Demokratyczny schemat elektoralny jest, od strony tych egzekwujących swoje bierne prawo wyborcze, nieustannym pościgiem za jak najwyższą sondażową notą. Jako polska społeczność obywatelska, doświadczamy tego w odwiecznej wojnie dwóch czołowych rodzimych partii, która zamiast służyć ogólnemu dobru, ledwie generuje medialny popyt na słowne walki ich liderów. Przeciwnicy antagonizują się nawzajem, licząc, iż w ten oto sposób naruszą sumę poparcia dla swojego oponenta na rzecz własnej korzyści politycznej. Ta „wojna” w pewnym momencie stała się już niczym więcej niż motywem przewodnim antyopowieści o przyjaźni zrodzonej w nienawiść wobec obopólnej żądzy władzy nad królestwem nad Wisłą.

Bajka o polityce i dwóch nie-kaczorach Donaldach
Kreowanie historii w polityce jest jednak ruchem taktycznym stosowanym już od bardzo dawna. Opowieść o zwaśnionych rodach przyciągnie uwagę szerszej publiki niż żmudne odczytywanie poszczególnych punktów z białej kartki. Od dawna także wiadomo, że politykę napędzają emocje, szczególnie te na poziomie holistycznym. Porównać to można do bajek, które w swoim euforycznym stylu narracji, wciągały całą rodzinę w owacyjne śledzenie przygód Kaczora Donalda i jego trzech młodziutkich siostrzeńców. Te disneyowskie historyjki mogą z pozoru wydawać się odległe od innych dobranocek. Tych trzydziestominutowych, z udziałem innego już Donalda, słuchane zazwyczaj o 19:00 (lub 19:30, w zależności od personalnych preferencji), i raczej przeznaczone dla jedynie dojrzalszych członków rodziny. Niemniej, jest to dalekie od prawdy, że obie „przypowieści” są tak od siebie różne.
W informacyjnym ferworze, z jakim współczesny człowiek ma do czynienia na co dzień, problematyczne w zrozumieniu przekazy przepadną bez śladu w gąszczu innych przeklikanych wiadomości. Uproszczony format komunikacji dominuje zatem również sferę publiczną. Pojedynczy obrazek, kilkusekundowe nagranie czy żartobliwy post na portalu X znaczą więcej niż umiejętność merytorycznej i elokwentnej ekspresji. Obserwując kampanie wyborcze wszelkiej maści, nie tylko w obrębie polskiego podwórka, zauważamy, iż nawet ich uczestnicy nie są już zainteresowani szerzeniem swoich planów względem służby zdrowia czy praw kobiet. Płytkie wypowiedzi kandydatów na najwyższe państwowe stanowisko, ich kuriozalne zagrywki i niepotrzebne gadżety (w znacznej większości przypadków) utwierdzały w przekonaniu, iż zamiast na kartach historii, potencjalni mężowie i żony stanu pragnęli zapisać się w kolekcji memów przeciętnego użytkownika Internetu. W tym znaczeniu przypomina to wymianę ripost między zielonym ogrem a jego głupiutkim osiołkowym kompanem. Polityka staje się zatem prześmiewczą kreskówką, choć gadających osłów występuje w niej nieco więcej niż zaledwie jeden.
Netflix, Tik Tok i Sejm
W dzisiejszej polityce faktyczna władza nie należy już wyłącznie do tego, który sprawuje dany urząd. O wiele istotniejsze w legislacyjnym półświatku wydaje się utworzenie ze swoich działań i słów popkulturowej narracji, opartej na porywającej akcji i zbanalizowanej postawie. Jest to jeden z nieoczywistych powodów, dlaczego przy okazji ostatniego wyścigu prezydenckiego telewizyjnych debat było prawie tyle, co i kandydatów. O ile prościej jest dotrzeć do publiki samozwańczo zaciągniętej przed ekran i przekonywać ich do swojej persony zgryźliwymi uwagami w stosunku kwestii mieszkaniowych swego konkurenta, niżeli faktyczną prezentacją planu, jak udoskonalić nasz kraj.
Poczynania polityczne stają się medialnym show, których poziom dalece jednak odstaje nawet od samego „The House of Cards” — jest on zwyczajnie dużo niższy niż ten przypisywany słynnej netflixowskiej produkcji. Z sejmowej mównicy (o ile właśnie stamtąd, a nie z TikTokowego nagrania), zamiast błyskotliwych cytatów Franka Underwooda, częściej usłyszymy zaklęcia pokroju „Bibbidi-Bobbidi-Boo” – zlepek przypadkowych sylab, raczej pozbawionych jakiegokolwiek sensu, utrwalający się jednak w popkulturowej przestrzeni.
Polityka twitterowa, czyli nie-dyplomacji egzekwowana przez ekrany smartfonów, stała się dominującym płótnem w tej jakże szlachetnej sztuce rządzenia światem większości liderów, nie tylko samego Donalda Trumpa. Warto w tym wszystkim przypomnieć, iż prezydent Stanów Zjednoczonych był, jeszcze przy okazji swej pierwszej prezydentury, niezmiernie krytykowany za tak rozgrywane przywództwo.

Krzywe zwierciadło demokracji, rozbite szkło rozsądku
Moją obawę stanowi fakt, iż jako społeczeństwo nie tyle przyzwalamy na tak niepoważnie funkcjonującą demokrację, co jesteśmy tego zjawiska bezpośrednim powodem.
Obwiniam za to kulturę mediów społecznościowych, która przewartościowała dotychczas ustanowioną hierarchię norm i priorytetów. Budowana na impulsywności, a wręcz gwałtowności, deprawuje społeczeństwo ze swej umiejętności dystansowego i chłodnego rozpatrywania kwestii obywatelskich na rzecz subiektywizmu i emocjonalności, sterowanych indywidualnymi pasjami. Jest to o tyle niepokojące, w dobie współczesnych wydarzeń politycznych, iż dokonuje się zubożenie rangi wartości ustanawiającego podstawę funkcjonowania podmiotu państwowego, czyli rozsądku i trzeźwości myślenia. W czasach ery cyfrowej, w jej naturalnym przepychu informacyjnym, ciche i nieawanturujące się przekazy nie wygrywają wyścigu — ani o kliknięte „serduszka”, ani o głosy wyborców. W udręce próby odpowiedzi na męczące nas pytanie o to, jak populiści tak beztrosko doszli do władzy w tak wielu krajach, wystarczy zajrzeć do własnej kieszeni, w której szklany ekran, przepełniony jaskrawymi barwami, hałaśliwymi dźwiękami czy dziwnymi postaciami, jest smutną odpowiedzią reflektującą w ten realny problem. Lustereczko, powiedz przecie, która demokracja jest najbardziej zagrożona na tym świecie…
Naturalnie, iż w czasie kryzysu, wypełnionego poczuciem niepewności i nieustannego zagrożenia, śmiech niekiedy staje się największym ukojeniem. A przecież w takiej epoce przyszło nam żyć. Jednak polityka powinna pozostać dziedziną, w której przeważa rozum, a za ogólny kierunek i przebieg zdarzeń ręczy pragmatyzm. Ogólna umiejętność wzbudzenia śmiechu i talent do szybkiej riposty nie powinny być cechami pożądanymi wśród przedstawicieli trójpodziału władzy. Zapomnieliśmy, iż instytucja państwa nie jest kanałem na YouTubie czy sitcomowym odcinkiem. Nie jest też disneyowską bajką. Jest najbardziej sformalizowaną formą troski o poszczególny byt ludzki, w której to wszelka dewiacja od normy oddziałuje na ogólny stan kolektywu jako szeregu istnień. Gdy demokracja choruje, wszyscy leżymy w łóżku wraz z nią. Ważne, by przy tak wysokiej gorączce, sięgając po fiolkę stojącą u progu nocnej szafki, dosięgnąć leku, nie substancji otumianiącej…
fot. nagłówka: R. J. Matson | 2016 Cagle Cartoons | theweek.comF
O autorze
Piszę i podróżuję. Żeby pisać - czytam, a żeby podróżować - poglitozyję. Często też potańczę, szczególnie do hiszpańskojęzycznej muzyki oraz Lady Pank.