Przejdź do treści

POWRÓT FABRYKI SNÓW

person watching movie

Trudno mi ukryć entuzjazm, bo przyznam, że czekałem na możliwość powiedzenia tych słów przynajmniej kilka miesięcy: już od 21 maja zostają na nowo otwarte drzwi kin, teatrów, oper i filharmonii! Choć każdy przybytek z osobna jest wyjątkowym miejscem i fantastyczną okazją do urozmaicenia dnia, tak chciałbym się skupić na najbliższym mojemu sercu miejscu, czyli ukochanym przeze mnie kinie. W tekście poniżej pochylę się nad najciekawszymi filmami, które warto będzie zobaczyć na przełomie maja i czerwca. Skupię się zarówno na tych, które dopiero będą miały swoje polskie premiery, jak i tych, które przez ostatni rok tkwiły w pandemicznym limbo. Wszystkie z wymienionych tytułów będzie można obejrzeć w przeciągu najbliższego miesiąca i każdy z nich wart jest uwagi. Już na wstępie życzę udanego seansu!

„Na rauszu”

Mój osobisty faworyt z poniższej listy. Bezbłędny duet reżyserko-aktorski złożony z Thomasa Vintenberga i fantastycznego Madsa Mikkelsena dostarczył dzieło, które ze spokojem sumienia już teraz mogę nazwać klasykiem (wygrany Oscar, statuetka BAFTA, kilkanaście innych nagród i… zapowiedziany „zamerykanizowany” remake mówią same za siebie) skandynawskiego kina. Wszystko, za co kochane są filmy z północy Europy, jest tu podane w idealnie wymierzonych proporcjach, a reżyser bierze na warsztat tematy alkoholizmu i kryzysu męskości, przy czym uspokajam nie ma tu miejsca na żadną pretensjonalność, bo akcja osadzona jest w przejmująco realistycznej i życiowej konwencji. Nie jest to jednoznacznie pesymistyczna opowieść o kompletnym upadku moralnym, do jakiej przyzwyczaiło nas chociażby polskie kino, ale tym bardziej nie jest to głupawa historyjka o pijackich wojażach grupki przyjaciół. Film stoi tak daleko, jak tylko może, od prymitywnych, pijackich komedii, które wypełzają raz na kilka lat do światowego mainstreamu. Tutaj podane mamy samo życie i, tak jak to często w takich historiach bywa, zwieńczenie historii na pewno zaowocuje w długich i licznych dyskusjach ze znajomymi. 

Warto się przekonać i, choć teoretycznie film ma polską premierę dopiero 11 czerwca, to w wybranych kinach studyjnych będzie wyświetlany już od 21 maja. „What a life, what a night!”.

„Minari”

Film obsypany nagrodami, w tym najbardziej prestiżowymi (Oscar, Złoty Glob, statuetka BAFTA… długo by wymieniać) i, co ważniejsze, kolejny dowód zmian zachodzących w zachodnim przemyśle filmowym. Choć mija prawie półtora roku od daty jego oryginalnej premiery, to dopiero teraz będzie on dostępny dla szerszej publiki. Historia koreańskiej rodziny podążającej za amerykańskim snem, jednocześnie uczącej się o domowym cieple i wartości swoich korzeni podbiła w tamtym roku serca ogólnoświatowej krytyki i widowni (w tym niżej podpisanego). Ma teraz szansę zawojować kinowe sale drugi rok z rzędu, jednocześnie ukazując azjatyckie podejście do kina, co jest tym ważniejsze, że dla zachodnich widzów wciąż jest ono mocno niszowe. Po filmach takich jak „Parasite” czy „A Sun” i już niebawem „Minari” mam nadzieję na jak najszybszą zmianę tego trendu, bo jest czemu uchylać kurtynę. 

Film, podobnie jak poprzednik, ma premierę dość późno, bo dopiero 18 czerwca, ale każde kino studyjne powinno puszczać go przedpremierowo. 

„Ojciec”

Następny wielki wygrany ostatniej gali oscarowej i przy okazji kolejny dowód na wielkość legendarnego Anthony’ego Hopkinsa. Osiemdziesięciotrzyletni aktor udowadnia, że wciąż ma „to coś”, wcielając się w rolę chorego na demencję Ojca Anne (granej przez Olivię Colman, która, swoją drogą, nie ustępuje Hopkinsowi nawet o krok w aktorskim spektaklu). W opinii osoby, która miała „okazję” oglądać niszczycielskie efekty działania alzheimera na własne oczy, seans obowiązkowy, choć nawet bez personalnego ładunku emocjonalnego grzech się nie wybrać. Zarówno ze względu na bezbłędne pokazanie, jak przerażającą chorobą jest demencja starcza, ale też fakt, że Hopkins nie staje się młodszy i być może to ostatnia okazja, by zobaczyć go u szczytu aktorskiej formy.

Pozytywną wiadomością jest fakt, że film polską premierę ma już 21 maja. Chyba trudno będzie o lepsze świętowanie otwarcia kin. Choć zapewne będzie to świętowanie przy częstym pociąganiu nosem.

„Nomadland”

Zwyczajnie nie da się o tym filmie nie wspomnieć. Trzy Oscary, ekranizacja bestsellerowej książki i rozliczenie z Wielką Recesją lat 2007-2009 w ujęciu, którego nigdy bym się nie spodziewał. Jest to opowieść o Fern (Frances McDormand), kobiecie, która po utracie wszystkiego postanowiła zostać współczesnym nomadem i wyruszyć vanem w podróż po Stanach Zjednoczonych. Choć nie jest to dokument, to forma, w jakiej jest nakręcony i tematyka, jakiej się dotyka, sprawiają, że „Nomadland” w swojej niemalże ascetycznej formie jest doświadczeniem wyjątkowym i miejscami wprost wbijającym w fotel. Nie chcę tutaj udzielać żadnych dodatkowych informacji, bo uważam, że trzeba ten film zobaczyć samemu, a jestem pewien, że na dużym ekranie będzie robił fenomenalne wrażenie.

W multipleksach będzie do zobaczenia już od 28 maja. Warto wybrać tę drogę.

„Ciche miejsce 2”

To coś zupełnie z innej beczki. Pierwsza część w 2018 roku dosłownie zawojowała gatunek filmów grozy, przy okazji przywracając mi nieco wiary w horrory. Koncepcja zagrożenia reagującego na najcichszy szmer okazała się genialna w swojej prostocie, a Krasiński w osobie reżysera stworzył klimat gęsty jak smoła. Trzy lata później czekam na kontynuację z niesłabnącymi nadziejami i upiorną ciekawością dalszych losów bohaterów jedynki, a przede wszystkim na wytłumaczenia, skąd wzięło się potworne (dosłownie i w przenośni) zagrożenie. Choć nawet jeżeli dostanę tylko więcej tego samego, to i tak będę usatysfakcjonowany. Wierzcie mi, że cisza jeszcze nigdy nie była tak głośna.

Film swoją premierę będzie miał już 4 czerwca i, w przeciwieństwie do wymienionych poprzedników, do zobaczenia będzie tylko w multipleksach. Na przedpremierowe, studyjne pokazy nie ma co liczyć, ale nie ma w tym nic dziwnego. To jest rodzaj filmu, który trzeba zobaczyć na dużej sali kinowej.

To już koniec mojej krótkiej polecanki, oczywiście mam świadomość, że filmów wartych uwagi będzie w najbliższych tygodniach o wiele więcej, ale zachęcam do sprawdzenia repertuarów najbliższych kin na własną rękę. W końcu jest co sprawdzać!

O autorze

Student dziennikarstwa III roku, który dobrym filmem lub książką nie pogardzi. Dodatkowo właściciel wyjątkowo żywiołowego psa, a co za tym idzie - biegacz. Sercem i duszą zwolennik myśli socjaldemokratycznej.