Pewnie każdy z nas znalazł się w sytuacji, w której nie wiedział jak zachować się w danym momencie. Kiedy przykładowo szukamy wyjścia z dworca w innym mieście, podążamy za grupą ludzi, uważając, że doprowadzą nas do miejsca docelowego. Zachowanie innych osób stanowi dla nas wtedy ważną wskazówką przy poszukiwaniu odpowiedzi. Jest to związane ze społecznym dowodem słuszności – uważamy jakieś postępowanie za poprawne, jeśli widzimy wielu ludzi, którzy zachowują się w ten sposób. Ale czy jesteśmy w stanie odebrać sobie życie albo pozwolić na krzywdę drugiej osoby, naśladując nieznajomych?
Czym jest społeczny dowód słuszności?
Reguła społecznego dowodu słuszności mówi, że ludzie zachowują się w danej sytuacji tak jak inni. Zasada „słuszne jest to, co robi większość” pomaga również w leczeniu fobii. Jak podaje Robert Cialdini w książce „Wywieranie wpływu na ludzi”, ludzie cierpiący na silne lęki przed jakimś rodzajem przedmiotów – mogą zostać w szybki sposób z nich wyleczeni. Dzieciom, które bały się psów, pokazywano przez 20 minut dziennie film, ukazujący chłopca bawiącego się ze zwierzakiem. Już po czterech dniach prawie 70% przedszkolaków zgadzało się pozostać z czworonogiem na osobności i próbowało się z nim pobawić. Również późniejsze pomiary lęku wykazały, że zmiana była długotrwała i nie zanikła, a nawet chęć dzieci do zabawy z psami wzrosła.
Podobna sytuacja dotyczyła dzieci, które bały się kontaktów z rówieśnikami – były ciche, stały na uboczu. Badacze pokazywali im film, na którym dziecko stojące samotnie podchodzi do grupy rówieśników i bawi się razem z nimi. Już po jego obejrzeniu nieśmiali próbowali nawiązać kontakt z innymi przedszkolakami. Co więcej, powtórne obserwacje przeprowadzone 6 tygodni później wykazały, że dzieci, które obejrzały projekcję, stały się liderami wśród nawiązywanych z rówieśnikami kontaktów. Obejrzenie kilkunastominutowego filmu wystarczyło, żeby poprawić relacje społeczne, a także przynieść wiele korzyści w dorosłym wieku. Oba badania pokazują, jak wielka jest siła społecznego dowodu słuszności.
Społeczny dowód słuszności a podobieństwo
Podobieństwo drugiej osoby do nas samych powoduje, że jesteśmy bardziej skłonni jej uwierzyć. Może ono dotyczyć sposobu ubierania, podobnych problemów, potrzeb, zachowań. Dlatego też firmy ubezpieczeniowe przedstawiają w reklamach ludzi o podobnych problemach. Podobnie dzieje się w przypadku promocji produktów spożywczych, elektroniki czy sprzętów domowych. Aktorzy podkreślają w nich swoje potrzeby i zachowania, które posiada większość z nas. Autorzy reklam nie informują nas zazwyczaj wprost, że dany produkt jest najlepszy. W większości przypadków pokazują tylko, że tak myślą osoby, które zakupiły towar i są z niego zadowolone.
Przykład: Barmani często do słoika z napiwkami sami wkładają pieniądze, aby przekonać ludzi, że inni odwdzięczyli się za ich pracę i jest to właściwym postępowaniem w barze. Wiele firm wynajmuje osoby, które po otwarciu nowego sklepu czy dyskoteki ustawiają się w kolejce. Przyciąga to uwagę ludzi, którzy myślą, że świadczone tam usługi albo towary są na najwyższym poziomie.
Jaka rolę odgrywa niepewność i niewiedza wielu?
Niepewność potęguje działanie społecznego dowodu słuszności. To w sytuacjach niejasnych i dwuznacznych, zaczynamy zwracać uwagę na zachowanie innych ludzi, a następnie ich naśladować. Musimy jednak pamiętać, że wszyscy poszukujemy społecznego dowodu słuszności. Co więcej, sytuacje niepewne prowadzą do niewiedzy wielu, która oznacza, że ludzie nie znają przebiegu danej sytuacji. Poszukują wówczas wzorców zachowań u innych. Jest to bezpośrednio związane ze znieczulicą.
Często, czytając wiadomości, możemy znaleźć przykłady nieudzielenia pomocy człowiekowi w potrzebie. Zapewne wielu z nas w tym momencie myśli o tym, jak ktoś mógł przejść koło takiej osoby obojętnie. Jeśli słyszymy, że postąpiło w podobny sposób kilkanaście bądź nawet kilkadziesiąt osób, przywołujemy na usta hasło „znieczulicy”. Musimy jednak pamiętać, że w większości przypadków, kiedy ludzie nie wiedzą, co dokładnie się wydarzyło i czy osoba potrzebuje pomocy, przechodzą koło niej z pozorną apatią, ponieważ naśladują zachowania innych. Tworzy to pułapkę, w której nikt może nie wezwać pomocy, gdyż ludzie będą pod wpływem społecznego dowodu słuszności.
Przykładowo: Pewna osoba leży na przystanku autobusowym. Koło niej przechodzą ludzie, którzy się jej przyglądają. Nikt nie widział przebiegu sytuacji, a co za tym idzie – czy dorosły śpi na ławce, ponieważ jest pod wpływem alkoholu, czy zasłabł. Ludzie zazwyczaj przyglądają się takiej osobie, ale w dużej mierze obserwują innych świadków. Patrzą, jak oni zachowują się wobec potencjalnego poszkodowanego – czy pomagają, pytają o samopoczucie, a może przechodzą koło niego, tylko spoglądając. W momencie, kiedy ktoś spyta się osoby leżącej o samopoczucie – w większości przypadków pozostali obserwatorzy staną i poczekają na odpowiedź oraz rozwój sytuacji. Natomiast jeśli każdy będzie kierował się niepewnością i przechodził obok leżącego, reszta ludzi uczyni podobnie.
Morderstwo w Chicago, a niewiedza wielu
Morderstwo Catherine Genovese było jednym z najbardziej nagłośnionych w mediach. Powodem nie tylko był fakt zabójstwa dziewczyny, ale przede wszystkim bierność sąsiadów, którzy obserwowali całe zjawisko ze swych okien. Zabójca gonił ofiarę przez 35 minut i dwukrotnie przestraszył się zapalanego w oknach światła. Dziewczyna głośno krzyczała, aż morderca nie dopadł jej za trzecim razem i uciszył nożem. Sąsiedzi pytani o nieudzielenie pomocy wyjaśniali, że bali się o własne życie. Jednak anonimowy telefon na policję nie naraziłby ich na kłopoty. Jak twierdzą dwaj nowojorscy psycholodzy, którzy zajęli się sprawą – Bibb Latané i John Darley – żaden z sąsiadów nie udzielił pomocy, ponieważ było ich tak wielu.
Obaj uczeni twierdzą, że szanse udzielenia pomocy maleją w momencie, kiedy jest wielu świadków. Wynika to z dwóch faktów. Po pierwsze: osobista odpowiedzialność za nieudzielenie pomocy zostaje rozłożona na wszystkich zgromadzonych. Myślimy wówczas: „może ktoś inny zadzwonił” – kierując się takim rozumowaniem, dochodzi do sytuacji, że finalnie pomocy nie udziela nikt. Dlatego w momencie, kiedy my sami potrzebujemy pomocy – czujemy się źle, mamy obawy, że ktoś za nami idzie – musimy wskazać jedną osobę, która ma nam jej udzielić. Najlepiej jeszcze doprecyzować, np. „Czuję się słabo. Czy pan w niebieskiej kurtce i czarnym szaliku może mi pomóc?”.
Po drugie ludzie są niepewni danej sytuacji – nie wiedzą, czy osoba rzeczywiście potrzebuje pomocy. Kiedy pojawiają się w naszej głowie pytania: „Czy krzyki u sąsiadów za ścianą to tylko kłótnia małżeńska? Czy może sąsiad stosuje przemoc wobec swojej rodziny? Co właściwie się dzieje?” – poszukujemy wskazówek zachowania u innych. Musimy jednak pamiętać, że każdy z nas ulega wtedy społecznemu dowodowi słuszności. Zachowujemy wówczas pozory opanowania, rozglądamy się ukradkiem, aby nikt nie zauważył naszego zawahania. Przez to wszyscy wyglądamy na obojętnych, a wydarzenie uchodzi za niepotrzebujące interwencji.
Tak właśnie działa niewiedza niewielu: „Skoro nikt się nie przejmuje, to najwidoczniej nie ma się czym przejmować”. W tym czasie zagrożenie może powiększyć się na tyle, że zagrozi życiu osoby poszkodowanej. Pojedynczy świadek, niebędący wśród innych ludzi, prawdopodobnie zdecydowałby się na pomoc i uratował jej życie.
Efekt Wertera
Efekt Wertera polega na tym, że po opublikowaniu w mediach masowych informacji o samobójstwie danej osoby, rośnie liczba samobójstw. Mogą być to media lokalne, a osoba, która odebrała sobie życie, nie musiała być sławna. Jest to również związane ze społecznym dowodem słuszności, ponieważ samobójstwa są podobne do tego opisanego w mediach. Ludzie traktują je jako przykład. Uważają, że w ich przypadku odebranie sobie życia również będzie właściwym rozwiązaniem.
Przykład: Jeśli opisane w mediach samobójstwo było na strzelnicy – to w ciągu 3-4 dni może wzrosnąć liczba samobójstw dokonywanych w takich miejscach. Okres dwóch tygodni odstępu wynika z faktu, że ludzie wtedy chcą zamknąć wszystkie sprawy, pogodzić z bliskimi i przygotować mentalnie. Dopiero po 12 dniach od nagłośnienia takiej sytuacji, efekt całkowicie zanika.
Masowe samobójstwo
Świątynia Ludu była organizacją o charakterze sekty religijnej. Jim Jones – lider grupy, po zabójstwie kongresmena z Kalifornii, był przekonany o czekającym go aresztowaniu i końcu Świątyni Ludu. Postanowił więc doprowadzić do zakończenia sekty na swój sposób i nakazał jej członkom połknięcie trucizny. Pierwsza podeszła do kotła kobieta, która dała truskawkowy napój dziecku, a potem sama go zażyła. Później samobójstwo popełnili kolejni członkowie. Nieliczni uciekli, odmawiając popełnienia samobójstwa. Twierdzą jednak, że ci, którzy zgodzili się na przyjęcie trucizny, robili to spokojnie i dobrowolnie. Samobójstwo popełniło wówczas ponad 900 osób.
Co doprowadziło do katastrofy? Na to pytanie odpowiedział po części dr West, który obserwował Świątynie Ludu przez 8 lat ich działalności. Stwierdził, że przeniesienie miejsca kultu z San Francisko do Gujany w Ameryce Południowej spowodowało, że ludzie nie wiedzieli jak się zachowywać w nowym miejscu. To właśnie niepewność, jeden z elementów społecznego dowodu słuszności, przyczyniła się do masowego samobójstwa. Wyznawcy nie wiedzieli jak zachowywać się w odległych rejonach dżungli, więc naśladowali innych wyznawców podobnych do nich.
Postępowanie wyznawców Świątyni Ludu było dla nich w tamtym momencie słuszne i właściwe. Ich przywódca nie zahipnotyzował ich, nie zmusił – oni sami podjęli decyzję. Ich ewentualne wątpliwości rozwiali współtowarzysze, którzy przyjmowali truciznę. Ponownie zadziałał społeczny dowód słuszności, ukazując swą siłę.
Fot. nagłówka: peacefortalent.be
O autorze
Studentka Dziennikarstwa Międzynarodowego na Uniwersytecie Łódzkim. Miłośniczka muzyki, koncertów i widowisk teatralnych, ale przede wszystkim pozytywna osoba, poszukująca swojej drogi w tym zwariowanym świecie.