„Balcerowicz musi odejść” – ten używany na przełomie XX i XXI stulecia slogan polityczny zna chyba każdy. Gwoli ścisłości zaznaczę, że hasło wzięło się z ambiwalentnej postawy polskiego społeczeństwa w stosunku do szeregu reform gospodarczych. Przeprowadzono je po upadku komunizmu w Polsce i sygnowano nazwiskiem ówczesnego ministra finansów. Podpisujący się pod dymisją ministra Leszka Balcerowicza ludzie byli, łagodnie mówiąc, niezadowoleni z zaproponowanych i wdrożonych przez niego reform gospodarczych zwanych Planem Balcerowicza z 1990 roku. Tak samo dziś, stosując podobne eufemizmy w odniesieniu do Janusza Korwin-Mikkego, można opisać postawę Artura Dziambora, Jakuba Kuleszy i Dobromira Sośnierza z Konfederacji, którzy zdecydowali się na opuszczenie partii KORWiN. Jakie były powody odejścia „buntowników”? Choć na pierwszy rzut oka decyzja wydaje się być nieco zaskakująca, wszakże wszyscy panowie politycznie dojrzewali u boku prezesa, po głębszym zastanowieniu – wcale taka nie jest.
Nikt z nas nie chciałby, aby nawet najlepszy i najwierniejszy przyjaciel wchodził z butami w naszą dwuletnią pracę, a jej efekty za pomocą kilku tweetów zrównał z ziemią. Dokładnie taki los spotkał wcześniej wspomnianych panów, gdy najbardziej rozpoznawalna postać z ich partii rozpoczęła prokremlowską narrację popierającą zbrojną napaść Rosji na Ukrainę. Inaczej nie można nazwać powoływania się na tanią, rosyjską propagandę pod nazwą Russia Today, czy podważania ataku rosyjskich sił na szpital w Mariupolu. Za swoje absurdalne wypowiedzi ws. Ukrainy Korwin-Mikke został skrytykowany w social mediach przez większość liderów partii. Nawet podczas wspólnej konferencji, odchodzący z ugrupowania, określali jego wypowiedzi mianem prorosyjskich.
Śladami historii – rozbicie dzielnicowe
W Konfederacji do tej pory mieliśmy frakcję wolnościową (partię KORWiN), narodowców (Ruch Narodowy) oraz, i tutaj nie wiem jak to cenzuralnie określić, Grzegorza Brauna. Teraz dołączy do nich „prawdziwie wolnościowa” partia – bliźniaczka Koalicji Odnowy Rzeczypospolitej Wolności i Nadziei. Jaki jest cel założenia partii KORWiN 2.0? Zapewne powód jest jasny, choć brutalnie szczery: brak Janusza Korwin-Mikkego w jej szeregach. Od teraz prorynkowy Dziambor, Kulesza, czy Sośnierz będą mogli skupić się na szerzeniu wolnościowych idei. Wciąż będą – poprzez Konfederację – związani z kontrowersyjnymi postaciami; mowa tu szczególnie o Korwinie i Braunie. Odciążą się jednak, przynajmniej z niektórych, niewygodnych pytań i tłumaczenia się z ich skandalicznych słów.
W ostatnich dniach sytuacja wewnątrzpartyjna przypominała scenę z popularnego internetowego mema, znanego już w 2019 roku podczas kampanii wyborczej. Trzy lata temu Janusz Korwin-Mikke, w żartobliwym tonie, miał być powstrzymywany przez partyjnych kolegów, chcących uniknąć niepotrzebnego skandalu na kilka dni przed być, a nie być w parlamencie. Wówczas kandydat na Sejm RP z partii KORWiN, Sławomir Mentzen, w wywiadzie dla namzalezy.pl, porównał prezesa swojej partii do „wielkiego, wściekłego mamuta”. Dziś ów metaforyczny mamut zdaje się być na kolanach, powoli przygotowując się do zakończenia politycznej przygody. Koniec kariery Korwin-Mikkego oznaczałby stworzenie miejsca w debacie publicznej dla młodych polityków z nowymi pomysłami.
Każdy ma swoje granice wytrzymałości, jej przekroczenie najczęściej skutkuje zdecydowanymi, choć czasem koniecznymi (a może nawet spóźnionymi) decyzjami. Praca często stonowanych w swoich wypowiedziach Dziambora i Kuleszy, konsekwentnie niszczona przez Korwin-Mikkego, z każdym dniem nabierała znamiona mitologicznej pracy Syzyfa. Nierzadko wywiady przeprowadzane z wcześniej wspomnianymi posłami przybierały formę rozprawy sądowej – tam stawiani w roli adwokata diabła nie mieli łatwo. Atakowani z każdej strony początkujący politycy, zamiast rozpowszechniać swoje idee i innowacyjne pomysły, usiłowali bronić partyjnego kolegi. Uwagę na to w niedawnym wywiadzie dla wPolityce.pl zwrócił sam zainteresowany – Artur Dziambor. Waleczni muszkieterowie kiedyś musieli się zbuntować i powiedzieć: dość. Od dłuższego czasu zasadniejsze było pytanie: „kiedy?” niż „czy?”.
Trójka z nieba do piekła
Tak jak trzech królów zakładało Konfederację, tak trzech posłów może być początkiem końca ów jedności. Partia od miesięcy, z dumą przypomina o swojej solidarności i zgodności. Teoretycznie mają do tego pełne prawo, wszakże w IX kadencji Sejmu są jedynym ugrupowaniem z niezmienną liczbą posłów i nazwisk na klubowej liście. Powstanie kolejnej, czwartej już(!), odnogi partii może być sygnałem ostrzegawczym. Polska prawica jeszcze nie tak dawno wręcz wyśmiewała podziały i autorytarne rządy Włodzimierza Czarzastego na lewicy. Wewnątrzstrukturowe spory oraz temat masowych odejść z partii nie schodziły z ust dziennikarzy i polityków utożsamianych z prawicą. Tym razem to właśnie partia z drugiego bieguna politycznego kompasu może stać się ofiarą wewnętrznych nieporozumień i ideologicznych sporów.
Wiele wskazuje na to, że partia KORWiN i jej struktury zostaną poddane ogromnej próbie, a w razie niepowodzenia staną się przystawką dla tercetu Dziambor-Kulesza-Sośnierz. Wszystko jednak, jak zawsze w polityce, odgrywa się na drugim, a może nawet trzecim planie, z dala od błysku fleszy i natrętnych dziennikarzy. Decydującą rolę odegrają lokalni działacze i samorządowcy oraz, jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, młodzież. Słowem: struktury. Co oczywiste, wielu członkom partii KORWiN nie do końca podoba się nieustanne tłumaczenie ze słów prezesa. Przejście do bliźniaczej formacji z wręcz identycznym programem gospodarczym oraz brakiem konieczności tłumaczenia się z bardzo często, absurdalnych, prokremlowskich(!) słów brzmi jak szansa, a wręcz propozycja nie do odrzucenia.
Pożegnania nadszedł czas
Janusz Korwin-Mikke był zmorą prawicy, a zwłaszcza Konfederacji, przez ładnych kilka lat. Nierzadko odpychał od własnej partii „wolnorynkowców”. Niedorzeczne tezy dało się słyszeć szczególnie przez ostatnie dwa lata. Gdy wszyscy spodziewaliśmy się postpandemicznej odwilży, poseł postanowił wbić swoim wyborcom (i współpracownikom) nóż w plecy. Seria kompromitujących komentarzy Korwin-Mikkego zaprowadziła dobrze rokującą Konfederację pod próg wyborczy. W niedalekiej przyszłości jego nieprzemyślane słowa mogą doprowadzić do klęski partii KORWiN. Niewykluczone, że wówczas rykoszetem dostałoby się też całej Konfederacji. Obecnie Korwin-Mikke z lidera prawicy i najbardziej rozpoznawalnej persony z partii staje się jej wielkim antybohaterem. Jeżeli kiedykolwiek miał szansę na odejście w glorii i chwale, jest to ostatni moment – z każdym kolejnym miesiącem happy end będzie coraz mniej prawdopodobny, a jego dni politycznej kariery wydają się być policzone.
Kwestią sporną wciąż pozostaje kwestia zasług w polskiej polityce, szczególnie tych partii z prawej części politycznego kompasu. Nie ulega wątpliwości, że JKM wychował politycznie całe pokolenia. Wielu z nas – pomimo (co zrozumiałe) zupełnie odmiennego światopoglądu – nieraz otworzył oczy na sprawy gospodarcze. Nie chcę tutaj nikogo przesadnie bronić, lecz zarówno w polityce jak i w życiu, nic nie jest czarno-białe – o tym często zdarza się nam zapominać. Poseł Korwin-Mikke wielokrotnie ponosił zasłużone, wizerunkowe konsekwencje z tytułu swoich wypowiedzi. Będąc obiektywnym, trudno znaleźć grupę społeczną, której by nie obraził. Pomimo tego, jak każdemu człowiekowi, należy mu się szacunek i godna, spokojna emerytura w domowym zaciszu. Z dala od kontrowersji, błysku reflektorów czy niewygodnych (mimo wszystko zasadnych) pytań reporterów największych radiowych i telewizyjnych stacji w Polsce.
Fot. nagłówka: Tomasz Jastrzębowski
O autorze
Redaktor Prowadzący Gazety. W projekt zaangażowany od grudnia 2021 roku. Pisze o polityce, edukacji oraz organizacjach pozarządowych. Laureat programu „Liderzy Innowacji”. W wolnym czasie smakosz kawy, amator książek i miłośnik nauk społecznych.