Niegdyś panująca nad ¼ świata korona brytyjska uwiera coraz więcej państw, dla których przyszła pora, by rozliczyć się z bolesną przeszłością i raz na zawsze pożegnać monrachię.
6 maja miliony widzów na całym świecie zasiadło przed telewizorami, by obejrzeć transmisję prosto z Opactwa Westminsterskiego w Londynie. Ceremonia koronacji Karola III była krótsza, skromniejsza i bardziej dostosowana do dzisiejszych czasów niż ta w 1953 roku. Krótsza, bo trwała „tylko” 2 godziny, a skromniejsza, bo kosztowała „zaledwie” 100 mln funtów. „Dostosowanie do dzisiejszych czasów” w wydaniu rodziny królewskiej znika zwykle wśród archaizmów i tradycji, którymi muszą się otaczać. Koronacja będąca niezaprzeczalnie historycznym wydarzeniem dla jednych była wzniosłą chwilą, dla innych groteskowym przedstawieniem lub dobrym materiałem do memów.
Nowy król, stare zmartwienia
Sama postać króla Karola III nie budzi już tyle sympatii, co jego poprzedniczka Elżbieta II. Rodzą się natomiast pytania o przyszłość monarchii. Według badania przeprowadzonego przez National Centre for Social Research (NatCen), tylko 29% respondentów uważa, że monarchia jest bardzo ważna. Jest to najniższy poziom od rozpoczęcia prowadzenia badań w 1983 roku. Dla porównania – rok temu było to 38%. Dla 20% badanych monarchia nie jest zbyt ważna, a dla 25% nie jest wcale ważna lub powinna zostać zniesiona.
Mimo niepokojących liczb, monarchia na Wyspach Brytyjskich ma stabilną pozycję i realnie niewiele jej zagraża. Poważniejszy kryzys zaczął się na terytoriach zależnych od korony jeszcze za panowania Elżbiety II, a po jej śmierci przybrał na sile. Choć wizerunkowo są to okoliczności zdecydowanie niekorzystne dla brytyjskiej Rodziny Królewskiej, określenie „kryzys” (implikujące ich chwilowość) może się tu nie sprawdzić. Jest to bowiem nieunikniony proces, którego żaden monarcha nie zdoła powstrzymać, z czego sama królowa dobrze zdawała sobie sprawę.
Resztki imperium
Karol III stał się głową państwa nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale też w 14 krajach wspólnotowych. Są nimi: Antigua i Barbuda, Australia, Bahamy, Belize, Kanada, Grenada, Jamajka, Nowa Zelandia, Papua Nowa Gwinea, Wyspy Salomona, Saint Kitts i Nevis, Saint Lucia, Saint Vincent i Grenadyny oraz Tuvalu. Wymienione państwa są częścią Wspólnoty Narodów (Commonwealth), czyli organizacji zrzeszającej 54 suwerenne państwa, będące w większości byłymi koloniami brytyjskimi. Członkostwo w organizacji jest dobrowolne, a jej celem jest współpraca na rzecz rozwoju, demokracji i pokoju. Realnie państwa wspólnoty jednak nie mają wobec siebie żadnych zobowiązań prawnych, a organizacja służy im przede wszystkim do nawiązania kontaktów dyplomatycznych. Co odróżnia wyżej wymienione 14 państw na tle pozostałych? To zwarta ze zjednoczonym królestwem unia personalna, na mocy której brytyjski monarcha formalnie sprawuje funkcję głowy państwa. Stąd podział w organizacji na Commonwealth Nations i Commonwealth Realms (monarchie konstytucyjne). Te drugie po 70 latach panowania królowej z dnia na dzień przyjęły nową głowę państwa, na której wybór nie miały żadnego wpływu.
Australia
Mogłoby się wydawać, że głównie ceremonialna rola monarchy nie pozostawia wiele władzy w jego rękach. Za to reprezentujący go w kraju Gubernator Generalny ma realny wpływ na funkcjonowanie państwa. Australia przekonała się o tym w 1975 roku, gdy piastujący to stanowisko John Kerr dokonał dymisji australijskiego premiera Gougha Whitlama. Australijczycy mieli już okazję na rozliczenie się z ustrojem podczas referendum przeprowadzonego w 1999 roku. Jednak niewystarczająca część obywateli chciała wówczas porzucić status quo. Przez ostatnie 24 lata nastroje zmieniły się wystarczająco, by znów powrócić do tematu głosowania.
W 2020 roku świeżo wybrany premier Anthony Albanese utworzył w rządzie nowe stanowisko ministra ds. republiki. Mimo republikańskich zapędów, rozstanie z monarchią nie jest obecnie głównym priorytetem rządzących. Pod koniec bieżącego roku odbędzie się referendum w sprawie poprawki do konstytucji, uznającej prawa rdzennych mieszkańców do m.in. posiadania swoich przedstawicieli w parlamencie oraz rządzie. Jeśli uda się wprowadzić powyższe zmiany, partia wypracuje taktykę, która po wyborach w 2025 roku pozwoli na przeprowadzenie referendum na podobieństwo tego z 1999 roku. Jest to dość skomplikowana droga, na której łatwo się potknąć. Od 1901 roku zostało uchwalonych tylko 8 z 44 przeprowadzonych referendów. Do tego potrzebny jest głos tzw. podwójnej większości. Zmianę musi poprzeć większość mieszkańców Australii liczonych łącznie, ale również przynajmniej cztery z sześciu stanów. Dużo mniej skomplikowanym procesem było usunięcie monarchy z banknotu pięciodolarowego, na którym zastąpią go wizerunki rdzennych Australijczyków. Symboliczne uhonorowanie ludności boleśnie naznaczonej czasami kolonializmu budzi w większości obywateli pozytywne reakcje. Pozostaje pytanie, czy całkowite odejście od monarchii spotka się z podobnym entuzjazmem.
Karaiby
Chcąc poznać stosunek Karaibów do brytyjskiej monarchii, warto przyjrzeć się zeszłorocznej wizycie rodziny królewskiej w tamtym regionie. Podróż z okazji 70-lecia panowania Elżbiety, mająca pokazać stabilną pozycję monarchii, obnażyła jej słabość i wyobcowanie. Coraz głośniejsze staje się domaganie przeprosin oraz reparacji. Dzień przed przybyciem royalsów, licząca 100 osób grupa jamajskich akademików, polityków i ludzi kultury wystosowała list otwarty wzywający do zadośćuczynienia za czasy niewolnictwa i wyzysku. Nie doczekali się niestety odpowiedzi. „Głęboki smutek” wyrażony przez księcia Williama z charakterystyczną w rodzinie powściągliwością był sformułowaniem najbliższym przeprosinom. Jednak koronie wciąż daleko do wzięcia odpowiedzialności za poczynione krzywdy. Nad ciepłymi powitaniami przeważały protesty lokalnej ludności. Z powodu manifestacji zrezygnowano z odwiedzin wyspy Grenady. W kilku miejscach padły oficjalne zapowiedzi planu zerwania z monarchią.

Fot. Ricardo Makyn—AFP/Getty Images
Jamajka
„We’re moving on” – takimi słowami premier Jamajki zadeklarował następcy tronu chęć zerwania więzi z monarchią. Według sondażu (Don Anderson) z 2022 roku, 56% Jamajczyków popiera to rozstanie. Oczywiście „pójście dalej” nie oznacza zapomnienia i przebaczenia krzywd. Wręcz przeciwnie. Wśród obywateli rośnie świadomość o tym, ile kosztowała ich wierność brytyjskiej monarchii. Eksploatacja zasobów, handel niewolnikami i wyzyskiwanie ich do pracy na plantacjach trzciny cukrowej to zbrodnie, za które nie usłyszeli formalnych przeprosin, o reparacjach nie wspominając.
Niesprawiedliwość ze strony Wielkiej Brytanii dotknęła Jamajkę również w niedalekiej przeszłości. W 2003 roku w związku z polityką emigracyjną Tony’ego Blaira Jamajka stała się jedynym państwem podległym koronie, którego obywatele potrzebują wizy, aby odwiedzić kraj urzędowania swego monarchy. Skandal z 2018 roku, zwany skandalem Windrush, dodatkowo splamił relacje tych dwóch państw. Decyzją Ministerstwa Spraw Zagranicznych nielegalnie zatrzymywano, a następnie deportowano z Wielkiej Brytanii tzw. pokolenie Windrush, czyli osoby przybyłe z byłych karaibskich kolonii (głównie Jamajki) w 2. połowie XX wieku. Odpowiedzialny za tragiczną pomyłkę rząd Davida Camerona odmawiał byłym koloniom reparacji – w zamian zaoferował pomoc w budowie nowego więzienia na Jamajce. Najwyraźniej odpowiedzi nieadekwatne do skali wyrządzonych szkód są wśród brytyjskich autorytetów wieloletnią tradycją. Bilans zysków i strat w tym regionie wypada niekorzystnie dla monarchii. Dlatego powstała już komisja ds. reformy konstytucji, która przygotuje grunt pod zmianę ustroju.
Gasną reflektory
Rodzina królewska nie chce tracić na ważności, a aby być ważna, musi pozostać zauważalna. Stąd pomysły na obficie fotografowane wizyty na Karaibach czy obecność księcia Karola na obchodach ogłoszenia Republiki Barbadosu w 2021 roku. Trudno jest zejść z pierwszego planu, jednak najbardziej znana rodzina na świecie nie pozostanie na nim kosztem własnej godności. Brytyjska monarchia, najbardziej „gwiazdorska” ze wszystkich w Europie, będzie musiała pogodzić się ze skromniejszą rolą na arenie międzynarodowej.
Fot. nagłówka: Aaron Chown—PA Wire/AP