcią do lutego 2022 roku. Przypływ solidarności wobec Ukrainy, który miał miejsce w Polsce w momencie rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji Moskwy, był wyjątkowy pod względem swojej masowej skali. Wsparliśmy wówczas naszych wschodnich sąsiadów darami rzeczowymi i środkami finansowymi; znaczna liczba Polaków udostępniła uchodźcom z Ukrainy mieszkania. Polski Instytut Ekonomiczny szacuje, że przez pierwsze trzy miesiące Polacy wydali na pomoc uchodźcom blisko 9-10 miliardów złotych. W ślad za obywatelami podążyło państwo polskie. Również na scenie politycznej obserwowaliśmy bowiem, przynajmniej w zarysie, rzadki przykład ponadpartyjnego konsensusu w sprawie wsparcia ofiary rosyjskiej agresji.
Dzisiejsza rzeczywistość wydaje się zupełnie odmienna. Nie ma już klimatu proukraińskiego „pospolitego ruszenia”. Co więcej, w obecnych realiach kwestionowany bywa sens pomocy Ukraińcom.
Taką diametralną zmianę najlepiej odzwierciedlają badania opinii społecznej. Pozwolę sobie na garść statystyk z raportu Centrum Mieroszewskiego. Najczęstszym spontanicznym skojarzeniem z Ukraińcami była roszczeniowość, drugim – „cwaniactwo”. We wszystkich grupach wiekowych, poza przedziałem 45-65 lat, przeważają negatywne opinie o Ukraińcach. Wśród osób w wieku 18-24 lata 16% jest przychylnych Ukraińcom, a nieprzychylnych – aż 37%. Ponad połowa Polaków uważa, że skala pomocy udzielanej uchodźcom z Ukrainy jest zbyt duża. Tylko 49% ankietowanych opowiedziało się za kontynuowaniem wsparcia wojskowego Ukrainy przez Polskę, 40% – za dalszą pomocą uchodźcom. Takie przykłady można mnożyć.

Jeszcze bardziej uderzające są wskazania CBOS w sprawie zmian sympatii do poszczególnych narodów. W latach 2023-25 Ukraińcy byli grupą narodową, która zdecydowanie najbardziej straciła w oczach badanych. Wskaźnik sympatii w tym okresie obniżył się z 51 do 30% ankietowanych; zarazem niechęć wzrosła z 17 do 38%.
SKĄD ZMIANA?
Wobec przytoczonych powyżej danych nasuwa się pytanie: czy coś się zmieniło? Ukraina wciąż toczy przecież wojnę na froncie o długości ponad 1000 kilometrów, która codziennie pochłania wiele żyć ludzkich. Intensywność konfliktu w żadnym razie nie maleje, stąd wsparcie jest dziś równie nieodzowne jak wcześniej. Jak zatem wytłumaczyć wzrost antyukraińskich resentymentów w polskim społeczeństwie?
Po pierwsze wydaje się, że coraz powszechniejsza jest postawa transakcjonizmu. Wielu sceptyków sugeruje, że Polska daje Ukrainie zbyt dużo jak na swoje możliwości. Ponadto, zgodnie z ich spojrzeniem, polskie wsparcie dla Kijowa i ukraińskich uchodźców powinno być uzależnione od wymiernych korzyści. Być może takie podejście zainspirowane jest Donaldem Trumpem i jego koncepcją „America First”, której odpowiednikami szermują prawicowe partie w Polsce i Europie. Spadek poparcia dla Ukrainy wiązałby się zatem z przekonaniem, że Polska powinna zadbać w pierwszej kolejności o interesy własnych obywateli.
W odpowiedzi na tego rodzaju poglądy wypada – abstrahując od braku empatii głoszących je osób – przypomnieć, że scenariusz porażki Ukrainy byłby dla Polski katastrofalny. Przyjmowanie transakcyjnego spojrzenia na wsparcie naszego wschodniego sąsiada jest nieuzasadnione, bowiem zwycięstwo Ukrainy jest absolutnie niezbędne dla strategicznego bezpieczeństwa Polski. Stawiając czoła rosyjskiemu imperializmowi, Ukraina walczy w obronie ładu międzynarodowego, w imieniu Polski i Europy. Z tych fundamentalnych przesłanek wynika, że powinniśmy udzielać Kijowowi pomocy nieobwarowanej dodatkowymi warunkami.
Narracja o nadmiernych kosztach ponoszonych przez Polskę w porównaniu do innych państw jest zresztą niewiarygodna. Udzielamy oczywiście znacznego wsparcia Ukrainie, ale nie jest ono największe ani w stosunku do PKB (tu mamy 8. pozycję na świecie), ani w wartościach bezwzględnych (10. lokata).

Co więcej, wojna jest ważnym czynnikiem polskiego eksportu na rynku ukraińskim, a uchodźcy z Ukrainy mają kluczowe znaczenie dla naszej gospodarki. Ci ostatni – wbrew demagogicznym doniesieniom – wpłacają do budżetu państwa kilkakrotnie więcej, niż od niego otrzymują. Ukraińcy wypełnili też luki na polskim rynku pracy, zmniejszając skalę dotkliwego problemu niedoboru wykwalifikowanej siły roboczej. Według Klubu Jagiellońskiego nie ma jednak powodów do obaw, że nasze miejsca pracy zostaną przejęte przez przybyszów ze wschodu. Podsumowując aspekt gospodarczy, warto powołać się na szacunki Leszka Balcerowicza, że PKB Polski bez ukraińskich uchodźców byłby o 7 proc. niższy.
Obok argumentów ekonomicznych niechęć do Ukrainy i Ukraińców buduje się również przy pomocy odwołań do historii. Szczególnie tragiczne wydarzenia z przeszłości – takie jak rzeź wołyńska – wykorzystywane są do antagonizacji Polaków i Ukraińców. Niewątpliwym jest przy tym fakt, że zasianie nieufności w relacjach polsko-ukraińskich oparte na specyficznym przekazie historycznym jest szczególnie na rękę Kremlowi. Rosyjskie konta dezinformacyjne w mediach społecznościowych chętnie grają na zaszłościach historycznych i przedstawiają Ukraińców jako nazistów. Ogólnie można zaryzykować tezę, że za opisywany tu trend w dużej mierze odpowiadają radykalne narracje – czy to wymierzone w ukraińskich uchodźców, czy to żerujące na emocjach historycznych – które w Internecie klikają się dobrze. A to ma bardzo poważne konsekwencje.
POLITYCZNY WSTRZĄS SEJSMICZNY

Zmiana nastawienia do wsparcia Ukrainy znajduje bowiem swoje odbicie w polityce. Jakie? Tu pomocne jest przede wszystkim odwołanie do wyborów prezydenckich, w których kandydaci otwarcie antyukraińscy osiągnęli wysokie wyniki. Przykładów nie trzeba daleko szukać – to choćby ponad milion dwieście tysięcy głosów na Grzegorza Brauna. Braun w swoim programie deklaruje chęć „powstrzymania ukrainizacji Polski” i zabiegania o dobre relacje z Rosją. Wraz z szerzej nieznanym przed wyborami Maciejem Maciakiem, wysuwa on proputinowskie postulaty – co ostatnio przyznali rosyjscy opozycjoniści przemawiający w Parlamencie Europejskim.
Tak skrajne głosy mogą przyćmić fakt, że również bardziej mainstreamowi politycy grali na antyukraińskich emocjach. Sławomir Mentzen wielokrotnie atakował wsparcie socjalne dla uchodźców. Nawet Rafał Trzaskowski wysunął postulat ograniczenia 800+ do pracujących Ukraińców. W sytuacji, w której znakomita większość Ukraińców w Polsce jest aktywna zawodowo, ruch ten zapewne nie był podyktowany względami oszczędności fiskalnej.
Innym szeroko omawianym aspektem była kwestia zakończenia bezcłowego importu zboża z Ukrainy. Cła przywraca właśnie Komisja Europejska, co wielu polityków – w tym, o ironio, tych eurosceptycznych – ciepło przyjęło. Tylko czy naprawdę powinniśmy cieszyć się z tego, że odcinamy walczącą Ukrainę od miliardów euro zysków? Wszak polscy rolnicy są konkurencyjni w bloku 27 państw Unii Europejskiej – jedna Ukraina miałaby doprowadzić ich do bankructwa? Nieprawdziwy jest tu argument, jakoby ukraińskie zboże było gorszej jakości – wszystkie produkty trafiające do UE muszą spełniać warunki dotyczące bezpieczeństwa żywności.
Ciekawy jest również wątek tak zwanej „koalicji chętnych”. To blok państw chcących wysłania żołnierzy w charakterze sił pokojowych na Ukrainę po zakończeniu wojny, któremu przewodzą Wielka Brytania i Francja. W Polsce wszyscy politycy jak jeden mąż kategorycznie odrzucili możliwość zaangażowania polskich oddziałów w taką inicjatywę. Biorąc pod uwagę, że Polska od dekad uczestniczy w misjach pokojowych pod egidą ONZ i NATO na całym świecie – i nie budzi to żadnych kontrowersji politycznych – takie stanowisko wydaje się niezrozumiałe.
PREZYDENT NAWROCKI
Pozostaje odpowiedzieć na pytanie kluczowe: jaki stosunek do pomocy Ukrainie będzie mieć nasza głowa państwa? Wszystko wskazuje na to, że negatywny.
Karol Nawrocki może zerwać z tradycją. Od Wałęsy, przez Kwaśniewskiego i Kaczyńskiego, po Komorowskiego i Dudę: prezydenci III RP aktywnie wspierali Ukrainę w jej prozachodnich dążeniach, zwłaszcza w kwestii integracji z Unią Europejską i NATO. Tymczasem zwycięzca wyborów wyraził w tej sprawie sceptycyzm. Podpisał choćby punkt deklaracji Mentzena przewidujący sprzeciw wobec przystąpienia Ukrainy do NATO. To pełen odwrót od dotychczasowej retoryki prezydentów, który niekorzystnie rysuje dalsze perspektywy polskiego wsparcia dla Kijowa.
W obliczu niepewnej przyszłości relacji polsko-ukraińskich kluczowe jest, aby nie ulec manipulacji i emocjonalnym narracjom, których nie brak. Polska musi zatroszczyć się o własne interesy gospodarcze i polityczne – to jasne. Równie oczywistym powinien być fakt, że interesy polski i ukraiński są dzisiaj w większości zbieżne, zaś wsparcie sąsiada w walce z rosyjską agresją ma także dla naszego bezpieczeństwa nadrzędne znaczenie. Cytując uchwałę Sejmu z 2024 roku:
„Mając świadomość, że Ukraina broni nie tylko swoich granic, ale również powstrzymuje rosyjski imperializm, Sejm Rzeczypospolitej Polskiej składa wyrazy uznania i dziękuje za odwagę i waleczność narodowi ukraińskiemu oraz tej części społeczności międzynarodowej, która wspiera jego działania obronne. (…) Od losów Ukrainy zależą dziś losy Polski i Europy.”
Fot. nagłówka: Unsplash
O autorze
Jestem licealistą ze Szczecina. Pasjonuję się polityką krajową i międzynarodową, historią (szczególnie XX wieku), geografią polityczną i pokrewnymi dziedzinami. Lubię też gry planszowe oraz muzykę rockową.