Przejdź do treści

Prawo Pascala – recenzja filmu „Gladiator II”

Acacius powinien być protagonistą tego filmu.

PAX ROMANA

Po powrocie z kina sprawdziłem, ile w zasadzie trwał ten film. Byłem zaskoczony, widząc, że były to dwie i pół godziny. Miałem wrażenie, jakbym dopiero co rozsiadł się w fotelu, a Lucjusz (Paul Mescal) już osiągnął swój cel i wyzwolił Rzym.

Sam Lucjusz jest dość ciekawą postacią. Ciekawą o tyle, że jest najsłabiej napisanym bohaterem tej, angażującej zresztą, szekspirowskiej tragedii. Można odnieść wrażenie, że główny bohater pełni tu rolę Pana Tadeusza – mógłby stać z boku i się nie włączać. Bo cóż z tego, że jest potomkiem Maximusa, skoro nie ma charyzmy niezastąpionego Russella Crowe’a?

Kreację paralelną do roli Maximusa stworzył tutaj Pedro Pascal. Chociaż z początku jawi się on jako główny czarny charakter, którego w końcu dosięgnie zemsta bohatera, sprawa okazuje się być bardziej skomplikowana. Scott jeszcze nie ucieka w banały. Tak, Acacius jest bezwzględny, morduje wrogów Rzymu, przedziera się przez ich kolejne zastępy niczym berserk. Równocześnie  – jest jedną z niewielu osób, którym w ogóle zależy. Zależy na czymś.

Acacius ginie jednak w połowie filmu, a jego śmierć jest tylko jednym z elementów układanki Macrinusa (Denzel Washington). Człowieka, który odbił się od dna, a jego dalsze cele przyrównać można do poglądów Szelestowskiego, którego Zbigniew Zapasiewicz zagrał w głośnych Barwach ochronnych Zanussiego. Czyli nie ma żadnych zasad i reguł, a wszelkie chwyty i manipulacje są dozwolone. Tu pojawia się jednak na drodze bohater bez skazy. I w tym momencie przechodzimy do dość problematycznego zakończenia Gladiatora II (koniecznie cyfrą rzymską).

Fot.Pixabay

DEMOS KRATOS

Przemówienie Lucjusza i huraoptymizm żołnierzy rzymskich, którzy jeszcze chwilę wcześniej byli na skraju wojny domowej – tutaj widz może się uśmiechnąć, ale trzeba pamiętać, że to Hollywood i że pierwszy film z dylogii Scotta miał podobny wydźwięk. Gorzej jest ze sceną następną. Niech mi scenarzysta wybaczy, ale fraza „Przemów do mnie, ojcze” nieuchronnie przywołała mi na myśl najgorsze kino religijne. Co więcej, sam absurd tego finału budzi skojarzenia z Królem komedii Scorsesego. Filmu, gdzie nikt już nie wie, co jest prawdą, a co fikcją.

Może to zakończenie to również fikcja? Sen Lucjusza dogorywającego w rzeczywistości gdzieś na arenie? Kto wie?

Fot. nagłówka: MyStock Library

O autorze

Pomorzanin, urodzony w Warszawie, mieszkający w Krakowie. Student kulturoznawstwa, pasjonat poezji, miłośnik talentu Larsa von Triera i Stanleya Kubricka.