Przejdź do treści

Wspólna lista opozycji, czyli prezent dla Kaczyńskiego

Nie bardzo wiem dlaczego, ale znowu po antypisowskiej części Twittera rozgorzała dyskusja na temat tego, czy opozycja powinna iść do wyborów w jednym bloku, czy podzielona. Bez zdziwienia odnotowuję, że liberalni publicyści, którzy niezbyt często wyciągają wnioski z otaczającej ich rzeczywistości, nadal pozostają zafiksowani na punkcie wspólnej listy całej opozycji, która zmiecie Kaczyńskiego.
„Tusk nie ma złudzeń, że opozycja musi dążyć do jednoczenia się, a jej celem nie może być walka wewnętrzna, tylko pokonanie PiS-u, bo Polska jest ważniejsza od piaskownicy. Kaczyński marzy o czymś przeciwnym: dzielcie się, kłóćcie, paradujcie z pawimi ogonami. Wybór należy do was” – napisał Przemysław Szubartowicz, redaktor naczelny portalu wiadomo.co. Na Twitterze zajmuje się głównie ogłaszaniem końców demokracji i pomstowaniem na dziennikarzy, którzy – według jego mniemania – niedostatecznie atakują PiS.
No dobrze, ale teraz na poważnie. Dlaczego to fatalny pomysł?


Jarosław Kaczyński, co niejednokrotnie zdążył udowodnić, bardzo lubi grać na polaryzację. Wrzuca wielkie tematy do debaty publicznej, rysuje linię podziału, po czym zagospodarowuje „swoją” część. Jak widzimy po ostatnich wyborach, taka strategia działa. Co więc trzeba zrobić?
Na pewno nie dawać mu okazji do takich ruchów, a wspólna lista jest chyba jednym z najbardziej polaryzujących posunięć, jakie opozycja może podjąć. Zwizualizujmy to sobie.
Na jednej konwencji wychodzą: Borys Budka, Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia i trzej liderzy lewicy. Zadowoleni z siebie poklepują się po plecach i wznoszą antypisowskie okrzyki. „Razem damy radę, jeszcze będzie przepięknie!” – ogłaszają.
W następnym tygodniu swoje przemówienie wygłasza Kaczyński. Absolutnie wyluzowany mówi: „Zobaczcie, znowu przejeżdżają prętem po klatce. Są przeciwko nam, przeciwko 500”.

I jest pozamiatane.

Ktoś może powiedzieć, że zawsze można postawić sprawę w ten sposób. I trochę racji w tym jest, aczkolwiek jeden blok opozycyjny zdecydowanie temu pomaga. Gdyby np. do wyborów szły trzy koalicje: konserwatywna (Koalicja Polska), centrowa (PO + Polska 2050 Szymona Hołowni) i lewicowa (Nowa Lewica + Razem), to wyborcy, którzy nie chcą głosować na PiS (a tych przybywa) mieliby pełne spektrum wyboru. Od prawicy po lewicę. Więcej, taki układ sprawiałby, że każda z tych formacji zachodziłaby Zjednoczoną Prawicę z innej strony, co z kolei powodowałoby, że ta musiałaby prowadzić spór wielofrontowy. Z pewnością nie pomogłoby jej to.


Wspólna lista oznaczałaby absolutną wasalizację ugrupowań innych niż Platforma Obywatelska, której się wydaje, że ponieważ jest najsilniejsza po stronie opozycji, to może wezwać resztę do złożenia jej hołdu lennego. Po pierwsze, zabiłoby to pluralizm (prezent dla prezesa PiS). Po drugie, o czym się wielokrotnie w ciągu tych pięciu lat przekonaliśmy, PO bynajmniej nie słynie z dobrych pomysłów.

Właśnie, pomysły. Zadziwia mnie doprawdy, że rozmawia się o technikaliach, a nie o tym, co wyborcom zaproponować. Przecież program ograniczające się do odsunięcia PiS-u od władzy nie działa!
Gdyby jeszcze koncepcja tej nieszczęsnej jednej listy była jakoś innowatorska, to może bym zrozumiał ekscytację po stronie liberalnej. Wszakże duży blok Anty-PiSu brzmi i wygląda okazale. Tyle tylko, że my to już przerabialiśmy! Pamiętacie Państwo wybory do Parlamentu Europejskiego? Te niby najłatwiejsze? No właśnie. Miało być pięknie, a skończyło się tak, że Koalicja Europejska przegrała z aż siedmioprocentową stratą.


Lider PiS wprawdzie kont w mediach społecznościowych nie ma, ale gdyby miał, to myślę, że naszłaby go ochota, żeby podziękować tym wszystkim publicystycznym „doradcom” opozycji. Za pomaganie mu w kolejnych zwycięstwach.

O autorze

Licealista. W przyszłości marzy o pracy dziennikarza. Pisze również do "Gazety Młodych", lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej". Wstaje codziennie o szóstej rano. Nawet jak nie musi. Czyta gazety. Wyczulony na punkcie homofobii i antysemityzmu.