Był idolem nastolatków w wielu krajach. Każdy chciał być jak Bruce Lee. „Wejście smoka” z jego udziałem zarobiło aż 90 mln dolarów!
W komisariacie na swoją kolej czeka nastoletni chłopak. To nie pierwszy raz w tym miesiącu, kiedy, zamiast przy kolacji w rodzinnym domu, siedzi w otoczeniu umundurowanych funkcjonariuszy, tłumacząc się z kolejnego starcia na hongkońskich ulicach Koulun. Sąsiedzi się skarżą, nauczyciele narzekają, a rodzice ślepo wierzą, że nastoletni wówczas Bruce Lee jeszcze wyjdzie na prostą. Kilkanaście lat później mężczyzna kończy studia na wydziale filozofii, popularyzuje opracowaną przez siebie metodę walki, zostaje gwiazdą największych kinowych przebojów, a po śmierci ludzie budują na jego cześć pomniki.
Narodziny Bruce’a
Na ekranie pierwszy raz pojawił się, kiedy miał około trzech miesięcy, choć wtedy jeszcze trzymany na rękach przez ojca – mało znanego aktora, przez całą swoją karierę zaangażowanego w zaledwie cztery filmy pełnometrażowe. Bruce, a właściwie Lee Jun-fan, przebił go w tym względzie dosyć szybko, bo przed osiągnięciem pełnoletności uczestniczył w aż 13 produkcjach! Ale ten czas to w jego przypadku nie tylko rozkwitająca pasja do aktorstwa. Oprócz niej, w dużym stopniu poświęcał się też kolejnym sportom walki, spośród których najbardziej lubił ćwiczyć kung-fu.
Fot. kadr z filmu „Wejście smoka”
Jakoś przed dzikusami na ulicy musisz się bronić – miała powiedzieć do niego matka po tym, jak w domu zjawił się ze złamanym palcem i zakrwawioną twarzą na skutek ataku jednego z ulicznych gangów. I tak się zaczęło – turnieje, zawody, medale i triumfy, a przy tym także te mniej przyjemne doświadczenia, jak wydalenie ze szkoły właśnie z powodu licznych bójek i awanturniczego charakteru. Aby inaczej spożytkować swój nadmiar energii, zapisał się w międzyczasie na lekcje tańca, a niedługo potem został mistrzem Hongkongu w latynoamerykańskim tańcu towarzyskim cha-cha.
American dream
Kiedy ciągłe konflikty i zatargi Bruce’a z policją osiągnęły swoje apogeum, jego rodzice zgodnie uznali, że nie ma powodu, aby dłużej czekać i zaraz po 18 urodzinach wysłali go do San Francisco, gdzie zamieszkał w chińskiej dzielnicy. Pierwsze lata tam były dla niego niezwykle trudne – oprócz pracy w restauracji swojego krewnego, został również nauczycielem i instruktorem tańca, a mimo to co miesiąc nie mógł być całkowicie pewien, czy aby na pewno pieniędzy wystarczy mu na czynsz i wystarczającą ilość jedzenia. Miłym przełomem okazała się wobec tego udana rekrutacja i przyjęcie go na studia filozoficzne w Waszyngtonie. Po ich zakończeniu nastąpiła kolejna rewolucja jego w życiu – założenie własnej szkoły kung-fu, a niedługo później wydanie na ten temat książki.
„Amerykański sen” zaczął się spełniać, kiedy Lee opracował autorski styl walki zwany Jeet Kune Do, dzięki któremu jego popularność wzrosła na tyle, że szkołę kung-fu mógł przenieść do stanowiącego epicentrum zainteresowań Amerykanów Los Angeles. A potem było już tylko lepiej, bowiem zawiązał znajomość z wpływowym producentem Williamem Dozierem, co ułatwiło mu późniejsze zwycięstwo w castingu na rolę w serialu „Zielony szerszeń”. Dzięki niemałej oglądalności tej produkcji o jego talencie artystycznym i umiejętnościach kung-fu w Ameryce słyszał już prawie każdy – poczynając od zwykłych widzów, zasiadających co tydzień przed telewizorem, a kończąc na tuzach pokroju Romana Polańskiego, Sharon Tate czy Steve’a McQueena, którym Bruce zaczął udzielać prywatnych lekcji sztuk walki.
Znać swoją wartość
Rola w „Zielonym szerszeniu” oraz późniejszy epizod w dramacie kryminalnym Marlowe, Bruce’owi zdecydowanie nie wystarczały. Z powodu zaskakująco niewielu propozycji kolejnych aktorskich wyzwań w Hollywood i wrażenia, że z miesiąca na miesiąc zamiast rosnącego rozgłosu, robi się o nim w Stanach coraz ciszej, „Mały smok” podjął decyzję o powrocie do Hongkongu, co szybko okazało się strzałem w dziesiątkę. Tuż po przyjeździe Bruce’a, o spotkanie z nim poprosił pracownik wytwórni Golden Harvest, która miała wówczas w planach zrealizowanie dwóch filmów – „Wielkiego szefa” i „Wściekłych pięści”. Producent negocjacje z Brucem przeprowadził w sposób najlepszy z możliwych, bo ten bez zastanowienia zaangażował się w obie produkcje. Ponadto jedna i druga niemal od razu po swoich premierach stały się wielkimi hitami w wielu krajach na całym świecie, a za rolę w drugim z nich Bruce otrzymał nagrodę specjalną jury na prestiżowym tajwańskim festiwalu. Również z tego filmu pochodzi przecież słynna scena, gdy Lee silnym kopniakiem rozbija ustawioną przed wejściem do miejskiego parku tabliczkę, na której napisano Chińczykom i psom wstęp wzbroniony.
❤️ Happy Valentine's Day! pic.twitter.com/KogddhuSno
— Bruce Lee (@brucelee) February 14, 2023
Podbudowany niewyobrażalnym komercyjnym sukcesem „Wściekłych pieści” postanowił założyć własną wytwórnię Concorde Film Production. Nie minął rok, a na ekranach kin pojawiła się „Droga smoka”, która oprócz odkrycia w nim utalentowanego reżysera i scenarzysty, pozwoliła także zaistnieć w świecie kina innej ikonie – Chuckowi Norrisowi oraz umożliwiła Bruce’owi spotkanie z legendą karate, Robertem Wallem. Pytany później w wywiadach o dosyć niespodziewany wyjazd ze Stanów, odpowiadał krótko: Jedyną drogą rozwoju jest ciągłe podnoszenie poprzeczki. A jego żona, Linda Emery, po premierze „Drogi smoka” dodała w amerykańskiej prasie: Na początku mu się dziwiłam i nie byłam przekonana. W końcu w Stanach spotykał się prywatnie i zawodowo z Polańskim, Tate i resztą światowych gwiazd, a tu nagle zaczął nalegać na powrót do Hongkongu. Potem mogłam mu już tylko pogratulować – odwagi, determinacji i konsekwencji. Mimo że brzmi to absurdalnie, czuł, że nie powinien być w niczyim cieniu – nawet tak zasłużonych reżyserów, aktorek i sportowców. To było jednocześnie szalone i genialnie. Cały on.
Oboje nie mieli jeszcze wtedy pojęcia, że za niecałe osiem miesięcy ich życie znów obróci się o 180 stopni.
Tajemnicza śmierć
Rankiem 21 lipca 1973 roku, świat obiega tragiczna informacja o śmierci Bruca Lee. Brak oficjalnego komunikatu uwzględniającego przyczyny jego przedwczesnego odejście sprawia, że w prasie, radiu i telewizji reporterzy snują kolejne domysły, starając się wytłumaczyć zdezorientowanym milionom ludzi jak mogło do tego dojść. Rodzina dziwi się jeszcze bardziej, przez długi czas również nie znając konkretnych powodów śmierci ich bliskiego. Sytuację próbuje zrozumieć doktor R.R. Lycette i po sekcji zwłok w końcu dochodzi do wniosku, że Lee zmarł na skutek obrzęku mózgu. Wtedy też na jaw zaczynają powoli wychodzić kolejne fakty. Okazuje się, iż 10 dni wcześniej, w studio Golden Harvest w trakcie podkładania dialogu do filmu, mężczyzna najpierw dostał ataku migreny, po chwili padaczki, a później na kilkanaście minut stracił przytomność. Następnie – już w szpitalu – diagnozą jego kłopotów zdrowotnych zajęło się aż 4 lekarzy, ale żaden z nich nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić, dlaczego wystąpiły ani przewidzieć ich konsekwencji.
A konsekwencje nadeszły właśnie wieczorem 20 lipca, kiedy Bruce udał się do mieszkania swojej przyjaciółki Betty Ting Pei. Nękany kolejną migreną zdecydował się zażyć tabletkę aspiryny, po czym około 19:30 zasnął. Dwie godziny później, gdy próby wybudzenia go ze snu nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, było już wiadomo, że w wieku 33 lat, niezwyciężony Bruce Lee – zmarł. Niedowierzające w to rzesze fanów niemal od razu zaczęły snuć liczne hipotezy i legendy miejskie, które mówiły np. o tym, że wszystkiemu winni są mnisi z klasztoru Shaolin, mający rzekomo pozbawić mężczyznę życia za sprawą „ciosu wibrującej pięści” za wyjawienie tajemnic kung-fu.
W sierpniu tego samego roku widzowie mieli szansę zobaczyć go w ostatnim filmie, w którym zdążył wystąpić. Obraz zatytułowany „Wejście smoka” – wyprodukowany przez Warner Bros – już w pierwszy weekend zanotował niezwykłe statystyki i znalazł się wśród dziesięciu, cieszących się największym wówczas zainteresowaniem, filmów w Hollywood. Jak można się domyślać, zysk był ogromny, bo przy budżecie wynoszącym 850 tys., „Wejście smoka” zarobiło aż 90 mln! Ponadto film szybko stał się popularną rozrywką także w Europie, a na jego punkcie oszaleli wszyscy, chcący zostać jak „słynny Bruce”, nastolatkowie. Na Starym Kontynencie więcej dowiedziano się wtedy również o od dawna budzących ciekawość wschodnich sztukach walki, a w dodatku realizacja złamała nieformalną barierę, ponieważ głośno było o niej nie tylko na zachodzie Europy, lecz nawet w ograniczonych wówczas wobec dostępu do informacji i ogólnoświatowych rozrywek krajach strefy sowieckiej, w tym w Polsce. W 2004 roku National Film Preservation Board dodał go do listy filmów National Film Registry, tworzących dziedzictwo kulturalne Stanów Zjednoczonych.
W ślady ojca
Bruce pozostawił po sobie dwójkę dzieci – córkę Shannon i syna Brandona. Co ciekawe, oboje poszli w ślady ojca, ponieważ Shannon została producentką filmową, aktorką i scenarzystką, a Brandon regularnie występował w filmach akcji i przez lata ćwiczył kung-fu. Kiedy miał 28 lat został śmiertelnie postrzelony na planie filmu Kruk podczas kręcenia jednej ze scen. Rewolwer trzymał w jej trakcie Michael Massee. Broń, z której korzystał, została co prawda załadowana ślepymi nabojami, jednak w lufie znajdowała się też kula będąca pozostałością po powstających kilka dni wcześniej ujęciach z użyciem nieprawidłowo wykonanej amunicji szkolnej. Tajemniczości dodaje fakt, iż osoba odpowiedzialna za używanie broni na planie filmowym była tego dnia nieobecna.
Bruce and Brandon. pic.twitter.com/8LgEeiZEqn
— Bruce Lee (@brucelee) February 19, 2023
Brandon został pochowany obok Bruca na Lake View Cemetery w Seattle.
Fot. nagłówka: Johnson Lau
O autorze
Pochodzi z Krakowa, mieszka w Warszawie, studiuje prawo na UW. Interesuje się kinem, polityką i historią, sporo czyta i z zaciekawieniem śledzi wyniki rozgrywek piłkarskiej Ekstraklasy. W wolnych chwilach pisze i publikuje wiersze lub w nieskończoność odtwarza ulubione utwory na Spotify.