Pierwszego września ok. 4,6 milinów uczniów wróciło do szkół. Spośród nich co piąty ma lub miał poważne problemy emocjonalne z nauką. Z innych badań za to wynika, że od 20 do 40 procent absolwentów szkół nisko ocenia ogólną przydatność wiedzy i umiejętności wyniesionych ze szkoły w swojej pracy zawodowej.
Dlaczego jest tak źle i czy może być lepiej?
Sam Albert Einstein mawiał: „Jest to właściwie jakiś cud, że nowoczesny system nauczania nie zdusił [we mnie] do końca świętej ciekawości badawczej”. Z kolei polska noblistka Maria Skłodowska-Curie jest autorką innego, ciekawego cytatu: „Czasami wydaje mi się, że praca dzieci w dzisiejszych szkołach jest tak nadmierna, że lepiej dzieci potopić niż uczyć w tych szkołach”.
Wiele z demonów przeszłości „dawnej edukacji” jest niezwykle aktualnych dzisiaj. Wszystko w końcu nadal opiera się na starym pruskim systemie nauczania. Ale czym on w zasadzie jest?
Pruska geneza
Wzorzec, na którym opiera się współczesne szkolnictwo, liczy sobie, bagatela, 200 lat. Powstał na początku XIX wieku w zmilitaryzowanym państwie pruskim, miał za zadanie wykształcić i ukształtować przyszłych pruskich urzędników i żołnierzy. Pruska szkoła opierała się m.in. na obowiązku szkolnym, obligatoryjnych państwowych egzaminach, zestawie obowiązkowych lektur oraz centralnie narzuconym planie nauczania – wszystko to przy wsparciu złożonej aparatury urzędniczej mającej kontrolować egzekutywę wszystkich powyższych. Brzmi znajomo?
Pruski model indywidualnej pracy w ciszy w swoich fundamentalnych założeniach jest wciąż aktualny. Wiele problemów zaobserwowanych w szkołach wynika z jednolitości podejścia do ucznia i braku jego podmiotowości, co wynika z samych założeń pruskiego systemu.
Tak jak wtedy, tak i dzisiaj uczniowie przyzwyczajają się w szkole do ślepego posłuszeństwa wobec władzy – stopniowo wyrabianego nawyku bezkrytycznego słuchania narzuconego autorytetu. Trudne jest w takich warunkach wykształcenie społeczeństwa obywatelskiego i zaszczepienie woli walki o swoje prawa oraz zdolności oddolnej inicjatywy.
W szkolnej rzeczywistości można zaobserwować także niezmienną tendencję uczniów do pogoni za ocenami, a nie za umiejętnościami czy wiedzą. Za bardziej wartościowe uważa się wykonywanie poleceń nauczycieli niż realizowanie własnych marzeń czy rozwijanie zainteresowań.
Struktura pruskiej szkoły szybko rozlała się na całą Europę, jak i później na cały świat. Polska w dużej mierze do dziś pozostała wierna zarówno założeniom ideologicznym, jak i podstawowym narzędziom, na których bazuje pruski system edukacyjny. Skoro diagnozujemy, że system ten wymaga zmian, jest przestarzały i niedostosowany do realiów współczesnego świata – to czy jest się na kim wzorować?
Dania i Szwajcaria, czyli można inaczej
Wiele krajów potrafiło wzbudzić w sobie refleksję nad systemem edukacji, dostrzec wady przestarzałych rozwiązań i wprowadzić innowacyjne zmiany. Ciekawym przykładem jest Królestwo Danii, nie ma tam bowiem przymusu szkolnego, jest za to obowiązek nauki. Jaka jest różnica? Otóż to rodzic decyduje, do jakiej szkoły pójdzie dziecko, czy będzie to szkoła publiczna, prywatna, czy uczyć się będzie w domu. W polskich warunkach byłoby to niemożliwe, do tego ostatniego konieczna jest przecież odpowiednia zgoda. W Danii nauczyciele mają także pełną dowolność w ustalaniu programu i doborze podręczników, nie ma tam odgórnie ustalonej listy „jedynych słusznych i dopuszczonych książek”.
Inspirujący jest także model szwajcarski. Nie znajdziemy tam odpowiednika Ministerstwa Edukacji i Nauki, oświatę kompletnie zdecentralizowano. Szwajcarzy dysponują dwudziestoma szóstoma konkurującymi ze sobą systemami szkolnictwa, co na osiem milionów mieszkańców jest sporym bogactwem wyboru.
Co ciekawe, 70% uczniów Szwajcarii wybiera ścieżkę kształcenia zawodowego, nastawionego na zdobywanie wiedzy praktycznej. Szwajcarski szesnastolatek wybierający taką szkołę przez następne trzy-cztery lata większość tygodnia spędza na praktykach, a jedynie część czasu w szkole.
W krajach tych nie obserwuje się w tak dużym natężeniu problemów charakterystycznych dla polskiego systemu oświaty. Można?
Polska refleksja
Przyglądając się założeniom, na jakich operuje polski system edukacji, trudno nie odnieść wrażenia, iż na zmianie obecnego stanu rzeczy istotnie mało komu w tym systemie zależy. Poprzez brak mechanizmów rynkowych, kartę nauczyciela (która gwarantuje ustawowo pewne zarobki w zależności od poziomu wykształcenia) brakuje bodźca pozwalającego rewidować złych nauczycieli, a premiować za dobrą pracę tych ambitnych. Tym sposobem wysokość płac w edukacji jest w niewielkim stopniu skorelowana z efektami pracy nauczycieli.
Obecnie największy wpływ na edukację mają urzędnicy Ministerstwa Edukacji i Nauki oraz związki zawodowe nauczycieli. Do tego grona dołącza także Krajowa Rada Oświatowa zrzeszająca urzędników i reprezentantów związków zawodowych. W tej liście wyraźny jest brak indywidualnego głosu rodziców.
Kierunek zmian
Nie ma wątpliwości, że większość zmian idących w kierunku likwidacji karty nauczyciela, debiurokratyzacji, a wreszcie urynkowienia systemu nauczania w obecnych realiach spotka się ze stanowczym sprzeciwem związków zawodowych, jak i osób, którym ciężko sobie wyobrazić coś spoza tego, co znane i „sprawdzone” przez pokolenia.
Nie chodzi tu bynajmniej o propozycję prywatyzacji czy bonu edukacyjnego. Nawet całkowita rezygnacja z obowiązkowych programów szkolnych, zestandaryzowanych egzaminów oraz obowiązku szkolnego zostałaby najprawdopodobniej oprotestowana.
Chcąc wpływać na rzeczywistość, nie można się na nią obrażać, warto zastanowić się nad rozwiązaniami niejako „przejściowymi”, mogącymi znaleźć swoich zwolenników w większym przekroju społeczeństwa. Sama zmiana akcentu przepisów z obowiązkowości na dobrowolność byłaby prawdziwą rewolucją. Np. zachowanie podstawy programowej MEiN, ale jedynie jako zasadniczej wskazówki, a nie na zasadzie centralnego przymusu, czy zastąpienie obowiązku szkolnego obowiązkiem nauki, co zrównywałoby nauczanie domowe z edukacją szkolną…
Każda z tych propozycji wymaga debaty, politycy jednak wolą rozmyślać nad tym, „czy w klasach powinny wisieć krzyże” i „o czym powinno nauczać się na lekcjach historii?” – tymczasem najważniejsze pytanie powinno brzmieć: „Kto powinien o tym decydować?” Rodzice… czy jednak urzędnicy?
Powyższy tekst powstał m.in. na podstawie książki Karola Sobieckiego „Edukacja państwowa. Kształcenie czy programowanie umysłów” wydawnictwa QBS-Quality Business Software, Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego PAFERE.
O autorze
Działacz na rzecz budowy dojrzałego społeczeństwa obywatelskiego, inicjator powołania struktur ideowej wolności w rodzimej Jeleniej Górze, prezes okręgu Jelenia Góra-Legnica Młodych dla Wolności, współzałożyciel stowarzyszenia "Przyszłość Karkonoszy", parlamentarzysta na "Parlament Młodych RP" redaktor i grafik Kongresów.