
Skąd w Polakach zamiłowanie do literatury przepełnionej śmiercią? Czy kres życia potrafi otwierać nieskończoną ilość konotacji? A także, czy pożegnanie męża musi być smutne?
To już kolejna powieść w ciągu kilku lat, oparta o motyw śmierci członka rodziny, która zdobyła Literacką Nagrodę Nike 2023 – o czym tuż po otrzymaniu wyników pisała na łamach Kongresów Magdalena Lis. Na przestrzeni ostatnich kilku edycji konkursów literackich zaobserwowałam tendencję autorów do czerpania z tematu śmierci na przeróżne sposoby. Wspominając, chociażby Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy – laureata Nike z 2018 roku, który stworzył opowieść o mieszkaniu i rzeczach swoich, nieżyjących już rodziców.
To jednak na tyle intymna i indywidualna kwestia, że nie dziwi mnie fakt kolejnych powieści, które traktując o stracie, podobają się czytelnikom i stanowią literaturę rzeczywiście zyskująca w ostatnim czasie na coraz to większej popularności.
Kilka słów o…
Zyta Rudzka natomiast, w nowej powieści Ten się śmieje, kto ma zęby, tworzy postać Wery – twardo stąpającej po ziemi kobiety. Punktem wyjściowym tej historii staje się misja znaleznienia butów do trumny dla męża. Jednak musi być to obuwie niezwykłe – tak, aby oddawały one to, kim naprawdę był Dżokej.
Choć akcja oscyluje wokół butów – ich poszukiwań i wyjaśnień skąd właściwie ta zawziętość w znalezieniu idealnego modelu – to Rudzka stworzyła bohaterce idealne warunki, by w lawinie wspomnień dotyczących życia z mężem skutecznie obalać poczucie konieczności odbycia żałoby. W pełni oddaje więc bieg opowieści kobiecie, która niezłomnie brnie przez życie świadoma swoich potyczek, wad i słabości.
Wera od lat prowadziła zakład fryzjerski dla mężczyzn. Wiedziała, że miała fach w ręku. Ceniła sobie ten zawód oraz klientelę, która przychodziła akurat do niej. Nawet w momencie zetknięcia się z bohaterką, gdy nie jest już aktywna zawodowo, stale nosiła przy sobie nożyce kupione na początku swojej drogi. Zaznaczała niejednokrotnie, jak wielkie znaczenie ma dla niej salon fryzjerski. Jest on jej życiowym osiągnięciem i dumą, pomimo zaistniałej sytuacji – próbuje sprzedać niedziałający zegarek, by uzbierać na pogrzeb. Wspominanie własnego salonu to jedno z pierwszych zdań, jakie kobieta wypowiada o sobie. Jest to dla Wery część jej tożsamości, która przyniosła jej poczucie spełnienia oraz pozwoliła uniknąć losu, jaki spotkał jej babki i prababki.

Feministyczny głos Zyty Rudzkiej
Wydawać by się mogło, że nie ma to żadnego powiązania z treścią powieści, z jej ostatecznym wydźwiękiem, z Werą i mężem Dżokejem. Jednak cyklicznie ten wątek powraca. Zyta Rudzka wie, jak mówić o kobietach oraz ich poczuciu niezależności i umie tworzyć z nich bohaterki. Zatem zderza ze sobą niemal równolegle dwie historie – retrospektywną opowieść Wery o jej własnym życiu, a także teraźniejszość w amoku, między ciałem męża w domu i problemami związanymi z ubiorem do trumny.
Bohaterka emanuje dumą, pewnością siebie i seksapilem, a przynajmniej tak stara się prezentować przed ludźmi, których spotyka. Nie zależy jej bowiem na relacjach głębokich i intelektualnych. Jest kobietą pragnącą namiętności oraz uwagi. Gdy wspomina swoje przygody z Dawidem – wieloletnim kochankiem, właścicielem pracowni gorseciarskiej – z różnymi kobietami, a przede wszystkim z Dżokejem, łatwo zauważyć, że Wera opowiada wprost, wartko, bez ogłady. Jest do bólu szczera, bo zna siebie, swoje preferencje, czułe punkty. I choć może wydawać się zbyt otwarta, to kryje wewnątrz siebie wiele własnych przemyśleń i bolączek, którymi czasem, sporadycznie dzieliła się tylko z najbliższym jej mężem. Nie ma też dzieci, a czy to nie jest przypadkiem kolejne trofeum feminizmu? Temat ten również został potraktowany jak coś, o co zwyczajnie pytać nie wypada. Dlatego nasza bohaterka zręcznie i z humorem potrafi wybrnąć z rozmowy dotyczącej tej sfery jej życia:
Dzieci nie mam. Umarlak za późno się dowiedział, jak się do robienia dzieci zabrać.
Autorka nie robi z Wery również stereotypowej katoliczki. Nie odmawia jej papierosów i alkoholu, nie kreuje jej tak, jak gdyby „nie wypadało”. Rudzka pokazuje w ten sposób jej siłę i to, że kobiecie w każdym wieku po prostu wypada. Czyżby uczyła nas asertywności?
Jakim językiem mówi Wera?
Sposób, w jaki fryzjerka komunikuje nam wszystkie, te najbardziej skryte pragnienia i te zupełnie przyziemne sprawy, które wpadają jej do głowy, jest absolutnie unikatowy. Tym samym albo zjedna sobie czytelników, albo stanie się to na tyle uciążliwe do przejścia, że być może niektóre egzemplarze powieści mogą zostać porzuce na regale po kilku stronach. Wera jest mocno bezpośrednia, czasem wręcz wulgarna:
A chuj cię obchodzi, jak umarł. To jego prywatna sprawa. Do życia się wpierdalałeś, to myślisz, że i do śmierci możesz.
Jest jednak coś chwytliwego w tej szczerości – wypowiada na głos to, co – nie oszukujmy się – większość trzyma na końcu języka. Ona wcale się nie kreuje, choć ma świadomość, że jest kobietą mocno zaznaczającą swoją obecność.
Potrafi mówić „nie”, targować się, usiłuje też na różne sposoby sprzedać trofea męża czy wcześniej wspomniany zegarek. Mam też wrażenie, że gdybyśmy usłyszeli Werę, byłby to głos donośny, a nie lekki i zalotny. Może wydawać się przez to cwaniarą. Niekiedy przypomina rasową handlarę. Jednak bohaterka robi to, co musi i nie odczuwa z tego powodu wstydu. Z jednej strony akcent obcesowej Wery i aspekt języka, którego używa, może powodować śmiech. Z drugiej jednak strony to potrzebny i pokrzepiający zabieg autorki, dla innych kobiet, które potrzebują trochę więcej odwagi, by żyć po swojemu. Aby pozwolić, mogły sobie na mówienie w sposób, jaki chcą i nie brać do siebie wszystkiego, co usłyszą, chociażby z ust sąsiadki.
Nie miał talentu do życia. Umieranie lepiej mu poszło.
Mimo tego jak wyraźnie swoją obecność zaznacza Wera, nie zabiera tym przestrzeni dla Karola – tak nazywał się jej mąż. Istnieje w tej lekturze pewna zależność, w mojej ocenie bardzo piękna. Mianowicie każdy z niewielkich rozdziałów kończy się jakąś myślą dotyczącą Dżokeja i śmierci samej w sobie. Odkrywa to przed nami drugie oblicze kobiety, jej wrażliwość i pamięć o bliskim. Prezentuje go w pełnej krasie – zaczyna od początków ich relacji, od młodego pewnego siebie chłopaka i jego muskularnego ciała, przez lata pracy jako dżokeja oraz co się z tym wiązało – jaki był w domu, jak widziała go małżonka, aż dochodzi do momentu tego, jaki ten człowiek tak naprawdę był i co najważniejsze – jak się przy nim czuła. Opowiada to świadoma ułomności, pewnych braków, deficytów miłości czy rozmów. Jednak szanowali się, dbali wzajemnie tak, jak potrafili, choć ich małżeństwo z upływem lat stawało się milczące, to wytrwali przy sobie i Wera trwała przy nim nawet teraz, gdy leżał w domu martwy.
Rozmowa o butach do trumny otworzyła zatem przed kobietą lawinę wspomnień. Przetworzyła śmierć w swój nowy początek, bo tak właśnie w postrzeganiu całości powieści można pomyśleć. Porządkuje swoje myśli, przetwarza raz jeszcze życie z Dżokejem, by móc się pożegnać i robi to ewidentnie na swój sposób, ale Wera już taka jest i akceptuje to, tak samo, jak akceptuje konieczność pochowania męża. Pokazuje też, choć bardzo pospolicie, że życie toczy się dalej. Dlatego musi zadbać przede wszystkim o siebie i Waciaka, bo został jej już tylko pies.
fot. nagłówka: Wikimedia
O autorze
Studiuję kulturoznawstwo, pisałam dla Dziennika Teatralnego, a także pracuję w Teatrze 6. piętro. Uwielbiam śledzić polską scenę teatralną, kinematografię i zaczytywać się w literaturze pięknej.