Przejdź do treści

„Na dobre pokochałam literaturę” – wywiad z Agatą Brzezińską vel Tiną Berk

Szerzej znana jako Tina Berk. Pochodzi z Włocławka, pisać zaczęła w gimnazjum, a dziś ma na swoim koncie już dwie książki. W naszej rozmowie opowiadała m.in. o tym, jak tworzy, kto ją inspiruje, czy ma swoje pisarskie rytuały, a także czy wyobraża sobie swoje powieści na wielkim ekranie. Zapraszam!

Mikołaj Ługowski: Zacznę od twojej najnowszej książki, zatytułowanej „Sonder”. Podobnie jak w debiucie („Ta jedna gwiazda” – przyp. autora), przyglądasz się w niej młodym ludziom: ich uczuciom, rozterkom i relacjom. Którą historię tworzyło ci się lepiej? 

Tina Berk: Tak naprawdę trudno to oceniać w takich kategoriach. Przede wszystkim dlatego, że w trakcie powstawania obu tych książek byłam na innym etapie w moim życiu. Pierwszą wydałam w zasadzie jeszcze przed 18 urodzinami, a druga to owoc nieco dłuższej, bardziej przemyślanej i zaplanowanej pracy. Przyznam, że Tę jedną gwiazdę” pisałam trochę na ślepo”, bo po raz pierwszy zabierałam się za coś tak rozbudowanego, jak powieść. I może pod tym względem proces twórczy Sondera” był nieco łatwiejszy. Natomiast generalnie obie pisało mi się – choć inaczej – to jednak bardzo fajnie.

Podczas spotkania autorskiego w Szkole Podstawowej nr 23 we Włocławku, czerwiec 2022

MŁ: Ale zanim w ogóle ktokolwiek mógł trafić w księgarni na powieść sygnowaną twoim pseudonimem, pasja do pisania musiała się najpierw u ciebie narodzić.  

TB: Racja. Myślę, że musimy tu wrócić jeszcze do czasów gimnazjum, kiedy zabrałam się za swoje pierwsze poważniejsze próby literackie. Wynikało to wtedy z dwóch rzeczy: po pierwsze zainspirował mnie mój starszy brat, który sam złapał bakcyla do tworzenia, a po drugie zaczęłam więcej czytać i na dobre pokochałam literaturę. Ponadto zawsze dobrze radziłam sobie z wypracowaniami na języku polskim, unikając przy tym lania wody” (śmiech).

MŁ: Podejrzewam, że kiedy stawiałaś pierwsze kroki, to jeszcze o książce nie myślałaś.

TB: To prawda. Na początku podejmowałam się głównie krótkich form: poezji czy opowiadań. Byłam świadoma, że powieść wymaga od autora nieco więcej warsztatu i doświadczenia, niż to, czym w tamtym czasie dysponowałam.

Podpisywanie książek „Ta jedna gwiazda w księgarni Zaczytana Kura we Włocławku, lipiec 2019

MŁ: W końcu jednak skoczyłaś na głębszą wodę, a w efekcie na rynek trafiła „Ta jedna gwiazda”. Jak zareagowało na to twoje środowisko: rodzina, znajomi, przyjaciele? 

TB: Najwcześniej dowiedzieli się rodzice, choć też nie od razu (śmiech). Powiedziałam im o tym, kiedy dostałam wiadomość od wydawnictwa, że są oni zainteresowani współpracą i chcą wydać moją książkę. Rodzice byli zdziwieni, bo wcześniej ani razu nie wspominałam, że noszę się z zamiarem – nie tyle opublikowania – ile w ogóle napisania powieści. Pamiętam, jak trafił do mnie egzemplarz autorski Tej jednej gwiazdy”. Niesamowite uczucie, wszyscy traktowaliśmy go wtedy w domu z niezwykłym zdumieniem i ostrożnością, trochę jak jajko (śmiech).

Natomiast rówieśnicy i reszta mojego otoczenia zorientowała się, kiedy udzieliłam wywiadu Gazecie Pomorskiej” w moim rodzinnym Włocławku. Zaskoczenie było chyba równie duże. Na szczęście w parze z tą reakcją poszły entuzjazm, słowa wsparcia i gratulacje. A sporo osób zadeklarowało nawet, że po mój debiut na pewno sięgnie.

Spotkanie autorskie w I Liceum Ogólnokształcącym w Rawiczu, czerwiec 2022

MŁ: Pozostając w tym temacie – jak znosisz słowa krytyki, czy negatywne recenzje po premierach twoich książek? 

TB: Mam to szczęście, że jak dotąd słyszałam o moich książkach głównie dobre opinie. Chociaż, oczywiście, te drugie również się zdarzają, natomiast nigdy w formie hejtu. Zwykle uznaje je za merytoryczne, pomocne uwagi, czasem rady, więc raczej mnie nie dołują ani nie dotykają. 

Przyznam, że tylko raz trochę się obruszyłam. Dotyczyło to już mojej drugiej książki, a konkretnie chodziło o to, że ludzi rozczarował fakt, iż Sonder” nie jest kryminałem, mimo że podobno miał nim być. Tymczasem nikt tego nie sygnalizował, a jednak docierały do mnie recenzje, że książka ma np. za mało wartką akcję jak na prozę gatunkową. 

MŁ: Podobnie było z „Gdzie śpiewają raki” Delii Owens, której również zarzucano, że wprowadziła czytelników w błąd i zamiast opowiadać o trupach, rozpisuje się o nastoletniej miłości. 

TB: Dokładnie! Zwłaszcza że gdy odwróci się książkę, to na okładce jest oznaczony gatunek Sondera” i jest nim new adult”. Tak więc trochę daleko od kryminału. 

MŁ: Przeprowadź nas pokrótce przez proces wydawniczy. Ile mniej więcej trwa ten okres? 

TB: Zarówno przy pierwszej, jak i drugiej książce zajęło to ok. pół roku. Zaczyna się oczywiście od reakcji wydawnictwa na to, co im nadesłałeś. Jeśli są na tak, nawiązujesz kontakt z redaktorem i wspólnie pracujecie nad jakością i spójnością tekstu. Wiele zależy właśnie od tego etapu: ważne jest, by zrozumieć intencje i preferencje redaktora, a także nawiązać z nim jakąś nić porozumienia, bo to zdecydowanie ułatwi dalszą pracę. Najtrudniejsze jest chyba wypracowywanie kompromisów; bywa, że dziwię się, bo redaktor zamierza diametralnie zmienić albo nawet usunąć fragment, który akurat mi się podoba, ale z drugiej strony wiem, że jego doświadczenie i kompetencje nie są bez znaczenia.  

MŁ: Co dzieje się później? 

TB: Kiedy tekst jest już gotowy do druku, uzgadniam z wydawnictwem wygląd i koncepcję okładki, a także tworzymy razem blurb i szukamy recenzji, które mogłyby się na niej znaleźć. Następnie do rąk autora trafia egzemplarz próbny, dzięki któremu możemy wyłapać błędy, niewyeliminowane przy wcześniejszej korekcie, a gdy nie mamy większych uwag, to finalizujemy cały proces i oficjalnie ją publikujemy.

Z Dyrektorem Miejskiej Biblioteki Publicznej we Włocławku, Panem Andrzejem Chmielewskim   

MŁ: Kuchnia twojego zajęcia jest na tyle ciekawa, że nie warto jej opuszczać. Stąd moje kolejne pytanie: masz jakiś rytuał pisarski?  Bo byli i tacy: Truman Capote podobno uwielbiał tworzyć, leżąc na wersalce, Jean Paul-Marat – w wannie, a Charles Bukowski w przerwach między stawianiem następnych akapitów sięgał po wódkę. Chociaż o to ostatnie cię nie posądzam (śmiech). 

TB: Jeśli chodzi o pisanie, to chyba rzeczywiście jestem bardziej tradycyjna: lubię usiąść wieczorem przy biurku, zrobić sobie kawę i zabrać się do pracy. Natomiast zauważyłam ciekawą tendencję dotyczącą wymyślania nowych pomysłów i wątków. W sumie nigdy tego nie mówiłam, więc będziesz pierwszy (śmiech). W każdym razie najczęściej coś ciekawego przychodzi mi do głowy… pod prysznicem. Ale szczerze mówiąc, zupełnie nie wiem, dlaczego akurat tam (śmiech). 

MŁ: W takim razie najwięcej wspólnego masz z Maratem (śmiech). A kiedy siedzisz już przy biurku i tworzysz powieść, to twoje życie osobiste ma duży wpływ na fabułę? 

TB: Michał Witkowski powiedział kiedyś, że gdyby w książce nie było części ciebie, to po co ci ją pisać. Zgadzam się z tym – jeżeli w tym, co tworzysz, zabraknie twoich poglądów, uczuć i emocji, to będzie to po prostu niepełne.

MŁ: Budujesz konkretne postacie na swój wzór i podobieństwo? 

TB: Raczej rozdzielam moje cechy i cząstki mnie na wszystkich bohaterów, nigdy jeden nie odzwierciedla mnie w całości. 

MŁ: Przed pisaniem powieści rozpisujesz precyzyjny konspekt i konsekwentnie trzymasz się planu, czy działasz bardziej w myśl zasady Wiesława Myśliwskiego, czyli „piszę książkę, żeby dowiedzieć się, jak się zakończy”? 

TB: Mam ogólny zarys tego, o czym chcę pisać, ale gdy siadam do tworzenia rozdziału, zawsze przeistacza się to w improwizację. Jak już wspominałam, Sonder” był pod tym względem trochę wyjątkowy, bo tam rzeczywiście bardzo starannie opracowałam charakterystykę każdego z bohaterów, ich stosunki między sobą i przebieg wydarzeń, natomiast kiedy np. biorę się za wiersz lub opowiadanie, to mam wiele wspólnego z metodą Myśliwskiego.  

MŁ: Skoro mowa o wierszach, nie sposób pominąć czasopisma „Zupełnie Inny Świat”, w którym je publikujesz. Dodatkowo należysz do redakcji tej gazety. 

TB: Zgadza się. Zupełnie Inny Świat” to bardzo ciekawy magazyn, przeznaczony nie tylko dla młodych odbiorców, ale dla wszystkich kategorii wiekowych. Każdy numer ma swój motyw, temat przewodni, np. ostatnio przyglądaliśmy się Kaszubom, wcześniej Angoli, a kiedy indziej tworzyliśmy teksty m.in. wokół zagadnienia samobójstwa, czy biedy. Znaleźć nas można zarówno w Internecie, jak i w formie stacjonarnej, głównie w Empikach. 

MŁ: Niedawno w programie „Hejt Park” Szczepan Twardoch wyznał, że często musi „odchorowywać” te bardziej emocjonalne, ekstremalne sceny, które tworzy na potrzebę swoich książek. Masz podobnie? 

TB: Jak dotąd chyba nie pisałam aż tak mocnych momentów, żebym musiała z tego powodu tak cierpieć psychicznie. Co najwyżej zostawiałam na chwilę dany tekst, aby spojrzeć na niego z szerszej perspektywy i ewentualnie coś pozmieniać. 

MŁ: Masz kogoś, kim się inspirujesz? 

TB: Hmm… Na pewno przychodzi mi do głowy Maria Jasnorzewska-Pawlikowska, ponieważ zawsze ceniłam jej poetycki, wrażliwy i uważny język. Również mocno fascynuje mnie Charles Bukowski. Lubię w jego twórczości jakiegoś rodzaju brud” i szorstkość”. Oprócz tego wiele znaczy dla mnie postać i bibliografia mistrzyni kryminału, Agaty Christie. Zresztą sama myślę roboczo o stworzeniu kiedyś jakiegoś tekstu w tym gatunku. 

MŁ: Na chwilę chciałbym zahaczyć o ekonomię: jak sprzedają się twoje książki? Cieszą się dużym zainteresowaniem? 

TB: Jak ciepłe bułeczki (śmiech)! Tak, nie będę ukrywała, że się cieszą, w związku z czym ja też się cieszę. 

MŁ: W takim razie idźmy dalej. Twoim zdaniem pisania da się nauczyć? Współcześnie występuje wręcz zatrzęsienie różnej maści kursów literackich. 

TB: Myślę, że się da, aczkolwiek zawsze zauważalna będzie różnica między pisaniem wyuczonym a tym biorącym się z potrzeby serca, z weny i polotu. 

MŁ: Gdzie ty plasujesz się na tej osi? Jesteś naturszczykiem, czy adeptką jakichś szkoleń, nauk? 

TB: Chyba gdzieś pomiędzy dlatego, że pisząc z pozycji naturszczyka, równocześnie cały czas się doszkalasz, rozwijasz swoje umiejętności, odkrywasz nowe zalety i słabości. To tak naprawdę niekończący się proces.

MŁ: Lubisz spotkania autorskie? Istnieje grupa autorów, których takie wydarzenia krępują. 

TB: Ja z kolei czuję się w ich trakcie jak ryba w wodzie. Jasne, na początku było to trochę niekomfortowe, ale wszystko to kwestia wprawy i nabrania doświadczenia. Jeśli miałabym wybierać miejsce, w którym najchętniej pojawiam się na takich spotkaniach, to wyróżniłabym moją ukochaną księgarnię „Gdańscy” we Włocławku. To przede wszystkim z powodu jej właścicieli, pani Alicji i pana Włodka, którzy ofiarowali mi ogromne wsparcie na początku mojej literackiej przygody, a drugą książkę nawet patronowali, przy czym ode mnie otrzymali pełną wdzięczności dedykację.

Z Alicją i Włodzimierzem Gdańscy w Księgarni podczas premiery książki „Sonder

MŁ: Zmierzając powoli do końca – masz jakieś rady dla ludzi, którzy marzą o wydaniu swojej książki? 

TB: Nie wiem, czy jestem do tego odpowiednią osobą… 

MŁ: Masz dwie książki na koncie, więc moim zdaniem jak najbardziej. 

TB: Okej, w takim razie przede wszystkim: jeśli czujecie, że pisanie jest dla was, nigdy z niego nie rezygnujcie. Z pewnością będzie wiele prób i czasem może zdarzyć się, że zaboli nas kogoś opinia na temat tego, co stworzyliśmy, ale nie traktujmy tego, jak gwóźdź do trumny. W końcu każdy napisze swoje opus magnum.  

MŁ: Nie wypada zakończyć tej rozmowy niczym innym, jak miłym akcentem: marzysz o zekranizowaniu swojej książki? Wyobrażasz ją sobie czasem na ekranie? 

TB: Jasne, wydaje mi się, że nie ma takiego pisarza, który gdzieś po cichutku nie pragnąłby zobaczyć swojej fabuły w formie filmu.  

MŁ: Kto wie? Może akurat jakiś producent filmowy lub reżyser przeczyta ten wywiad, a wtedy… Ale na ten moment – bardzo dziękuję ci za wywiad i życzę powodzenia w dalszej pracy! 

TB: Również dziękuję! 

O autorze

Pochodzi z Krakowa, mieszka w Warszawie, studiuje prawo na UW. Interesuje się kinem, polityką i historią, sporo czyta i z zaciekawieniem śledzi wyniki rozgrywek piłkarskiej Ekstraklasy. W wolnych chwilach pisze i publikuje wiersze lub w nieskończoność odtwarza ulubione utwory na Spotify.