Kilka letnich dni, które na zawsze pozostaną w pamięci. Ta złożona z urywków wspomnień historia ojca i córki przeszywa na wskroś serce widza, pozwalając mu odnaleźć w filmie siebie, nawet jeśli opowieść z pozoru wydaje się obca. Pełnometrażowy debiut Charlotte Wells nasycony jest nostalgią, ciepłem, intymnością i niedopowiedzeniami, bo w „Aftersun” najważniejsze jest właśnie to, co niedopowiedziane.
Akcja filmu, który polską premierę miał trzeciego lutego, rozgrywa się w latach dziewięćdziesiątych w tureckim kurorcie. Pochodzący ze Szkocji trzydziestoletni Calum (Paul Mescal) zabiera swoją jedenastoletnią córkę Sophie (Frankie Corio) na wakacje. Mają one zbliżyć dziewczynkę do ojca po tym, jak rozwiódł się z jej matką. Opowieść jest właściwie wspomnieniem dorosłej już Sophie (Celia Rowlson-Hall), oglądającej nagrane dawniej taśmy. Jak reżyserka „Aftersun” powiedziała w rozmowie z portalem MUBI:
Chciałam opowiedzieć o młodym ojcu i córce na wakacjach. O ojcu, którego można pomylić z bratem. O relacji, w której rodzic i dziecko są zgrani niczym „wspólnicy zbrodni”. Zalążek tego planu przetrwał, ale z czasem zaczęłam pozwalać, by wspomnienia związane z moim tatą przeniknęły do filmu. (tłumaczenie: film.dziennik.pl)
Film wygląda jak wspomnienie. Wrażenie to potęguje dodatkowo zastosowanie w produkcji taśmy filmowej marki Kodak. Otrzymujemy dzięki temu obraz, wywołujący w nas uczucie oglądania nagrań z wakacji, które sami kiedyś przeżyliśmy. Podczas nieco ponad półtoragodzinnego seansu niejednokrotnie przechodziło mi przez myśl stwierdzenie, że „gdzieś to już widziałem” ale w żaden sposób nie zarzucam tu reżyserce zbyt mocnej inspiracji innymi dziełami. Film Charlotte Wells przenika do wyobraźni, odkopuje dawno zapomniane wspomnienia i być może nawet tworzy nowe, dotyczące sytuacji, które nigdy nie miały miejsca. To jest właśnie siła „Aftersun”.
Nostalgiczna intymność
Ogromnie podoba mi się operatorski minimalizm. Napięcie budowane jest nie poprzez wykorzystanie dynamicznego obrazu, lecz za pomocą słów czy też ich braku. Film jest z pozoru bardzo oszczędny w środkach, przez co jeszcze bardziej skupiamy się na grze aktorskiej, a ta jest po prostu genialna. Dowodzi temu nominacja do Oscara dla Paula Mescala w kategorii „Pierwszoplanowa rola męska”. Trzynastoletnia Frankie Corio też gra świetnie – udało jej się niezwykle trafnie pokazać przełomowy moment wkraczania w etap dojrzewania. Aktorzy tworzą naprawdę zgrany duet, niczym wspomniani przez reżyserkę „wspólnicy zbrodni”.

Poczucie intymnej więzi między bohaterami tworzą dodatkowo wykorzystane w filmie amatorskie nagrania, rejestrowane przez Caluma i Sophie. Kamera, którą zabrali na wakacje, przypomina o tym, jak w latach dziewięćdziesiątych zachodni świat zachłysnął się nowinkami technologicznymi. Nie brakuje też muzycznych hitów z tamtych lat. Na organizowanym w kurorcie karaoke Sophie śpiewa przebój grupy R.E.M. „Losing My Religion”. Na dyskotekach króluje rave, a Calum w finałowej scenie tańczy do nieco starszej już piosenki „Under Pressure” Queen i Davida Bowiego. Wybór utworu nie jest zresztą bez znaczenia.
Ojcowska depresja
Calum zmaga się z problemami, które nie pozwalają mu w pełni cieszyć się wyjazdem. Próbuje pomagać sobie medytacją, którą Sophie żartobliwie nazywa wygibasami, ale nie zawsze przynosi to zamierzony efekt. Rezygnuje z karaoke, które dotychczas było nieodłącznym elementem jego wakacji z córką, po czym tej samej nocy upija się, zapomina o pozostawionej w kurorcie Sophie i zasypia nago na jej łóżku. Potem długo jest mu wstyd, ale dziewczynka jest wyrozumiała. Powodów kryzysu wewnętrznego Caluma jest całkiem sporo – przekroczył trzydziestkę (w trakcie wyjazdu kończy trzydzieści jeden lat), dziwi się, że nadal żyje i zastanawia się, czy dożyje czterdziestki. Rozwiódł się z żoną, którą chyba nadal kocha i ma problemy finansowe, stawiające bohaterów w kontraście do innych wczasowiczów. Calum oraz Sophie, w przeciwieństwie do pozostałych, nie korzystają z oferty all-inclusive.

Kończąc rozmowę telefoniczną z matką Sophie, Calum mówi „kocham cię”, co nie umyka uwadze bystrej dziewczynki. Mężczyzna tłumaczy, że tak się mówi, gdy kończy się rozmowę, ale dla niej to mało przekonujące wyjaśnienie. Córka pyta go też, czy wróci kiedyś na stałe do Szkocji, na co Calum odpowiada przecząco. Twierdzi, że raz opuszczając miejsce urodzenia, już zawsze będzie się tam obcym. Sophie stara się go rozumieć, choć dopiero odtwarzając taśmy z tych wakacji w dorosłości, będzie w stanie połączyć wszystkie kropki. Sceny takie jak ta, w której Calum samotnie płacze na łóżku zwrócony plecami do widzów, mogą być już tylko wytworem wyobraźni Sophie. Niedopowiedzeniem, które trzeba zapełnić jakimiś nowymi wspomnieniami, niezarejestrowanymi przez żadną kamerę.
This is our last dance
We wspomnianej wcześniej finałowej scenie Sophie początkowo nie chce tańczyć, ale po chwili przyłącza się do ojca. Ten z kolei wydaje się szczęśliwy, ale gdy zamyka oczy, dostrzegamy obrazy, które są odzwierciedleniem tego, co dzieje się w jego głowie. Widzi młodego siebie, kłótnie oraz momenty czułości z byłą żoną, uściski, o których myśli, gdy mocno przytula Sophie. Ambiwalentne emocje Caluma przeistaczają się w chaotyczny taniec, poprzez który, w połączeniu z nieprzypadkową piosenką „Under Pressure”, wyrzuca na ekran wszystkie skumulowane i ukrywane dotychczas uczucia. To nie ma jednak znaczenia, bo teraz jest tylko taniec. Ostatni taniec.
Na ten moment „Aftersun” uzyskał 17 nagród i 39 nominacji. Cytat na plakacie dumnie głosi, że jest to „Najlepszy film roku”. Czy tak pozostanie? Czas pokaże. Jest dopiero luty, więc w branży filmowej wiele może się jeszcze wydarzyć. Nie da się jednak ukryć, że poprzeczka została zawieszona niezwykle wysoko.
Fot. nagłówka: Aftersun (2022) © A24
O autorze
Student Dziennikarstwa międzynarodowego na Uniwersytecie Łódzkim. Pasjonat szeroko pojętej kultury, a także fotografii i wszystkiego, co jest vintage.