Papież Leon XIV zadeklarował w rozmowie z duszpasterzem społeczności LGBT, o. Jamesem Martinem, że będzie wspierał te osoby, podobnie jak jego poprzednik, Franciszek. Większość polskich biskupów nie akceptuje jednak takiej linii Watykanu. Najważniejsze problemy polskiego Kościoła opisuje Maciej Kluczka, redaktor portalu Misyjne.

Szymon Rogaczewski: W nowym roku szkolnym w podstawie programowej zaszło sporo zmian. Episkopat nie chce, by nauczano nowego przedmiotu, edukacji zdrowotnej. Dlaczego?
Maciej Kluczka: Episkopat stara się tutaj utrzymać wiodącą rolę katechezy. Chciałby pewnie, żeby robiły to poprzednie lekcje wychowania do życia w rodzinie, prowadzone często przez katechetów czy wychowawców, i boi się zmian. W edukacji zdrowotnej po raz pierwszy z taką podstawą naukową otwarcie mówi się dorastającym młodym ludziom o tym, że są różne orientacje seksualne, że młody człowiek może je odkrywać.
Myślę, że to jest bardzo rozsądne i potrzebne, bo w okresie dojrzewania młodzi ludzie czasami postrzegają siebie również pod kątem swojej orientacji seksualnej. Ten temat w ramach edukacji zdrowotnej budzi największe wątpliwości Kościoła. Tutaj posługuję się opiniami innych uznanych publicystów, którzy nie ukrywają swoich konserwatywnych poglądów. Należą do nich Tomasz Terlikowski czy Jarosław Pucek, który kiedyś był urzędnikiem, a teraz jest, można powiedzieć, aktywistą konserwatywnym. W Poznaniu udziela się bardzo publicznie, jego komentarze są często przytaczane. Obaj bardzo rozsądnie podchodzą do edukacji zdrowotnej i nie rozumieją tego oporu Episkopatu.
Prywatnie, rozmawiając z różnymi ludźmi o bardziej konserwatywnych poglądach, wiem, że część z nich chce, żeby dzieci chodziły na te lekcje. Oczywiście będą sprawdzać, co na nich jest uczone, rodzice będą się konsultować z nauczycielami, będą zaglądać do podstawy programowej, ale wiedzą, że w dobie takiego zalewu informacji i ich źródeł, do których zaglądają dzieci i młodzież, jest czasami po prostu niemożliwym dla rodzica o wszystkim powiedzieć.
Trochę zatem niezrozumiały jest ten sprzeciw Episkopatu, bo wiadomo, że Kościół broni wartości tradycyjnej rodziny. Sakrament małżeństwa dotyczy tylko par heteroseksualnych i to jest zrozumiałe. Ale troszeczkę trudno przymykać oczy na rzeczywistość, w której żyją rodziny nie tylko heteroseksualne – są też inne. Dlaczego o tym nie rozmawiać w szkole?
Sz.R.: Tak jak już wspomniałeś, biskupi sprzeciwiają się ograniczeniu godzin religii w szkołach. Czy gdyby katechezy odbywały się przy parafiach, czyli wśród tych, którzy rzeczywiście chcą chodzić na te zajęcia, treści nie docierałyby skuteczniej?
M.K.: Nie wiadomo, zdania są podzielone. Wiem, że kiedyś bywały lekcje przy parafiach, w salkach katechetycznych. Teraz jednak, gdy dzieci mają też dużo innych zajęć, rodzice często też sporo pracy, trochę trudno mi sobie wyobrazić taką logistyczną dogodność i to, żeby frekwencja była wysoka na takich lekcjach.
Oczywiście wtedy pewnie na religię chodziliby uczniowie bardziej chętni, zaangażowani. Mogłoby to się odbywać na przykład w weekend czy w niedzielę przed albo po mszy świętej. Uważam, że zajęcia powinny się jednak odbywać w szkołach, ze względu na dzieci, których rodzice nie stawiają oporu, żeby dziecko chodziło na katechezę, ale jednocześnie sami nie praktykują religii, może sami nie chodzą do kościoła. Dla dziecka wtedy to jest okazja do poszerzenia swojej wiedzy religijnej, do kontaktu z religią i może wtedy samo, w swoim sumieniu, w sercu, wybrać, czy chce się rozwijać religijnie czy nie.
Religia w szkole jest potrzebna. Uważam, że jednocześnie ten wymiar jednej godziny tygodniowo jest odpowiedni. Wiem, że budzi opór samych katechetów, którzy mają teraz ograniczoną liczbę godzin. Niektórzy muszą się przebranżowić, inni wręcz tracą pracę.

Sz.R.: Jedna z posłanek reprezentujących sojusz rządowy zasugerowała w rozmowie z Tobą w Radiu TOK FM, że katechetom proponowano przekwalifikowanie się na przykład na nauczycieli wspomagających, których obecnie brakuje. Dlaczego Twoim zdaniem odmówili?
M.K.: Pewnie dla niektórych to jest kwestia przyzwyczajenia, długoletniego nauczania religii w tym trybie. Ewentualnie jakiś dyskomfort odczuwany przed zmianami sprawił, że nie chcieli się przekwalifikować.
Te zmiany mogłyby być może o rok odłożone w czasie. Był taki postulat. Może wtedy ten czas na przekwalifikowanie i jakieś konsultacje społeczne byłby lepiej wykorzystany i może więcej nauczycieli by się ku temu skłoniło, a jednak to było dosyć szybko przeprowadzone, można powiedzieć w ciągu roku, może dlatego liczba aktywnych zawodowo jest tak niska.
Sz.R.: Wizerunkowi Kościoła od dawna szkodzi również nierozwiązanie problemu przestępstw seksualnych. Dlaczego w Episkopacie doszło do podziału w sprawie komisji badającej pedofilię wśród duchownych?
M.K.: W Episkopacie są dwie takie grupy. Są ci, którzy chcieliby lepszego rozliczenia tej kwestii, i ci, którzy obawiają się ewentualnych finansowych skutków takiego rozliczenia, bo mogłoby to prowadzić do pozwów o odszkodowania.
Rzecznik Episkopatu obiecał, że tak się stanie, ale czy faktycznie – to zobaczymy, bo konkretnego terminu nie podał. Wszyscy oczywiście zaczęli się zastanawiać, czy to nie jest odkładanie tematu na półkę, ponieważ komisja już praktycznie była przygotowana przez zespół Prymasa, a nagle Rada Prawna Episkopatu stwierdziła, że trzeba jeszcze dookreślić regulacje, żeby nadać status tej komisji. Za to się wziął biskup Sławomir Oder, niezwiązany wcześniej z tematem i raczej broniący wizerunku Kościoła w tych kwestiach. Rodzą się więc podejrzenia, że faktycznie grupa tych hamulcowych jednak na razie wygrywa.

Sz.R.: Co powinno się zmienić w narracji Kościoła, by wierni znów zaufali? Kardynał Grzegorz Ryś zwracający się do diecezjan, by powstrzymali się od mowy nienawiści, biskup Damian Muskus krytykujący poniżanie słabszych czy działania siostry Małgorzaty Chmielewskiej apelującej do polskich władz o interwencję w sprawie cierpiących uchodźców to sygnały na pewno odpowiednie. Czy to jednak nie za mało? Co jeszcze należy zrobić?
M.K.: Kościół nie może przyjmować taktyki oblężonej twierdzy, bo wtedy uwierzytelnia argumenty, że w Kościele się wyłącznie źle dzieje, że Kościół się tylko broni. Jeśli więc chce docierać do ludzi z obrzeża Kościoła – ludzi wątpiących albo takich, którzy byli kiedyś w Kościele, a teraz nie są – powinien się otworzyć na dyskusję. To nie oznacza rezygnacji ze swoich zasad czy tożsamości, a szczerą rozmowę, także na tematy trudne, ale i możliwość przedstawienia tematów dobrych, radosnych, których też nie brakuje.
Otwarcie się na świat to jest podstawa Kościoła, więc trochę dziwnie, że czasami Kościół przybiera tę taktykę, bo to jest wręcz sprzeczne, można powiedzieć, z Ewangelią. Tak naprawdę powroty do źródeł mogą uratować wizerunek Kościoła, choć czasami są one trudne.
Fot. nagłówka: Openverse
O autorze
Absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Od podstawówki zaangażowany w działalność dziennikarską. Najchętniej pisze o polityce krajowej i międzynarodowej oraz sprawach społecznych.
W wolnych chwilach wolontariusz niosący pomoc potrzebującym.
Miłośnik komunikacji miejskiej, dobrej książki i gier planszowych.