Przejdź do treści

Sekrety szmaragdowej wyspy – przejazdem po Irlandii

Co łączy Guinnessa, U2 i trzylistną koniczynę? Szmaragdowa wyspa, jak często nazywa się Irlandię, wydaje się niecodziennym wyborem na wakacyjny urlop. W trakcie mojej tygodniowej wyprawy dookoła Éire dotarłam do jej najpiękniejszych zielonych zakątków i obiektów, których historia sięga głębokiego średniowiecza.

O jednym trzeba pamiętać, wyruszając do Irlandii: kurtce przeciwdeszczowej. Pogoda na wyspie zdecydowanie nie rozpieszcza, a charakterystyczne dla morskiego klimatu „showers” występują tu nawet kilka razy na godzinę. Po paru dniach deszcz staje się twoim przyjacielem, podobnie jak i mieszkający tu Irlandczycy. To absolutnie fantastyczni ludzie, którym nie brakuje optymizmu. To dość zaskakujące, biorąc pod uwagę burzliwą historię Éire. 123 lata rozbiorów? Dla Irlandczyków to małe piwo (najlepiej Guinness) – ponad 800 lat brytyjskiej okupacji widać, czuć i słychać, przemierzając wyspę. Natomiast najlepsze rzeczy, podobno, rodzą się w bólach, a pamięć o nich nieustannie towarzyszy podczas zwiedzania licznych zabytków tego kraju.

Klasztor benedyktynek w regionie Connemara

Pierwszy przystanek to północno-zachodni region Irlandii, Connemara. Nieopodal leży portowe miasteczko Galway. Wjeżdżamy w górzysty, acz zazieleniony teren; przemierzając dolinę, mijamy jezioro za jeziorem. Jest cicho, przejeżdżamy obok wioski, w której – jak zwykle w Irlandii – najpopularniejszym miejscem jest pub. Nagle wyłania się budynek przedsiębiorstwa tak, przedsiębiorstwa.

Benedyktynki dotarły do zamku Kylemore dopiero w latach 20. XX wieku, jednak historia zamku sięga II połowy XIX wieku. Budowla w malowniczej okolicy i ogromne, zielone połacie wraz z ogrodem miały być prezentem Mitchella Henry’ego dla jego małżonki (róbcie notatki, Panowie!). Kilka dekad później, na skutek rodzinnych zawirowań i złych decyzji kolejnych właścicieli zamek popadł w ruinę. Po I wojnie światowej znalazł się w posiadaniu benedyktynek, które szukały nowego schronienia i jako jedyne miały wystarczające fundusze na inwestycję.

Fot. Dominika Miziołek/Gazeta Kongresy

Od tej pory Kylemore, które do dziś pozostaje opactwem, działa również jako dobrze naoliwiona, biznesowa maszyna. Benedyktynki odrestaurowały wnętrza zamku i zaniedbany ogród, otworzyły prestiżową szkołę oraz hotel, z nadzieją na pobudzenie ruchu turystycznego. I trudno je o to winić, gdyż Kylemore znajduje się w sercu przepięknej puszczy (jako jednej z niewielu w Irlandii) oraz drzemiących w niej tajemnic. Tym widokom trudno się oprzeć.

Klify Moheru

Czy ktoś z Was oglądał „Harry’ego Pottera i Księcia Półkrwi”? Klify Moheru to jedna z lokalizacji, w której kręcono sceny do tej kasowej produkcji. Pomijając jednak fakt rajcujący fanów młodego czarodzieja, klify to jeden z najpiękniejszych irlandzkich cudów natury, jakie tu zobaczycie.

Dojeżdżając na parking przy klifach, pierwszy ukaże się naszym oczom wbudowany w jaskinię obiekt ze sklepem z pamiątkami, wystawą o proekologicznych działaniach na i wokół terenu klifów oraz kasy biletowe. Dojście do ścieżki przy krawędzi zajmuje od pięciu do dziesięciu minut i bez problemu mogą się tam dostać osoby z niepełnosprawnościami. Na prawo od rozwidlenia przy klifach znajduje się XIX-wieczna wieża O’Briena, która dodaje całości uroku i tajemniczości. Stamtąd rozpościera się najlepszy widok na klify, które w najwyższym punkcie osiągają wysokość 214 m. Przy dobrej widoczności żłobienia i pofałdowania w ścianach klifów robią ogromne wrażenie. Obserwując obijające się o skały fale, nie sposób nie myśleć o własnej maleńkości względem sił natury.

Fot. Dominika Miziołek/Gazeta Kongresy

Kierując się na lewo od rozwidlenia, wchodzimy na szlak prowadzący wzdłuż krawędzi zakręcających klifów. Po kilkunastu minutach ścieżka kończy się żółtą tabliczką, która oznacza przejście dość blisko urwiska. Z tej strony zobaczymy wieżę O’Briena w pełnej okazałości oraz wynurzającą się z wody, szpiczastą skałę Branaunmore. Klify Moheru to zdecydowanie jedne z bardziej obleganych turystycznie miejsc, natomiast widoki przy dobrej pogodzie z pewnością wynagrodzą wszelkie niedogodności. Miejsce to doskonale wpisuje się w dziki krajobraz Éire.

Fot. Dominika Miziołek/Gazeta Kongresy

Irlandia Północna: Derry/Londonderry i Belfast

Zostawiwszy w tyle atrakcje naturalne, warto obejrzeć też miejskie ośrodki na wyspie. Wjeżdżając do Irlandii Północnej, pamiętajmy, że to teren Wielkiej Brytanii – miejsce zgoła inne, szczególnie gdy przyjrzymy się zachowaniom ludzi. Tutaj zapuszczamy się w zakątki, w których mieszkańcy wciąż żyją historią konfliktu między katolikami a protestantami. W niektórych dzielnicach miast widać opór republikanów wobec porozumienia wielkopiątkowego w postaci murali, plakatów, napisów na murach czy ścianach budynków. Choć „The Troubles” (po angielsku „kłopoty”) na jakiś czas zażegnał traktat z 1998 roku, ślady po walkach przypominają stale o nierozwiązanym wciąż konflikcie.

Z tych niesnasek wynika nieścisłość dotycząca nazwy przygranicznego miasta Derry. Po stronie irlandzkiej wszystkie oznaczenia drogowe kierują do Derry, po przekroczeniu granicy – Londonderry. Do dzisiaj można także zobaczyć tablice, na których człon „London” jest zamazany. W miasteczku warto zobaczyć dzielnicę katolicką, w której niestety wciąż panują fatalne warunki życia. Głównie tam znajdziemy murale oraz napisy wyrażające poparcie dla działań republikanów i zjednoczenia obu części Irlandii. Przy jednej z ulic stoi pomnik upamiętniający krwawe wydarzenia znane jako Bloody Sunday. W 1972 roku brytyjscy żołnierze zabili w Derry 13 uczestników pokojowego marszu przeciw prawu do internowania Irlandczyków podejrzanych o terroryzm i zakazowi organizacji demonstracji. Krwawa niedziela kładzie się cieniem na reputacji Brytyjczyków tym bardziej, że do dzisiaj nie odkryto tożsamości wszystkich sprawców. Warto przespacerować się dzielnicą czy murami odgradzającymi od niej centrum miasta i odkryć kawałek ponurej historii spowijającej to miasteczko.

Widok na dzielnicę katolicką Derry | Dominika Miziołek/Gazeta Kongresy

Ślady konfliktu między republikanami a unionistami widać także w Belfaście, stolicy Irlandii Północnej. To niezwykle urokliwe miasto z pięknym ratuszem w centrum. Tuż obok niego znajduje się pomnik ofiar Titanica; to właśnie stamtąd wypłynął słynny transatlantyk, którego historia kończy się wraz ze zderzeniem z górą lodową. Zainteresowani mogą także obejrzeć muzeum statku – jest ono zbudowane na planie kadłubów skierowanych w cztery strony świata, a struktura elewacji przypomina lód. Również w Belfaście można zobaczyć mur pokoju, który oddziela katolickich od protestanckich sąsiadów. To wciąż niebezpieczna okolica; warto mieć to na względzie, chodząc wzdłuż jego ścian, pokrytych dziś życzeniami trwałego pokoju i końca wojen.

Fot. Dominika Miziołek/Gazeta Kongresy

Dublin

Na koniec podróży przez Irlandię nie można zapomnieć o Dublinie. W mieście wręcz tętni życiem, również za sprawą licznych młodych dorosłych, grup turystów i mieszkających tu na stałe imigrantów. Ta mieszanka kulturowa sprawia, iż stolicę Irlandii śmiało można nazywać europejską.

Prawie 550-tysięczny Dublin jest pełny kontrastów: znajdziemy tu zarówno średniowieczne, katolickie zabudowania, jak i ośrodki komercyjne. Ważny element kamiennej architektury stanowi katedra św. Patryka z imponującymi witrażami i pamiątkami po irlandzkich sławach. Wśród nich jest autor „Podróży Guliwera”, Jonathan Swift. Dla spragnionych zakupowego szaleństwa polecam Grafton Street oraz odchodzące od niej uliczki. To tam swoje siedziby mają najważniejsze marki modowe czy popularny sklep z pamiątkami, Carroll’s. Koneserzy sztuki z pewnością odnajdą się w Narodowej Galerii Sztuki, w której znajdziemy dzieła m.in. Rembrandta czy Vermeera.

Fot. Dominika Miziołek/Gazeta Kongresy

Spacerując po Dublinie, można poczuć się jak u siebie; mijając grupy studentów z Trinity College, a podążając ich śladem, dojdziemy na uniwersytecki dziedziniec. Szczególnie warta uwagi jest biblioteka college’u, w której obejrzymy z bliska historyczne pamiątki Irlandii, takie jak dokument proklamacji Republiki Irlandii. Dublin to również mała ojczyzna wielu znanych na całym świecie muzyków, jak Sinéad O’Connor czy U2 – to tutaj można zobaczyć Windmill Lane, na której mieścił się garaż zespołu.

Wnętrze biblioteki Trinity College | Fot. Hanna May, Unsplash

Jeden dzień na stolicę Irlandii to zdecydowanie zbyt mało, by poznać to obfitujące w atrakcje miasto. Warto pomyśleć o nim jak o potencjalnym kierunku na city break. To jedna z ładniejszych, a wciąż niepozornych stolic Europy, do której osobiście na pewno wrócę.

Trudno scharakteryzować Irlandię jednym słowem, ale z pewnością jest to kraj niedoceniany. Sama podróż po Éire dostarcza wielu wizualnych wrażeń. Jeśli jednak poświęcicie trochę więcej czasu, by poznać bliżej mieszkańców i ich historię podczas podróży przez rozległe połacie Irlandii (w co najmniej kilkunastu odcieniach zieleni!), z pewnością wyjedziecie ze szmaragdowej wyspy bogatsi o fantastyczne doświadczenia.

Fot. nagłówka: Simon Vollformat, Unsplash

O autorze

Studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Łódzkim. W wolnym czasie pochłania wszystko, co związane z muzyką. Jej ulubione miejsce na świecie - poza rodzinnym miastem, Islandią i halami koncertowymi - to własne łóżko, gdzie ogląda filmy i odpoczywa od szukania guza.