Początki roku to niefortunny czas dla demokracji na obu kontynentach Ameryki. Ósmego stycznia, niemal dwa lata po szturmie fanatyków Donalda Trumpa na Kapitol w Stanach Zjednoczonych, zwolennicy byłego prezydenta Brazylii Jaira Bolsonaro w podobnym stylu wdarli się do budynków brazylijskiego Kongresu, Pałacu Prezydenckiego oraz Sądu Najwyższego. Choć dzięki wysiłkom obecnego prezydenta Luli służby sprawnie opanowały sytuację, skala zamieszek powinna skłonić dziś Brazylijczyków do przeprowadzenia solidnego rachunku sumienia w kontekście stałego wzrostu dezinformacji.
Kilkanaście dni temu obywatele największej demokracji Ameryki Południowej osobiście przekonali się, do czego prowadzi bierność w przeciwdziałaniu dezinformacji. Wprawdzie fact-checkerzy od miesięcy ostrzegali przed tym, że ich krajowi zagraża powtórka z 6 stycznia 2021. „Wiedzieliśmy, że do tego dojdzie”, powiedziała Wendy Via, prezydentka Globalnego Projektu Przeciw Nienawiści i Ekstremizmowi grupie Associated Press. O zagrożeniu ostrzegała też na początku grudnia analityczka Natalia Leal w podcaście Demagoga.
Uwagę komentatorów po samym zdarzeniu zaabsorbowały jednak głównie powiązania między Powstaniem na Kapitolu i zamachem na brazylijskie instytucje. Zachęca do nich sama stylistyka zamieszek. Analitycy powinni, mimo wszystko, obdarzyć należną uwagą również kwestię dezinformacji, która na trwałe już zakorzeniła się w brazylijskiej scenie politycznej. Były prezydent od rozpoczęcia kadencji, zdaniem agencji Aosfatos, przekazał niemal 7 000 dezinformujących komunikatów, a fundamentem jego kampanii było propagowanie spiskowych teorii o instytucjonalnym oszustwie przy urnach wyborczych. Media społecznościowe stały się w Brazylii narzędziem propagandy, a administratorzy serwisów zbyt biernie reagują na rozwój wypadków.
Social media – raj dla populistów
Natężenie dezinformacji szalejącej na WhatsAppie, Telegramie, Facebooku i Twitterze to jedna z przyczyn różnicy między sondażowymi przewidywaniami, a faktycznymi wynikami wyborów, w których były prezydent spisał się powyżej oczekiwań. Zwolennicy Bolsonaro zamknęli się w informacyjnych bańkach, i, korzystając z szyfrowanych komunikatorów, odcinają się od świata zewnętrznego oraz rzetelnego dziennikarstwa, ufając jedynie temu, co przeczytają na prywatnych grupach.
Już przy poprzednich wyborach prezydenckich w 2018 r. środowisko prezydenta Bolsonaro świadomie i intensywnie wykorzystywało możliwości szyfrowanych komunikatorów, a Brazylijczycy, korzystając z nich na masową skalę, dali ku temu możliwości. Wówczas, przy populacji liczącej 210 mln, aż 120 mln Brazylijczyków korzystało z WhatsAppa. Na przestrzeni czterech lat, „whatsappomania” tylko przybrała na sile. Z danych Reuters Institute wynika, że aplikacja jest zainstalowana na 99 procentach Brazylijskich telefonów, a 78 procent obywateli używa jej regularnie.
W trakcie wyborów 2018 roku Guardian wyliczył, że około 42 procent wiadomości przekazywanych na prawicowych grupach to dezinformacja. Dla porównania wiadomości promujące lewicowych kandydatów jedynie w 3 procentach noszą znamiona dezinformacji. Jedną z przyczyn może być profil polityczny kandydatów obu stron barykady. Czołowi politycy lewicy, jak Lula oraz kandydujący w 2018 roku Fernando Haddad, to reprezentanci umiarkowanej socjaldemokracji. Bolsonaro jest z kolei przedstawicielem skrajnie populistycznego skrzydła prawicy, chętnie korzystającego z mechanizmów spopularyzowanych wcześniej przez Donalda Trumpa. Sam przekaz nie jest zaskakujący. Nagonka opiera się na homofobicznych i szowinistycznych atakach, próbach zdyskredytowania instytucji państwowych, zwłaszcza sądownictwa, oraz zachęcaniu do nienawiści i walki (jeśli byłaby taka konieczność, to z bronią w ręku) w obronie zakrzywionej wizji demokracji, którą praktykuje Bolsonaro.
Social media rosną w siłę
Z upływem lat sytuacja nie ulega poprawie. Choć niektórzy eksperci, m.in. Maria Paula Almada (analityczka Federalnego Institutu Nauk i Technologii w Brazylii), twierdzą, że intensywność dezinformacji jest dziś mniejsza niż w 2018, równolegle zauważają, że poprawie uległa jej jakość. Także i społeczeństwo staje się coraz bardziej podatne na manipulację. O ile w 2019 celowo tradycyjnych mediów unikało 34 procent badanych, dziś ta grupa to aż 54 procent społeczeństwa. Podobny trend jest niestety problemem większości państw, w których badano zjawisko.
Firma Meta, właściciel między innymi Facebooka i WhatsAppa, do walki z szyfrowanymi komunikatorami może używać tylko ograniczonych środków. A i na to, według twórców raportu „Stop the Steal 2.0”, nie zawsze się decyduje. Korporacja wprowadziła co prawda m.in. ograniczenia tego, jak wiele razy przekazana może być jedna wiadomość na WhatsAppie, lecz, zdaniem analityków, nie rozwiąże to problemu. Instytucje państwowe próbują zwiększyć skalę współpracy z mediami społecznościowymi, która miałaby pomóc zwalczać kolejne ataki dezinformacji. Meta jednak nie jest przesadnie chętna do kooperacji, a demokratyczne państwo musi mieścić się w granicach swojego mandatu – społeczeństwo niechętnie przystaje na kontrolę wolności słowa, a regulacja międzynarodowych korporacji cyfrowych nie należy do najłatwiejszych.
Marna jakość kontroli dezinformujących treści drastycznie wpłynęła na rozwój styczniowych zamieszek. Co najmniej od piątego stycznia na mediach społecznościowych szalały nawoływania, by ósmego ruszyć na ulice.W nagłówku „Politico” czytamy nawet, że „wiedzieli wszyscy, poza gigantami cyfrowymi”. Korporacje, w tym Meta, zdaniem między innymi prof. Damona McCoya z New York University, nie zachowały się w sposób proporcjonalny do skali zagrożenia. Elon Musk, znając skalę dezinformacji szerzonej przez zwolenników Bolsonaro na Twitterze, przeprowadził masowe cięcia etatów wśród brazylijskich pracowników platformy. W oczywisty sposób ograniczyło to możliwości zapobiegania pogłosek. Opublikowanie po fakcie komunikatu, w którym wyraził, że „ma nadzieję, że lud Brazylii będzie w stanie pokojowo rozwiązać problemy”, nie jest już nawet tym, co anglojęzyczni komentatorzy określiliby jako too late, too little (zbyt późno, zbyt niewiele). To cyniczna próba ochrony wizerunku miliardera, która pomaga nam zrozumieć, do czego może doprowadzić kontrola sfery informacyjnej przez krótkowzroczną globalną elitę finansową.
Zmiany mogą nadejść
Sytuacja daje jednak pewne ograniczone powody do optymizmu. Jednym z podstawowych celów kadencji Luli jest walka z fake-newsami, co ogłosił już podczas inauguracji. Prezydent zapowiedział utworzenie dwóch nowych departamentów rządowych mających przeciwdziałać dezinformacji. Cieszy się w tej kwestii również wsparciem niezwykle wpływowego Alexandre de Moraesa, przewodniczącego Federalnego Sądu Wyborczego i sędziego Sądu Najwyższego. Projekty i deklaracje natrafiły na sprzeciw opozycji i części świata akademickiego, które uważają je za atak na wolność słowa. W świetle wydarzeń z ósmego stycznia argumenty przeciwników Luli straciły jednak na wiarygodności.
Jedną z możliwych dróg dla Brazylii jest zaczerpnięcie wzorców z mechanizmów testowanych w ostatnich latach. Wśród nich przodują akty DSA i DMA, uchwalone przez Komisję Europejską jesienią zeszłego roku. Będą one wchodzić w życie stopniowo, aż do 2024 roku i mają za zadanie zwiększyć siłę Instytucji Unijnych w relacji do gigantów cyfrowych. Zagwarantują one także skromne możliwości kontroli treści pojawiających się w przestrzeni internetowej.
Lekcja z brazylijskiego początku roku jest jasna – tego typu regulacje są konieczne. Populiści zyskują w skali świata na sile, a media społecznościowe, zarządzane przez osoby takie jak Elon Musk, konsekwentnie umywają ręce od walki z dezinformacją. Wydarzenia ze stycznia wskazują, że możliwość instytucjonalnej kontroli przekazu płynącego przez WhatsAppa czy Twittera jest i będzie w sytuacjach krytycznych bezcenna. A nic nie wskazuje na to, żeby brazylijska miała być z nich ostatnią.
Oryginalna wersja tekstu pojawiła się 27 października w fact-checkingowym serwisie „Wojownicy Klawiatury”. Artykuł został zaktualizowany pod wpływem wydarzeń z początku stycznia.
Fot. nagłówka: AP
O autorze
Student historii i stosunków międzynarodowych z powołania. Z miłości, poeta, muzyk, filozof, humanista. Idealistycznie wierzy w lepsze jutro. Realistycznie opisuje politykę zagraniczną. Z optymizmem popija herbatę.