Przejdź do treści

Zło. Recenzja powieści „Kandydat” Jakuba Żulczyka

„Czarne słońce” Żulczyka odrzuciło mnie po połowie. Sam autor powieści, znany już wtedy między innymi za sprawą „Ślepnąc od świateł”, twierdził, że swoją książkę i tak ugrzecznił. Średnio mu uwierzyłem.

„Matka mówiła mu przez całe dzieciństwo, że jest wyjątkowy, że wespnie się najwyżej. Twierdziła, że powiedział jej to sam Jezus. Że Jezus odwiedził ją, gdy była w ciąży, tak jakby Jezus nie miał nic lepszego do roboty, niż odwiedzać ciężarne kobiety i pieprzyć im bzdury o nienarodzonych dzieciach”.

A modern library features bookshelves.
Fot. Angel Maldonado

JESZCZE RAZ

Po sześciu latach od niezbyt smacznego „Czarnego słońca”, Żulczyk powraca do świata prawicowej polityki. Chociaż w wywiadzie dla Marcina Zawady autor dystansuje się od polityków jako takich, jako środowiska nikczemnego, to w swojej najnowszej książce bierze na tapetę partię łudząco przypominającą Prawo i Sprawiedliwość. Żulczyk miał zresztą z jednym z „głównych bohaterów” powieści osobiste porachunki – za jeden ze swoich wpisów na temat prezydenta był ciągany po sądach, o czym przypomina blurb.

POLITYKA REALNA

„Kandydat” opowiada historię dwóch postaci związanych z establishmentem – Reportera śledczego z liberalnej gazety i konserwatywnego Prezydenta. Chwilę przed wyborami Reporter dochodzi do głęboko ukrywanego faktu, który może przekreślić głowę państwa w oczach wyborców. Ujawnienie tej prawdy z początku mogło stwarzać pozory wewnątrzpartyjnych rozgrywek pomiędzy Prezydentem a frakcją Prokuratora Generalnego. Istota spisku, jak się później okaże, jest bardziej zagmatwana. W tym aspekcie „Kandydat” przypomina głośną w swoim czasie „Informację zwrotną”.

Reporter nie jest postacią kryształową. Ćpający, pijący, wyrzucony z pracy za napaść na koleżankę i kłamiący jak z nut w swoich książkach, nie różni się tak bardzo od Prezydenta. Człowieka niedojrzałego, bitego przez matkę i kolegów w dzieciństwie, wyśmiewanego obecnie przez opinię publiczną jako niekompetentny „kretyn”. Ten duet jest jak dwie strony tej samej monety.

Każda osoba zainteresowana polską polityką bez trudu odgadnie, kto kryje się za pseudonimami „Car”, „Wielki Jąkała” czy „Długonosy”. Oprócz polityków partii „ulubionego” rządu profesora Antoniego Dudka, w „Kandydacie” pojawią się również nawiązania do drugoplanowych postaci polskiego światka polityczno-medialnego. Przykład – pakujący na siłowni redaktor naczelny tabloidu.

Na kartach książki nie ujrzymy natomiast polityków związanych z Platformą Obywatelską czy Konfederacją – zostają jedynie parokrotnie wspomniani. Wspominani są również politycy dawnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ci ostatni zresztą jako jedyni zostają przywołani z nazwiska – kot przywódcy prawicy nazywa się bowiem Oleksy. Przewrotnie.

Fot. Kelly Sikkema

PODSUMOWANIE

W obrazowaniu polskiej polityki książka Żulczyka sprawdza się o wiele lepiej niż na przykład słynne parę lat temu „Ucho Prezesa”. W końcu serial narzuca widzowi wizerunek każdego z bohaterów, a Robert Górski nie był w ogóle podobny do prawdziwego Prezesa. Poczucie realizmu i zanurzenia w świat Żulczyka zaburzały jednak, moim zdaniem, nawiązania do popkultury (komiksów o Batmanie i tym podobnych) czy książek Tolkiena. W przypadku political fiction te wstawki pasowały akurat jak pięść do nosa. Summa summarum, „Kandydat” nie zawiódł jednak moich oczekiwań. Powieść z powodzeniem wprowadza w nastrój przedwyborczy (akcja rozgrywa się w ciągu jednego dnia – jest to dzień wyborów prezydenckich).

Fot. nagłówka: Prezydent.pl

O autorze

Pomorzanin, urodzony w Warszawie, mieszkający w Krakowie. Student kulturoznawstwa, pasjonat poezji, miłośnik talentu Larsa von Triera i Stanleya Kubricka.