Jeszcze kilka lat temu filmy i seriale o seryjnych mordercach stanowiły niszę – interesowały głównie zagorzałych miłośników kryminałów i thrillerów. Dziś łatwo zauważyć, że to jeden z najpopularniejszych gatunków w popkulturze. Prawie na każdej platformie streamingowej znajdziemy seriale, które wciągają nas w świat mrocznych umysłów seryjnych morderców. Dhamer, You, Mindhunter, Dexter czy najnowszy serial na Netflixie opowiadający historię Eda Geina – to tylko kilka przykładów historii, które łączą mrok z pewnym uczuciem fascynacji.
Jednak… Wraz z ich popularnością, pojawiło się zjawisko, które ciężko ignorować: serialowi mordercy stają się… atrakcyjni. Czy wraz z nimi atrakcyjne staję się samo zło?
Przystojni psychopaci i magia obsady
Wszyscy wiemy i sam Hollywood wie, że uroda przyciąga uwagę. Dlatego w rolach zabójców coraz częściej pojawiają się aktorzy, którzy oczywiście, są utalentowani, ale też są po prostu obiektywnie przystojni. Zac Efron w roli Teda Bundy’ego, Evan Peters jako Jeffrey Dahmer, Penn Badgley jako Joe Goldberg z You, czy Charlie Hunnman grający Eda Geina – wszyscy ucieleśniają morderców, którzy wyglądają dobrze, mimo że są zdolni do naprawdę brutalnych czynów. Powoduje to konflikt między podziwianiem pracy aktora a świadomością czynów, które odgrywa. Możemy to traktować, jako podkreślenie, że zło nie zawsze ma potworną twarz. Bundy naprawdę był odbierany jako przystojny, a jego urok sprawiał, że kobiety mu ufały. Problem w tym, że na ekranie atrakcyjność ta zostaje wzmocniona: lepszym światłem, muzyką, a czasami nawet scenariuszem.
Wiąże się z tym niebezpieczna psychologia – im bardziej ktoś nam się podoba, tym łatwiej mu wybaczamy. W efekcie widzowie mogą łatwiej zaufać niewłaściwym osobom. W dłuższej perspektywie może mieć to poważny wpływ na sposób myślenia społeczeństwa – czyniąc ludzi bardziej otwartymi na potencjalnie brutalne idee i wzmacniając tzw. przywilej urody.
Tiktok, czyli jak stworzyć fan club mordercy
W epoce social mediów fikcyjny bohater szybko przestaje być tylko bohaterem. Wystarczy kilkanaście sekund i odpowiedni filtr, by powstał viralowy filmik z podpisem: „Joe z You to idealny typ – gdyby tylko nie zabijał”.
Na TikToku, Instagramie i platformie X (dawniej Twitterze) roi się od tzw. editów – montażów z przestępcami (prawdziwymi lub fikcyjnymi), często podłożonych do romantycznych, popularnych piosenek.
Po premierze Dahmera w 2022 roku w sieci pojawiły się konta poświęcone nie tylko serialowej wersji mordercy, ale i prawdziwemu Jeffreyowi Dahmerowi. Niektórzy użytkownicy pisali, że „rozumieją go”, że „był samotny” albo że „Evan Peters był w tej roli zbyt hot”. W podobny sposób wcześniej reagowano na Efrona w roli Bundy’ego. A teraz już pojawiają się podobne tego typu treści na temat Charliego Hunnama grającego Eda Geina.

Ten trend może mieć swoje głębsze źródło – to połączenie mechanizmu psychologicznego z kulturą internetu. Widzowie, zwłaszcza młodsi, często patrzą na popkulturę jak na emocjonalny teatr: szukają w niej postaci, z którymi mogą się utożsamić, nawet jeśli są to bohaterowie mroczni. A TikTok – platforma oparta na emocjach, krótkich klipach i estetyce – jest idealnym miejscem, by zamienić brutalnego przestępcę w bożyszcze kultury masowej.
Dlaczego fascynuje nas zło
To zjawisko nie jest nowe. Ludzie od wieków byli zafascynowani przestępcami. Już w XIX wieku gazety szczegółowo opisywały morderstwa, a publiczność tłumnie gromadziła się na egzekucjach. Dziś zamiast placu miejskiego mamy Netflixa i TikToka, ale mechanizm pozostaje ten sam.
Psychologowie tłumaczą, że oglądanie zła w bezpiecznym kontekście pozwala nam oswoić lęk. W serialach, filmach czy podcastach widzimy i słyszymy rzeczy, których boimy się w prawdziwym życiu, ale tutaj mamy nad nimi pewną kontrolę. Zazwyczaj oglądamy je w bezpiecznym, ciepłym zaciszu, z dala od jakichkolwiek zagrożeń. To rodzaj emocjonalnego katharsis. Odbiorcy chcą doświadczyć przerażających scenariuszy bez konieczności odczuwania realnego zagrożenia czy traumy. Media ułatwiają im to, oferując ogromną liczbę książek, podcastów, programów i filmów dostępnych dla szerokiej publiczności.
Problem pojawia się wtedy, gdy ta kontrola zaczyna zanikać – gdy zamiast analizować zło, zaczynamy je podziwiać. Serialowa narracja potrafi to ułatwić: długie sezony pozwalają poznać mordercę i jego motywacje, a nawet „polubić” jego wrażliwość czy inteligencję. Widz nieświadomie zostaje wciągnięty w jego perspektywę, co z jednej strony pogłębia fabułę, ale z drugiej – przesuwa granice moralne.
Kiedy ofiary znikają z kadru
Największym problemem w serialach o mordercach często nie są sami sprawcy, ale brak przestrzeni dla ofiar.
W produkcjach opartych na faktach – jak Dahmer – rodziny ofiar wielokrotnie wyrażały sprzeciw wobec tego, jak przedstawiono ich bliskich. Wielu z nich twierdziło, że nikt nie zapytał ich o zgodę, a serial stał się dla nich kolejną traumą. Rita Isbell – siostra Errola Lindsaya (ofiary Dhamera), nie została wcześniej poinformowana o produkcji Netflixa. Była zaskoczona, gdy zobaczyła siebie na ekranie. W eseju opublikowanym w „Insider” mówi: „Gdybym nie wiedziała lepiej, pomyślałabym, że to ja. Miała takie same włosy, ten sam strój. Dlatego czułam, jakbym przeżywała to wszystko na nowo. Wszystkie emocje wróciły”. To pokazuje, jak mały wpływ mają ofiary, kiedy przychodzi co do przedstawiania ich historii w przestrzeni publicznej.
Ofiary są często zepchnięte na margines: wydawałoby się, że pojawiają się tylko po to, by napędzić fabułę, a widzowie zapamiętują mordercę, nie człowieka, który zginął.
To prowadzi do niebezpiecznego mechanizmu – przestępca staje się głównym bohaterem, a cierpienie innych zostaje estetycznie przefiltrowane przez jego narrację.
Jasna strona ciemności?
Dobrze napisane seriale o mordercach potrafią pokazać, że przemoc, manipulacja czy trauma są częścią naszej rzeczywistości, której nie warto ignorować. Mogą być przestrogą, analizą, a nawet lekcją empatii. Ale między refleksją a fascynacją jest cienka granica. Jeśli twórcy przesuwają ją zbyt daleko, ich dzieło zamiast prowokować do myślenia, zaczyna karmić emocjonalny głód widzów, spragnionych dreszczyku i niebezpieczeństwa. Czy to znaczy, że w ogóle nie powinniśmy oglądać takich seriali? Nie.
Musimy się nauczyć się na nowo opowiadać o przemocy, nie odbierając jej znaczenia. Jeśli potrafimy spojrzeć na ekran i powiedzieć: „to mnie fascynuje, ale nie chcę tego podziwiać”, to znaczy, że rozumiemy przekaz, jaki próbują nam przekazać twórcy. Bo przecież nie ma nic złego w tym, że chcemy rozumieć i poznawać mroczne strony ludzkiego umysłu. Niebezpiecznie robi się wtedy, gdy ten mrok przestaje nas przerażać.
Fot. nagłówka: oficjakny plakat serialu Monster: The Ed Gain’s story

