Przejdź do treści

Czarne chmury nad TikTokiem

black smartphone showing time at 12 00

Kilka lat temu wpuściliśmy konia trojańskiego do naszych telefonów. Przyjechał prosto z Chin i tak nas urzekł, że zapomnieliśmy sprawdzić, co kryje w środku. 

Stany Zjednoczone, Kanada, Wielka Brytania, Francja, Belgia, Dania, Holandia, Norwegia, Estonia, Łotwa, Australia, Nowa Zelandia, Afganistan i Tajwan to państwa, w których obowiązuje zakaz używania TikToka przez urzędników państwowych. Podobną decyzję podjęły Komisja Europejska i Rada Europejska. Członkowie instytucji do połowy marca mieli obowiązek pozbyć się aplikacji ze swoich telefonów służbowych. Coraz więcej krajów szykuje się na wprowadzenie podobnych regulacji. Podjęcie tak zdecydowanych kroków wobec tak popularnej aplikacji jest bezprecedensowe, ale nie bezpodstawne.

Chiński balon

TikTok nie różni się znacznie od innych aplikacji pod względem pobierania danych użytkowników. W tym przypadku większym powodem do niepokojów jest kraj pochodzenia aplikacji. TikTok należy bowiem do chińskiej firmy ByteDance z siedzibą w Pekinie. Stąd podejrzenia o wpływach Komunistycznej Partii Chin na jego działanie. Zgodnie z obowiązującym w Chinach prawem tamtejsze przedsiębiorstwa mają obowiązek przekazywać gromadzone dane władzom państwowym.

Z wymienionych wyżej krajów to Stany Zjednoczone wytoczyły najcięższe działa. Batalia toczy się już od kilku lat, sięgając rządów poprzedniego prezydenta. Inwigilowanie amerykańskich obywateli i szerzenie propagandy to główne oskarżenia kierowane pod adresem TikToka. Według medialnych doniesień administracja prezydenta Joe Bidena postawiła w tej sprawie ultimatum. Jeśli chińscy właściciele nie sprzedadzą swoich udziałów w firmie amerykańskiej spółce, zaryzykują wprowadzenie całkowitego zakazu używania aplikacji w tym kraju. Dla TikToka byłby to potężny cios, zważywszy na 150 mln amerykańskich użytkowników.

Sprawa TikToka jest wyjątkowa również pod innym względem. W kwestii szkodliwości aplikacji w Senacie panuje ponadpartyjna zgoda, co w amerykańskiej polityce prawie się nie zdarza. 23 marca tego roku, podczas pięciogodzinnego przesłuchania przed Kongresem CEO TikToka Shou Zi Chew zmierzył się z lawiną pytań i zarzutów, przed którymi próbował się bronić. Uporczywie odrzucał oskarżenia dotyczące powiązań aplikacji z władzami w Pekinie. Jednak nie zdołał przekonać kongresmenów, którzy delikatnie mówiąc, nie zostawili na nim suchej nitki. Taki obrót spraw nie był dla nikogo zaskoczeniem. Seria wydarzeń z zeszłego roku stawia aplikację i jej pracowników w bardzo niekorzystnym świetle.

W Chinach widzą wszystko

„W Chinach widzą wszystko” – to słowa, które miał wypowiedzieć chiński pracownik firmy ByteDance (ironicznie członek działu zaufania i bezpieczeństwa) podczas jednego z firmowych spotkań. Lata zapewnień o bezpieczeństwie amerykańskich danych przechowywanych jedynie na terenie Stanów Zjednoczonych stają pod ogromnym znakiem zapytania w czerwcu 2022 roku. Serwis BuzzFeed opublikował wtedy artykuł, powołując się na wyciek nagrań z osiemdziesięciu wewnętrznych rozmów między pracownikami chińskiej firmy, w których jawnie przyznają, że mieli dostęp do niepublicznych danych Amerykanów. Danych, do których uprawnień nie mają nawet osoby zatrudnione w firmie w Stanach.

Tego typu doniesienia niepokoją jeszcze bardziej  w zestawieniu z informacjami do jakich 2 miesiące później dotarł Forbes. Z przeglądu kont pracowników ByteDance na LinkedIn wynika, że 300 z nich (w tym 50 pracujących bezpośrednio dla TikToka)  pracowało wcześniej dla chińskich mediów propagandowych. Co ciekawe 15 z nich dalej piastuje posadę w takich instytucjach jak Agencja Informacyjnej Xinhua, Chińskie Radio Międzynarodowe czy sieć telewizyjna CGTN, będących pod kontrolą Centralnego Departamentu Propagandy Komunistycznej Partii Chin. Są to kanały komunikacyjne, które, w 2020 roku Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych uznał za zagranicznych agentów.

Kto się wygadał? 

W październiku w ręce dziennikarzy Forbesa trafiły materiały z informacjami na temat planów ByteDance wobec TikToka. Firma matka miała wykorzystać aplikację do śledzenia fizycznej lokalizacji konkretnych obywateli USA. Magazyn zaznaczał, że nie wiadomo czy projekt został ostatecznie zrealizowany, natomiast pewne jest, że celem była inwigilacja, a nie działania marketingowe. Forbes, chcąc chronić swoje źródła, nie informował jaki był motyw planowanych działań.

Chińska spółka ewidentnie poirytowana licznymi przeciekami do mediów postanowiła znaleźć źródło problemu. Nie dość, że dążenia te okazały się bezskuteczne, to dodatkowo ściągnęły na TikToka kolejną falę kłopotów. W grudniu zeszłego roku firma ByteDance przyznała, że (jak wykazało wewnętrzne dochodzenie) jej pracownicy pozyskiwali dane dwójki amerykańskich dziennikarzy oraz kilku osób z ich otoczenia. Mieli pobierać z aplikacji informacje o adresach IP redaktorów, aby zweryfikować czy ich lokalizacja zbiegała się z lokalizacją pracowników podejrzanych o udostępnianie poufnych informacji. Na celowniku znalazły się poprzednio związana z serwisem BuzzFeed dziennikarka Forbesa Emily Baker-White oraz Cristina Criddle z Finantial Times. Jednak magazyn Forbes utrzymywał, że nie były to jedyne osoby z redakcji, które padły ofiarą naruszenia. W ByteDance poleciały głowy dokładnie czterech pracowników (z czego dwojga zatrudnionych w Chinach). Jednak zwolnienia w tym przypadku to za mało. Departament sprawiedliwości USA wraz z FBI wszczęły śledztwo w tej sprawie.

Made in China

Chińskich wpływów nie brakuje również w treściach wyświetlanych przez użytkowników, w dużej mierze nieświadomych mechanizmów działania chińskiej propagandy. Konta z milionami obserwujących zachwalają chińską kulturę oraz chętnie komentują politykę Stanów Zjednoczonych. Szczególnie uaktywniły się podczas zeszłorocznych wyborów do Kongresu. Za pośrednictwem kont poruszano polaryzujące amerykańskie społeczeństwo tematy dotyczące między innymi aborcji, czy dostępu do broni oraz krytykowano niektórych kandydatów. Z ustaleń Forbesa wynika, że operuje nimi firma MediaLinks TV  bezpośrednio związana ze wspomnianą wcześniej CGTN. Ponadto, aplikacja oskarżana jest o cenzurowanie treści niewygodnych dla chińskiego rządu. Dokumenty, do których dotarł The Guardian zawierają instrukcje dla moderatorów platformy. Według wytycznych mieli między innymi blokować filmiki związane z prodemokratycznymi protestami w Hongkongu z 2019 roku, represjami wobec Tybetańczyków, czy masakrą na placu Tiananmen w 1989 roku, czyli tematami, które KPCh trzyma pod chowa milczenia.

text
Fot. Visuals/Unsplash

Co dalej?

TikTok ma sporo na sumieniu, ale jego popularność nie spada. Trudno wyobrazić sobie skandal, który mógłby odciągnąć miliony użytkowników od ukochanej aplikacji. Z drugiej strony, odgórny zakaz wydaje się mało prawdopodobny, ale nie niemożliwy. Takiemu rozwiązaniu sprzeciwiła się grupa amerykańskich twórców, która w marcu tego roku w ramach protestu zgromadziła się przed Kongresem. Przypominali o wartościowych treściach i społecznościach, które zbudowali na platformie. Niewątpliwie istotną dla nich kwestią są również dochody generowane z aplikacji. Mimo wszystko, strajk nie był liczny, a cała akcja nie doprowadziła do większego zrywu. Większość tiktokowej społeczności, liczącej sobie już ponad miliard członków, to bierni użytkownicy. Bierni, nie oznacza obojętni (nie zapominajmy o wysokim poziomie uzależnienia od chińskiej aplikacji),  jednak nie na tyle zmotywowani, by wyrazić aktywny sprzeciw.

Oczywiście nie chodzi tutaj o tworzenie podziału między odpowiedzialnymi politykami, a uzależnionymi obywatelami. Wielu polityków chętnie korzysta z TikToka. Wystarczy przyjrzeć się Polskiej scenie politycznej, gdzie działacze partyjni od prawicy do lewicy wykorzystują aplikację, by dotrzeć do wyborców.

W kwestii całkowitej blokady TikToka jedno państwo przetarło już szlaki. Indie pozbyły się aplikacji u szczytu jej popularności w 2020 r. Jak się okazało, nie był to dla obywateli koniec świata. Nie zapominajmy jednak, że pewne procesy są nieodwracalne. Żadnej aplikacji nie można zmusić do pozbycia się danych, które już zebrała. Na zawsze pozostaną do jej dyspozycji, a my nie mamy kontroli nad tym w czyje ręce trafią dalej.

Fot. nagłówka: Solen Feyissa/Unsplash