Przejdź do treści

Neapol – serce piłkarskiej mapy świata

Fot. Flickr

Piłka nożna jest sportem niesamowitym. Wokół futbolu wyklarowały się nowe kultury. Piłkarski fanatyzm przybiera inną postać w zależności od regionu świata z którego się wywodzi. Najbardziej specyficzny? Chyba ten włoski. To tam futbolem rządzą szaleńcy – powszechnie znany Silvio Berlusconi, Massimo Ferrero czy Aurelio De Laurentiis, jeden z ojców sukcesów klubu Napoli, wywodzącego się z miasta, w którym piłkę nożną traktuje się jeszcze inaczej niż w całym państwie.  

Włoski punkt widzenia

My, Polacy, funkcjonujący w nieco innej kulturze kibicowania, bezrefleksyjnie większość fanów Napoli nazwalibyśmy dziczą. Fanatyzm naszych ultrasów często spotyka się z niezrozumieniem, a wierzcie mi bądź nie, w większości mają oni pewne granice. We Włoszech, a w szczególności w Neapolu tych granic praktycznie nie ma. Włosi zupełnie inaczej postrzegają piłkę nożną, trenerów, zawodników, wszystkich aktorów tego widowiska. Skąd wzięło się to szaleństwo? 

Piłka nożna dostarczona drogą morską

Historia włoskiej piłki nożnej ma swój początek w portach, w latach 80. i 90. XIX wieku. Sport zaczynał się wtedy kształtować i zyskiwać zwolenników. Pierwszy oficjalny mecz międzypaństwowy odbył się w 1872 roku. Kopanie się „świńskim pęcherzem”, jak to bardzo często mówi się na piłkę, podbiło serca Brytyjczyków. Jako, że Wielka Brytania od lat bardzo prężnie działała w handlu drogą morską, wiele tamtejszych towarów do innych krajów transportowano statkami. Nie inaczej było z nową angielską grą, piłką nożną, którą w 1909 roku we Włoszech ochrzczono jako calcio. Decyzja o nadaniu innej, włoskiej nazwy, wiązała się z liczną reprezentacją nacjonalistów w strukturach włoskiej federacji piłkarskiej, którzy nie chcieli używać angielskiego określenia na grę pochodzącą de facto stamtąd. Mimo to, świeże nazewnictwo przyjęło się całkiem nieźle i mało kto pamięta o kontrowersyjnych początkach wyjątkowej nazwy. Zaczęły pojawiać się nowe kluby piłkarskie, a stadiony zapełniały się w sprinterskim tempie. Już na początku XX wieku mogliśmy obserwować pierwsze bójki kibicowskie. W spotkaniu Juventusu z Genoą w 1905 roku, w pewnym momencie fani wbiegli na murawę, co zaowcowało przerwaniem spotkania. Idea lokalnej rywalizacji zyskiwała na popularności właśnie dzięki piłce nożnej i pojedynkom lokalnych zespołów. 

Fot. Flickr
Fot. Flickr

   

Od wiosła do futbolówki

Podobnie działo się w Neapolu. Tam, pierwszy klub piłkarski powstał w 1904, a będąc bardziej precyzyjnym, była to jedna z sekcji lokalnego klubu wioślarskiego. Nie powinno więc nikogo dziwić, że pierwszy swój mecz Napoli rozegrało przeciwko załodze marynarzy z brytyjskiego statku „Arabik”. Górą byli Włosi, wygrali 3-2. I tak to się zaczęło. W późniejszym okresie założyciele kolejnych klubów piłkarskich z Neapolu łączyli swoje siły czy na skutek wewnętrznych konfliktów zamykali swoją działalność, dlatego oficjalna data założenia SSC Napoli, które znamy dziś, wyznaczona jest na rok 1926.  

Piłka nożna jako odskocznia

Południe Włoch stereotypowo jest utożsamiane z mafią, przestępstwami, biedą i powolnym, melancholijnym życiem. Trochę prawdy w tym jest. O Włochach można dowiedzieć się sporo poprzez turystykę. Obowiązki, takie jak praca, traktuje się ze sporym dystansem. Panuje trochę samowolki. Jeżeli jakiś znajomy ostrzegał was, że włoskie ulice są zaśmiecone, a Włosi nie znają takiego pojęcia jak czystość, to mógł mieć trochę racji. Co więc traktują poważnie? Piłkę nożną. Tą trywialną, podwórkową, głupią gierkę. Tym, co wyrwie Włocha, a szczególnie Neapolitańczyka z codziennego marazmu, jest właśnie ukochane calcio, niedzielny mecz Serie A i wykrzykiwanie przyśpiewek swojej ulubionej drużyny ponad siły. 

Boski Diego

SSC Napoli na pierwszy tytuł Mistrza Włoch musiało czekać naprawdę szmat czasu. Pierwszym krokiem do triumfu zdobytego w 1987 roku, było zakontraktowanie Diego Armando Maradony. Tak, tego szalonego, niesamowitego grajka, człowieka uosabiającego latynoskiego ducha, którego eksponował na włoskich murawach. Te charakterystyczne loczki, skoncentrowany, trochę tajemniczy, ale w gruncie rzeczy ciepły wyraz twarzy zna każdy Neapolitańczyk. Przyjście Maradony było trochę jak przyjście Mesjasza. To on wyznaczył drogę do Mistrzostwa Włoch. Argentyńczyk był magnesem dla ludzi. Każdy chciał zobaczyć jak ten cudotwórca w błękitnym stroju upokarza rywali. Stadio Sao Paolo w latach 1984-1991, a więc w złotych latach Napoli, gromadził na każdym meczu 70-90 tysięcy ludzi. Wyżywienie, opłacenie rachunków, spłata długów – to wszystko szło na drugi plan. Pierwszą potrzebą było zobaczenie tego, co na boisku wyprawia Maradona i ukochane Napoli. Najważniejszy w tym okresie był rok 1987 – wtedy bowiem Napoli sięgnęło po pierwszy w swojej ponad sześćdziesięcioletniej historii tytuł Mistrza Włoch. 10 maja piłkarze w błękitnych strojach rozgrywali spotkanie z Fiorentiną na własnym stadionie. By przypieczętować zwycięstwo, wystarczyło zremisować. Spotkanie zakończyło się wynikiem 1-1. „O 19:30 całe wybrzeże, od Mergeliny aż do placu Minicipio stało się jednym wielkim falującym błękitnym wężem, śpiewającym, podskakującym i tańczącym” – opisywała Amalia Signorelli, włoska socjolożka. Każda ulica Neapolu musiała być włączona w obszar imprezy. Na każdym kroku można było spotkać ludzi w ciemnych perukach, które miały na celu upodobnienie się do Maradony, jednego z głównych architektów sukcesu Napoli. Mieszkańcy bawili się jakby nie było jutra – pili alkohol, tańczyli, skandowali, a także jedli przepotężne błękitne torty. Flagi klubu pojawiały się niemal na każdej ciasnej ulicy, przy każdej podstarzałej kamienicy, z której opadał tynk. Zasady przestały istnieć. Liczyło się, że chłopaki wywalczyli mistrzostwo dla całej miejskiej społeczności. Okrzyki, śpiewy, nagość, nieprzyzwoitość, muzyka, pijaństwo, obżarstwo — to wszystko wypełniło całe, urokliwe miasto. 

Fot. Flickr
Fot. Flickr

Bolesny upadek

Przez 36 lat od tego sukcesu, Napoli przeżyło bardzo wiele. Kult boskiego Diego parę lat po Mistrzostwie opadł. Maradonę coraz częściej wplątywano w narkotykowe afery. Na początku lat 90. coraz częściej był kontuzjowany, miał nadwagę, stawał się coraz gorszy na boisku. Mistrzostwo w pewnym momencie stało się jedynie pięknym wspomnieniem z przeszłości. Początek XXI wieku to kolejne kłopoty Napoli. Wszystko zmierzało w stronę bankructwa, przed którym klub bronił się jeszcze kilka lat. W 2004 roku władze Azzurrich były już bezradne. Klub musiał rozpocząć swoją przygodę od Serie C, więc trzeciej ligi włoskiej. Gdy w składzie Napoli nie było już bohaterów, niesamowitych piłkarzy, fanom Napoli z łatwością przychodziło sądzenie ich. Kibice w graczach nie widzieli już Bogów, a bandę nieudaczników, która wspólnymi siłami dokonała bluźnierstwa poprzez swoją słabą gre i liczne kompromitacje. W 2002 roku włoski obrońca Francesco Baldi został pobity łomami przez kibiców własnej drużyny. Dwa lata później Renato Olive został okrążony przez grupę kibiców, która groziła pomocnikowi śmiercią za fatalne występy. Odczytywanie listów z pogróżkami zagościło do rutyny ówczesnych graczy Azzurrich. W 2007 roku Napoli wróciło do Serie A – najlepszej ligi włoskiej. Od tamtego momentu Azzurri nie spuszczali z tonu i niemal każdy sezon kończyli w górnej części tabeli. Kibice widząc stabilizację, z roku na rok coraz bardziej ostrzyli sobie zęby na Mistrzostwo. Znowu przed oczyma rozpostarła się wizja maja 1987 roku, aby każdy zakątek Neapolu znów zapełnił się chmarą mieszkańców ubranych w błękitne stroje.  

Fot. Flickr
Fot. Flickr

Powrót na szczyt

4 maja 2023 rok. Napoli remisuje w Udine z miejscowym Udinese 1-1, co jest równoznaczne ze zdobyciem tytułu Mistrza Włoch. Po końcowym gwizdku arbitra na murawę wbiegają fani Napoli czcić swoich Bogów. Ta forma kultu jest naprawdę fascynująca. Piotr Zieliński kończy świętowanie bez spodni – nasz reprezentant nie dał sobie zdjąć koszulki. Fani zaczynają grzebać w murawie Stadio Friuli, który w 90 minut stał się nową Mekką dla miłośników Napoli. Kibice wyrywają murawę i chowają ją do plastikowych pojemników. Nie wiadomo, czy zostaną one sprzedane za pokaźną sumę, czy może może ozdobią kolejny ołtarz, tym razem upamiętniający zdobycie Mistrzostwa Włoch, bo takich ołtarzyków, poświęconych chociażby osobie Diego Armando Maradony w Neapolu nie brakuje. Po meczu w Udine dzieją się rzeczy, które ciężko wyjaśnić. Trzeba obcować dzień w dzień z tamtejszą kulturą fanatyzmu, by zrozumieć beztroską celebrację sukcesu lokalnej drużyny. 

Fot. Flickr
Fot. Flickr

Futbol po neapolitańsku

Sukces Napoli zachwycił cały świat. Postawa Azzurrich w Lidze Mistrzów nie umknęła uwadze ekspertom, którzy niejednokrotnie zachwalali trenera Spallettiego za wykrzesanie maksimum potencjału z drużyny. Fanom piłki nożnej, zarówno tym traktującym futbol jak narkotyk, jak i niedzielnym kanapowcom kreującym się wbrew faktom na ekspertów, włoska piłka nożna może kojarzyć się z nudną, defensywną, mocno zapobiegawczą grą. Antyfutbol, catenaccio, wariaci – tymi trzema określeniami także można opisać calcio. Antyfutbol to dążenie do utrzymania wyniku, nie skupia się na parciu w stronę bramki rywala, a spowolnieniu tempa gry, szukania każdej sekundy, by przeciwnik miał jak najmniej czasu, by skonstruować akcje. Catenaccio to z kolei pewna myśl taktyczna, która swoje ujście ma we Włoszech. Podobnie, zdobycie bramki schodzi na dalszy plan. Tutaj dużo większą rolę odgrywa dobrze zorganizowana defensywa, skupianie się na jak najszczelniejszym murowaniu bramki i faulach taktycznych, czyli opiewających się na przerywaniu dobrze zapowiadających się akcji rywala nieprzepisowym zagraniem. A wariaci to nikt inny, niż niezwykle charyzmatyczni trenerzy, prezesi przeżywający mecze swoich klubów niemal tak jakby zależało od nich całe ich życie. Opisanie włoskiej piłki w taki sposób nieco spłyciłoby to temat, jednak poniekąd rozumiem taki, a nie inny tok myślenia, bo choć futbol na Półwyspie Apenińskim nieco się rozwinął, to nie brakuje taktycznie konserwatywnych trenerów. Neapolitańczycy krzyczą tutaj głośno i stanowczo liberum veto. Tworzą swego rodzaju piłkarską autonomię od Italii. Futbol u podnóża Wezuwiusza jest trochę jak tytuł oscarowej produkcji Daniela Kwana i Daniela Scheinerta. Dzieje się wszystko, wszędzie, naraz. Napoli w swoich meczach dominuje pod względnem liczby podań, strzałów, celnych strzałów, posiadania piłki, piłkarze Spalletiego robią show i grają w taki sposób, aby rywala jak najbardziej upokorzyć. Średni procent posiadania piłki? 62%, najwięcej w rozgrywkach. Współczynnik expected goals sumujący prawdopodobieństwo zdobycia bramki z akcji, które miały miejsce w trakcie meczu – drugi najwyższy w lidze. Piłkarz z najwyższą liczbą goli w lidze? Victor Oshimen, kapitalny napastnik Napoli. 

Piłkarz jak Bóg

Neapolitański zespół był budowany przez lata. Piłkarze nie są tutaj uwielbiani. Są czczeni. Ich nazwiska pojawiają się na kartach menu w lokalnych restauracjach. Wcale nie jest niemożliwym, że na karcie dań jednej z neapolitańskich knajpek znajdziecie potrawę nazwaną na cześć Piotra Zielińskiego, Victora Oshimena, Kvichy Kvaratskhelii czy rzecz jasna najwyższego Boga, Diego Maradony. 

Poszedł raz w centrum Neapolu do dobrej pizzerii. Wszedł specjalnie tylnym wejściem, żeby nikt go nie zauważył. Restauracja na poziomie, więc kelnerzy byli na to wyczuleni, ale ktoś przez okno zauważył, że w środku jest piłkarz Napoli. W ciągu kilku minut przed tą restauracją stał tłum ludzi. Musieli go wyprowadzić przez kuchnię, bo inaczej nie dało się stamtąd wydostać. Neapol pod tym względem jest niesamowity. To jest już skrajność.

Tę anegdotkę z życia Piotra Zielińskiego przywołuje polski piłkarz mający za sobą epizod we Włoszech, Igor Łasicki, w książce „W krainie piłkarskich Bogów. O Polakach w Serie A”, autorstwa Piotra Dumanowskiego i Dominika Guziaka 

I tak to się dzieje, choć droga od bohatera do zera jest bardzo krótka. Chociażby Gonzalo Higuain, który w sezonie 2015/2016 nastrzelał 36 bramek w 35 meczach dla Napoli. Powiedzieć, że to imponujący wynik, to jak stwierdzić, że 151,5 metra Adama Małysza w Willingen było całkiem przyzwoite. Ogromne niedomówienie. Higuain dokonał wyczynu historycznego, ze względu na swoje argentyńskie pochodzenie od razu był porównywany do Diego Armando Maradony, jednak szansę na to, by zagościć na tronie Króla Neapolu obok Maradony zaprzepaścił jednym, nieprzemyślanym ruchem. Zamienił SSC Napoli na Juventus, najbardziej znienawidzony klub. Z fanatycznej miłości do argentyńskiego napastnika zrobiła się potwarna, niekiedy niebezpieczna nienawiść. Sam fakt sprzedawania papieru toaletowego z wizerunkiem Gonzalo na ulicznych straganach to jeszcze nic w porównaniu z falą hejtu i pogróżek, która wylała się na legendę włoskiego futbolu.    

Fot. Flickr
Fot. Flickr

Inny sposób budowania mistrzowskiego zespołu

Napoli jest o tyle ciekawą drużyną, że nie ma tam za dużo nazwisk, które zna każdy fan futbolu. W klubie są utalentowani piłkarze, a nie puste nazwiska, które znamy z mediów. Chociażby Kvicha Kvaratskhelia. Gruzin. Dobrze wiemy, że Gruzja z piłkarzy klasy światowej nie słynie, a Kvicha został dostrzeżony. Miejsce nieoczywiste, poprzedni klub, Dinamo Batumi, zespół, którego szczytem możliwości jest walka o czołowe miejsca w lokalnych rozgrywkach, a uchował taką gwiazdę. Mistrzowski sezon skończy z co najmniej dwunastoma bramkami i trzynastoma asystami na koncie. Imponujące liczby w jednej z lepszych lig świata, a przypomnijmy, do niedawna słyszano o nim głównie w Gruzji. Kolejnym utalentowanym piłkarzem jest Victor Oshimen, za którego Napoli zapłaciło całkiem niezłą kwotę, bowiem było to 75 milionów euro. To wcale nie tak mało, nawet jak na możliwości najbogatszych europejskich klubów. Inwestycja jednak się spłaciła, ponieważ Nigeryjczyk zwyciężył tytuł Króla Strzelców i stał się najlepszym piłkarzem neapolitańskiego zespołu. Wśród nowych piłkarzy także zaimponować mogli Min-jea Kim, do którego także Napoli miało nosa, bowiem wcześniej grywał w tureckim Fenerbace, zespole całkiem przyzwoitym, ale znajdującym się poziom niżej niż zespoły rywalizujące o tytuł Mistrza Włoch. Do tego oczywiście stara gwardia. Lobotka, Zieliński czy Elmas, którzy parę lat w Napoli rozegrali, jednak pod wodzą kapitalnego Spalettiego stali się dużo lepszymi piłkarzami, łakomymi kąskami na piłkarskim rynku transferowym i niezwykle istotnymi elementami układanki szkoleniowca Azzurrich.  

Neapol – Niesamowite zjawisko społeczne

O SSC Napoli, Neapolu, Neopolitańczyjkach, Spallettim, Maradonie, Zielińskim czy Oshimenie można pisać elaboraty. Zespół z biednego południa, z piłkarzami, którzy wcześniej nie wyglądali wcale na wybitnych, nie mieli okazji udowodnić na ile ich stać, sięga po Mistrzostwo Włoch. Miasto pogrążyło się w kompletnym chaosie. Tyle radości, ekscytacji, fajerwerki na każdej ulicy miasta, kolorowe świetlne kształty dekorujące niebo w taki sposób, że nie wiemy do końca, czy wizja z Apokalipsy Św. Jana właśnie się urzeczywistnia, czy Napoli zdobyło Mistrzostwo Włoch. Całe szczęście, w maju tego roku mieliśmy do czynienia z tym drugim. Możemy tego nie rozumieć, możemy uznać to za wariactwo. Oddać całe swoje życie za piłkarski klub… Neapolitańska kultura kibicowania to niesamowite zjawisko, które wręcz wymaga ciągłych badań. To coś, co ukazuje nam, że obszar całego miasta można zamienić w jeden wielki roztańczony, głośny klub. Wyobraźcie sobie wasz sukces. Obrona licencjatu, zdanie matury czy cokolwiek z czego można być dumnym. Wyprawiacie przyjęcie i okazuje się, że jego obszar rozrósł się na całe miasto, które przez was zostało w moment sparaliżowane – ale nikomu to nie przeszkadza, bo każdy bawi się przednio, każdy krzyczy, śpiewa, tańczy, obżera się, robi rzeczy, których nie da się logicznie wyjaśnić. Tak właśnie mieli piłkarze i sztab SSC Napoli po zwycięskim remisie z Udinese. Neapol to ewenement na skalę całego piłkarskiego świata. 

O autorze

Piszę o polityce, sporcie, sprawach społecznych, kebabach, młodych ludziach i Polsce moich marzeń. Próbuję być publicystą. Lubię historię, od czasu do czasu coś pogotuję. Moje kibicowskie serce jest podzielone między Lecha Poznań a Liverpool FC. Torunianin z urodzenia, Poznaniak z wyboru.