Lato 2024 wydaje się być latem koncertów – Jeszcze nie tak dawno temu w Warszawie odbyły się koncerty Metalliki i Taylor Swift (ciekawe połączenie), jak co roku miał miejsce Pol’and’Rock Festival (dawniej Przystanek Woodstock), a ja sama miałam okazję pojawić się na koncercie iDKHOW jeszcze w czerwcu. Teraz, na początku sierpnia, znowu jadę na następne.
Szóstego sierpnia w Poznaniu, w klubie 2progi odbył się dość skromny występ dwóch zespołów z Portland, Oregon: Toxic Holocaust i Unto Others. Czemu dość skromny? No cóż, prawie nikogo na nim nie było. Nie wiem, czy ludzi by starczyło na wypełnienie sali do połowy, co z jednej strony jest dość przykre, ale przynajmniej mieliśmy możliwość stania tak blisko sceny oraz wykonawców, jak się tylko da. To było moje pierwsze takie doświadczenie i po namyśle mogę stwierdzić, że ten kameralny klimat podoba mi się zdecydowanie bardziej niż nadmierny tłok.
Take Offense
Miał to być występ dwóch zespołów, gdyż dokładnie tak reklamowano to wydarzenie online. Na miejscu jednak okazało się, że całość poprzedza jeszcze jeden wykonawca: thrash metalowy zespół Take Offense. Cała sytuacja jest dość zabawna, bo oficjalnie byli oni w tamtym momencie w trasie po Europie razem z Toxic Holocaust, a jednak jakikolwiek ślad ich obecności został zakopany w opisie wydarzenia przez serwisy sprzedające bilety. Prawdą jest, że mimo istnienia już od 2004 (albo 2005? Trudno znaleźć tu wiarygodne źródło), są oni najmniej znanym zespołem z trzech tutaj wymienionych, z około 6 000 miesięcznych słuchaczy na Spotify, czy 15 000 na Last.fm.
Po przesłuchaniu ich na żywo, nawet mimo tego, że nie znam za bardzo tego gatunku muzycznego, jestem w stanie stwierdzić, że grali bardzo dobrze. Udało im się rozgrzać dość apatyczny tłum zbierających się wtedy osób, który na początku niezręcznie stał na środku sali, nie zbliżając się za bardzo do pustych barierek. Na końcu ich występu – który trwał tylko godzinę – scena była już w całości zasłonięta ludźmi. Wokalista dawał z siebie wszystko, biegał i skakał po całej scenie, zdarzyło mu się nawet oprzeć o barierki w trakcie wykonywania utworu. Nagłośnienie w klubie sprawiało, że instrumenty (które było całkiem wyraźnie słychać) niemal całkowicie zagłuszały jakiekolwiek słowa piosenek, ale nikomu to nie przeszkadzało w headbangingu czy tańcu pogo przez prawie cały koncert. Finalnie wydaje mi się, że Take Offense zasługuje na więcej rozgłosu w swojej niszy, niż to co zaoferowały im polskie plakaty promocyjne. Zachęcam do przesłuchania ich piosenek, jeżeli akurat taka muzyka do was trafia.


Toxic Holocaust (nazwa wcale nie kontrowersyjna)
W trakcie półgodzinnej przerwy po zakończeniu występu Take Offense, mieliśmy małą pogawędkę ze stojącą obok nas osobą – tak naprawdę byliśmy na tym koncercie tylko dla jednego zespołu (Unto Others), podobnie ona znała jedynie Toxic Holocaust. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, czy może to właśnie on nie był tym najpopularniejszym z całej trójki, co okazało się trochę bardziej złożone; na razie przytoczę tu, że obecnie na Spotify słucha ich niespełna 80 000 osób, a na Last.fm – 140 000 (wiem, że nie są to najlepsze źródła statystyk, natomiast na ich podstawie widać już pewną różnicę). Podobnie jak wcześniej, ten wykonawca również gra głównie muzykę thrash metalową, tym razem z 25-letnim stażem. Gdybym dostawała grosz za każdym razem, gdy jestem na koncercie i dwa pierwsze zespoły grają muzykę thrash metalową, i, co za tym idzie, są cięższe od ostatniego, na którym mi najbardziej zależy, miałabym dwa grosze. No cóż, to nie jest dużo, ale ciekawe, że doświadczyłam czegoś takiego już dwa razy.
Wracając, na ten występ publiczność zareagowała już bardziej żywiołowo. Słyszałam za swoimi plecami głosy ludzi, którzy śpiewali (krzyczeli) teksty granych piosenek. Ktoś, kto prawdopodobnie od jakiegoś czasu nie widział prysznica, wcisnął się koło mnie i wprawiał w ruch barierki podczas swojego tańca. Osobiście nie słyszałam dużej różnicy w utworach tego i poprzedniego zespołu, ale wciąż bawiłam się naprawdę dobrze. Wokalista (i jednocześnie basista) był charyzmatyczny i przyjemnie się go oglądało na scenie, ale nasze serca zgarnął jednak główny gitarzysta: koszulka Kiss, różowa, świecąca się w niebieskim świetle gitara i długie, kręcone włosy. Nawet uśmiechnął się do kamery w trakcie występu.


Moja gwiazda wieczoru – Unto Others
Sama próba w miarę obiektywnego opowiedzenia o występie Unto Others byłaby daremna – może nie znam tego zespołu zbyt długo, najwyżej rok, ale za to przesłuchałam ich całą dyskografię dziesiątki razy. No cóż, nie jest ona długa, bo liczy jakoś 2 godziny i 40 minut, ale moja obsesja na punkcie tego zespołu była przez długi czas prawdziwa. W szczególności mówię tu o jednym konkretnym albumie, Mana, którego mogłam słuchać w zapętleniu (oczywiście w oryginalnej kolejności, bez pomijania piosenek) przez tygodnie.
Zanim więc przejdę do samego koncertu, parę słów o zespole: Unto Others jest z dzisiejszej trójki najmłodsze, gdyż działają od 2017 roku (do 2020 pod nazwą Idle Hands). Z ich popularnością względem Toxic Holocaust sytuacja się komplikuje; mają więcej słuchających na Spotify (116 000), natomiast Last.fm pokazuje 53 000 pod nowym imieniem, oraz 21 000 pod starym. Dla uproszczenia najlepiej będzie stwierdzić, że mają podobne zasięgi. Mamy tu do czynienia z gothic metalem, czyli odwołaniami do Biblii (sama nazwa pochodzi od cytatu „Do unto others as you would have them do unto you”, Łukasza 6:31), nadmiernie mrocznymi tekstami piosenek, całymi utworami czasami nawet zahaczającymi o kicz (dla przykładu, Destiny z odgłosami orła w tle) i innymi podobnymi cechami charakterystycznymi. Jednym słowem, polecam wszystkim, którzy potrzebują trochę (nie)ironicznego edginess w swoim życiu.
Co do samego występu live – pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy był brak charyzmy wokalisty. Podejrzewam, że jest on osobą raczej skrytą, bo nawet nie wyszedł razem z resztą członków do fanów po koncercie (więcej o tym później), a na oficjalnych postach na Instagramie jako jedyny nie jest oznaczany (ma prywatne konto). Mimo wszystko jednak, ponad godzina koncertu z frontmanem, który ledwo rusza się zarówno w trakcie js i po śpiewaniu. Na szczęście z pomocą przyszedł (znowu) główny gitarzysta, który zgarnął uwagę wszystkich swoimi poczynaniami na scenie. Utwory znałam oczywiście wszystkie, ale udało nam się jeszcze przed początkiem koncertu dojrzeć samą setlistę: najwięcej piosenek było z Many, ale znalazły się też te najnowsze (poza Angel of the Night, z jakiegoś powodu), z albumu który swoją premierę będzie mieć 20 września.


Czy było warto?
Oczywiście. Z całego wydarzenia wyniosłam nie dość, że niezapomniane wspomnienia i przemyślenia, którymi się musiałam tutaj podzielić, to jeszcze sporo merchu, pogniecioną (i podeptaną) setlistę oraz autografy i zdjęcia z (prawie) wszystkimi członkami zespołu, który w dość nieoczekiwany sposób wszedł do mojego życia i je całkiem wyraźnie zmienił. Oszczędzę sobie resztę tego osobistego gadania (jakby cały ten tekst nim nie był) i po prostu zachęcę was, drodzy czytelnicy, do dania szansy tym nowym doświadczeniom. Ile plusów by nie miały, skromne koncerty tego typu nie są zbyt opłacalne i angażujące dla występujących artystów, a miło by było móc ich jeszcze kiedyś zobaczyć na żywo.
Fot. Nagłówka: Winiarybookings.pl