W ostatnim miesiącu, w wyniku wizyty Nancy Pelosi na Tajwan, napięcia w Cieśninie Tajwańskiej osiągnęły niewidzianą od dawna skalę. Najważniejsze zadawane przez wszystkich pytanie brzmi – jakie realnie są szanse na wybuch konfliktu zbrojnego?
USA
O prawdopodobnej reakcji globalnej i regionalnych sojuszników Tajwanu pisałem tutaj. Ich niechęć lub brak możliwości do działania stawia Stany Zjednoczone w bardzo trudnym położeniu. Przede wszystkim trzeba zadać sobie pytanie – w jakim celu właściwie Waszyngton miałby włączać się w działania zbrojne? Zdaje się, że odpowiedź może być tylko jedna – w celu obrony pozycji światowego hegemona, a przynajmniej bycia tak postrzeganym.
Utrata wpływów
Gdzie nie spojrzeć, Stany Zjednoczone tracą na znaczeniu. W Ameryce Południowej coraz więcej krajów podpisuje z Chinami umowy o wolnym handlu, a regionalny szczyt, który miał pokazać rolę Waszyngtonu jako regionalnego lidera, ostatecznie ukazał jego słabości. W regionie Wysp Pacyficznych, Chińczycy podjęli dosyć desperacką próbę odwrócenia uwagi świata od szczytu QUAD, a i tak prawie osiągnęli sukces w podpisywaniu kompleksowych umów z ponad 10 krajami. O obu tych tematach pisałem szerzej w jednym z moich artykułów.
Poza tym, po upokarzającym wycofaniu się z Afganistanu, wpływy Stanów Zjednoczonych słabną również na Bliskim Wschodzie. Nawet w obliczu ogromnego światowego kryzysu paliwowego nie są w stanie nakłonić najważniejszego producenta w regionie – Arabii Saudyjskiej – do zwiększenia wydobycia. Nawet po jeszcze bardziej upokarzającej wizycie Bidena w tym kraju, Saudowie zwiększają wydobycie o niecałe 10%.
W Europie Środkowej Chiny coraz mocniej rozpychają się łokciami. Poprzez zastraszenie Litwy i podpisanie wciąż utajnionej umowy na budowę trasy kolejowej łączącej Serbię z Węgrami udowadniają, że również tutaj trzeba się z nimi liczyć.
Amerykanie udowadniają swoją siłę pomagając walczącej Ukrainie, lecz zdaje się, że w kontekście zmagań z Chinami nie jest to wystarczająco. Dla kraju który od prawie 80 lat był centrum i gwarantem światowego systemu, jest to bardzo niepokojąca sytuacja. Można wysnuć z tego ponury wniosek, że Stany Zjednoczone mogą przystąpić do lokalnego konfliktu, w celu udowodnienia, że dalej są wiodącą siłą w świecie.
Chińska perspektywa
Patrząc z perspektywy Pekinu, przystąpienie do ewentualnego starcia ze Stanami Zjednoczonymi również miałoby sens głównie jako walka o wizerunek. W tym przypadku jednak, głównym odbiorcą mają być wewnętrzni wyborcy, a raczej członkowie Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, którzy wybierają Prezydenta.
Xi Jinping, który właśnie kończy swoją 2. kadencję uznaje przejęcie Tajwanu za najważniejszy punkt odrodzenia narodu chińskiego, który zamierza zrealizować za swoich rządów. W tym kontekście ważna jest data następnych wyborów, które również zamierza wygrać – marzec 2023. Możliwe, że wzrost agresji w stronę Tajwanu będzie jednym z argumentów w jego „kampanii wyborczej”.
Za decyzją o podjęciu dalszej agresji lub pełnej inwazji w przeciągu najbliższego pół roku przemawiają również względy pragmatyczne.
Ćwiczenia, które Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza dotychczas przeprowadziła udowadniają, że przejęcie kontroli nad wyspą jest faktycznie wykonalne.
Sprzyjające są również czynniki międzynarodowe. Zachód znajduje się obecnie w kiepskim położeniu ekonomicznym, wywołanym przez kryzys energetyczny i dodatkowe trudności wywołane wprowadzeniem sankcji na Rosję. Cały świat zmaga się obecnie z widmem nadchodzącej recesji. Chiny jednak znajdują się w lepszej sytuacji gospodarczej – skupują rosyjską ropę po rekordowo niskich cenach, a także nie są obciążeni utrzymywaniem sankcji na jeden z ważniejszych krajów świata. Różnica pogłębi się w zimę, gdy Europę dodatkowo dotkną ogromne koszty za ogrzewanie.
Jak może wyglądać ewentualny konflikt?
Wszystko zależy od Stanów Zjednoczonych. Realne są scenariusze w których Chiny przejmują Tajwan bez wystrzelenia przez Amerykanów żadnego pocisku. Zdecydowanie nie można jednak wykluczyć sytuacji, w której Waszyngton postanowi bronić wyspy.
Szanse na wybuch konfliktu wciąż są małe, choć po wizycie Nancy Pelosi znacznie wzrosły. Jeżeli potencjalna wojna faktycznie wybuchnie, najbardziej prawdopodobny jest scenariusz w którym obróci się ona w lokalny, kontrolowany konflikt. Głównym celem obu stron będzie pokazanie swoich możliwości dyplomatycznego wpłynięcia na inne kraje, a także ukazanie konwencjonalnych potencjałów swoich wojsk.
Wnioskując z politycznych przesłanek obu krajów można stwierdzić, że oba nie będą dążyć do dalszej eskalacji, trzymając konflikt w lokalnych granicach. Żadnej ze stron nie będzie zależeć na pogłębieniu strat i zniszczeń.
Skuteczność hipotetycznej odpowiedzi Stanów będzie wynikać z ich możliwości wywierania nacisku na sojuszników i przekonania globalnej opinii publicznej do swoich racji.
Chwilowo widmo starcia zdaje się oddalać. 28 sierpnia po raz pierwszy od niefortunnej wizyty spikerki dwa amerykańskie okręty przepłynęły przez Cieśninę Tajwańską. Chiny ograniczyły się jedynie do aktywnego ich obserwowania. Dotychczas takie ruchy amerykańskiej marynarki były na porządku dziennym, więc brak reakcji ze strony Pekinu pokazuje jego wolę do utrzymania status quo.
Z nieoficjalnych źródeł płynie również informacja, jakoby Xi Jinping przekazał Joe Bidenowi, że jeśli dojdzie do wizyty Nancy Pelosi to Pekin wyciągnie konsekwencje. Miał jednak podkreślić, że w żadnym wypadku jego intencją nie jest doprowadzenie do wojny.
O autorze
Zafascynowany tym, jak właściwie działa świat, piszę (i mówię) o polityce międzynarodowej. Kierowany tym poczuciem zacząłem pisać artykuły do Kongresów już w lutym 2022 roku, a obecnie tworzę mój autorski podcast - Sprawy Uparcie Międzynarodowe.