Przejdź do treści

Czy to już ostatni skandal Borisa Johnsona?

Kłopoty, kłopoty Johnsona

Wczoraj, około 18 czasu londyńskiego, brytyjskim światem politycznym wstrząsnęło kilka następujących po sobie dramatycznych wydarzeń. Najpierw punkt kulminacyjny osiągnął kolejny już skandal dotyczący otoczenia Johnsona, tym razem z Chrisem Pincherem w roli głównej, następnie dwóch niezwykle istotnych ministrów, kanclerz Rishi Sunak (odpowiednik ministra skarbu, choć z szerszymi kompetencjami niż na przykład w Polsce) i minister zdrowia, Sajid Javid zrezygnowali ze swych stanowisk. Konsekwencje tych wydarzeń będą niebagatelne i analitycy są zasadniczo zgodni, że Johnson już się z nich nie wygrzebie. Ekspertów dzieli jednak kwestia tego, jak długo premier, samą chyba siłą woli będzie jeszcze utrzymywał się przy władzy. W analogicznej sytuacji kilka dekad temu, gabinet Margaret Thatcher upadł, gdy opuścił go jej kanclerz skarbu. Zajęło to jednak aż rok.

W swoim poprzednim artykule zadałem pytanie – dokąd zmierza Brytania? Wszystko wskazuje na to, że ku nowym, prawdopodobnie lepszym rządom. Poprzeczka jednak, umówmy się, zawieszona jest nisko. Johnson nadużył swojego mandatu o jeden raz za dużo, rozumie to część jego ministrów i liczni niższej rangi urzędnicy, którzy zaczęli już uciekać z tonącego okrętu. Ten zaś zatonąć może dziś, może jutro, może za rok. Lecz nikt, poza chyba samym zainteresowanym i jego fanatycznymi zwolennikami nie wierzy, że utrzyma się na wodzie do wyborów. Trzeba jednak pamiętać, że przez rok obecny, premier może brytyjskiej kulturze politycznej zrobić naprawdę wiele niemiłych rzeczy.  

SKANDAL ZA SKANDALEM. A GDZIEŚ W TLE KOLEJNY SKANDAL

fot. Vox

Ostatnie miesiące nie są złotym wiekiem rządów Johnsona i cała seria skandali obyczajowych, w których zasługi premiera są niebagatelne, odbija się na jego popularności. Oczywiście, nie trzeba nikomu przedstawiać historycznej afery imprezowej Partygate. Do tego dochodzi próba załatwienia swojej przyszłej żonie stanowiska w strukturach rządowych, wysyłanie uchodźców do Rwandy i kilka „pomniejszych” skandali. Efekt nie budzi większego zaskoczenia – kryzys władzy, zarówno w skali partyjnej jak i krajowej. W tej ostatniej, objawami były dwie porażki kilka tygodni temu w wyborach uzupełniających. Torysi utracili w nich okręgi, w których przegrać nie powinni. W ramach partii, eskalacją było wewnętrzne wotum nieufności przeprowadzone 6 czerwca, w którym 148 uprawnionych do głosowania opowiedziało się za, 211 przeciw przyjęciu wotum. Aż 40% posłów Torysów zagłosowało przeciw swojemu liderowi!

Pinchergate

Obecny skandal początkowo nie zadziałał wybitnie na moją wyobraźnię, choć po chwili refleksji doszedłem do wniosku, że Johnson najzwyczajniej przyzwyczaił mnie do swojego anormalnego stylu sprawowania władzy. Osią obecnej afery jest powołanie Chrisa Pinchera w 2019 roku na stanowisko ministerialne. Pincher już wcześniej był częścią rządu Theresy May, lecz na pewien czas usunął się w cień po zarzutach o napastowanie seksualne, wytoczonych przez innego polityka konserwatystów, Alexa Story’ego. Następnie, już w erze Johnsona, powrócił do gabinetu, zajmując kilka mniej istotnych stanowisk i w lutym bieżącego roku objął prestiżową posadę zastępcy whipa, urzędnika odpowiedzialnego za dyscyplinę partyjną. Nie cieszył się swą funkcją jednak za długo. Nocą 29 czerwca na prywatnej imprezie konserwatystów będąc ewidentnie pijany, dopuścił się molestowania kilku młodych mężczyzn. Następnego dnia zrezygnował ze stanowiska.

 

Johnson jednak znów nie stanął na wysokości zadania. Nie zawiesił Pinchera w prawach członka partii a sprawę określił jako „zamkniętą”. Na dniach na jaw wyszło kilka kolejnych niewygodnych dla premiera okoliczności. Okazało się, że Boris Johnson w 2019, przed zaproszeniem Pinchera do rządu został poinformowany o jego przeszłości. Nie wpłynęło to na jego decyzję. Co więcej, jeszcze kilka dni temu kłamliwie zaprzeczał, by kiedykolwiek otrzymał takie informacje. Na ten moment, choć przyznaje już, że był w posiadaniu takiej wiedzy, dodaje, że w międzyczasie zapomniał o tym fakcie. A w 2019 roku chciał tylko dać Pincherowi „drugą szansę”. Dodatkowo, co brzmi nad wyraz obrzydliwie i co zostało Johnsonowi wytknięte przez lidera opozycji, Keira Starmera, premier nie zaprzecza, by miał w przeszłości określić urzędnika słowami „Pincher by name, pincher by nature”.

Reagują nawet ci, którzy nie reagowali nigdy

I jak można było się spodziewać, czara goryczy w końcu musiała się przelać. W nagłówku Guardiana premier określony został jako „dead man” i tak postrzegają go urzędnicy, których sam powołał. Dwóch spośród najważniejszych ministrów odeszło z rządu. Obaj komentując, że Brytyjczycy zasłużyli na rząd gwarantujący zachowanie podstawowych zasad, uczciwości i wartości. W domyśle dopowiadając, że Johnson nie ma już mandatu, by taki rząd prowadzić. Za nimi poszła kolejna grupa urzędników. Wiceprzewodniczący partii, ministrowie środowiska, szkół, skarbu i mieszkalnictwa. Dziesiątki byłych lojalistów, którzy jeszcze kilka tygodni temu w wewnątrzpartyjnym wotum głosowali na korzyść Johnsona. Dziś wszyscy oni odwołują swoje poparcie dla premiera i namawiają go do rezygnacji.

Czysto technicznie jednak, premier może odejść jedynie w trzech sytuacjach – własnej rezygnacji, parlamentarnego wotum nieufności i wewnątrzpartyjnego wotum. Własna rezygnacja jest wątpliwa z uwagi na upór Johnsona. Parlamentarne wotum nieufności wiązałoby się z nowymi wyborami, a na to Torysi z pewnością nie mogę sobie pozwolić. Wewnątrzpartyjne wotum natomiast, według obecnych przepisów, zorganizowane może zostać dopiero rok po poprzednim (czyli w przyszłym czerwcu). Jednak to mimo wszystko w tej opcji doszukiwać można się największego potencjału. Za tydzień, w partyjnych wyborach, zostaną wybrane władze opozycyjne wobec Johnsona. Uważa się, że przepisy zostaną wówczas zmienione tak, by kolejne głosowanie można przeprowadzić już w przyszłym tygodniu. W poruszającym przemówieniu w Izbie Gmin, były już minister Javid powiedział, że „brak reakcji to również świadome działanie”. Dziś, Konserwatyści są zdeterminowani by w końcu zdecydowanie zareagować.

Jak i kiedy usunąć Borisa?

W zorganizowanym wczoraj przez YouGov sondażu, jedynie 33% wyborców Torysów z 2019 roku chce, by Johnson pozostał na stanowisku, gdy aż 54% domaga się jego odwołania. Premier ostatecznie stracił swój mandat i rozumieją to jego ministrowie, posłowie i wyborcy. Ci u władzy uważnie kalkulują dziś swoje działania. Każdy wie, że wśród tego chaosu zyskać można wiele, ale stracić jeszcze więcej. Nie wiemy, jaka część polityków Torysów szczerze występuje przeciwko swojemu liderowi. Jeżeli zależy im na uczciwości, czemu teraz, a nie przy jednej z przeszłych afer? Bardziej prawdopodobnym jest, że w kuluarach Partii Konserwatywnej dochodzi dziś do gry o władzę, w której Johnson już zdążył przegrać.

Z uwagi na temperament premiera, optymistycznym byłoby jednak zakładać, że zrezygnuje z własnej woli. To w końcu wciąż ten sam Boris, który według swojego byłego żołnierza, Dominica Cummingsa, użył słów „Tak, zrobię tu jeden wielki rozpi*rdol, i co z tego? Jeżeli nie mogę robić czego chcę, jaki jest sens bycia premierem?”. Udziałem w aferze Pinchera i przede wszystkim kolejnymi kłamstwami przekroczył jednak pewną granicę. Bo o ile w Stanach taka skala obłudy może i by przeszła, Wielka Brytania mimo wszystko prezentuje wyższy poziom kultury politycznej. Mimo konsekwentnych prób Johnsona, by go obniżyć Premier chciał podobno dać Pincherowi drugą szansę. Jego ministrowie, posłowie i wyborcy samemu Johnsonowi też taką dali. I trzecią, i czwartą, i piątą. Kolejnej już nie będzie.

Fot. nagłówka: Tolga Akmen/PAP

O autorze

Student historii i stosunków międzynarodowych z powołania. Z miłości, poeta, muzyk, filozof, humanista. Idealistycznie wierzy w lepsze jutro. Realistycznie opisuje politykę zagraniczną. Z optymizmem popija herbatę.