Przejdź do treści

Prawicowy paroksyzm

Rok 2022 stanowił dla świata zachodniego absolutny szok: agresja rosyjska na Ukrainę w żaden sposób nie przystawała do idyllicznej wizji świata, jaką hołubiło i troskliwie pielęgnowało wielu mieszkańców Globalnej Północy. Runęło marzenie o końcu historii Fukayamy – realne zagrożenie upadku ładu światowego kontrastowało dramatycznie z wizją wiecznego ładu, którą wielu zdążyło pokochać przez ostatnie lata względnego spokoju. Nieco inaczej wyglądała jednak sytuacja ze znacznie innym zagrożeniem dla ukochanego przez wielu statusu quo; zagrożeniem, które latami stopniowo rozwijało się, coraz bardziej podburzając społeczeństwa na całym świecie i krok po kroku demontując system, jaki wykształcił się przez sięgające dekady wstecz historie sukcesów, błędów i kompromisów. Świat oparty na demokracji, sile dominującej w wielu krajach, zaczyna przejawiać coraz więcej skaz, stając się mniej odpornym na nowe zagrożenia i pojawiające się destabilizujące ruchy. W szczególności niepokojące zdają się zmiany zachodzące po prawej stronie politycznej sceny: radykalizacja wielu prominentnych postaci, negowanie fundamentów, na których opiera się system i doprowadzony do skrajności populizm – na przestrzeni ostatnich kilku lat te cechy zaczęły wyróżniać nie marginalne jednostki, lecz osoby odgrywające kluczową rolę w krajobrazie politycznym wielu państw. Opierający się na postprawdzie świat, kreowany przez polityków i osoby publiczne, kłóci się z rzeczywistością, jaka wykształciła się i funkcjonowała w wielu krajach od lat, stanowiąc realne zagrożenie dla ustroju, jaki do tej pory większość uznawała za imperatywny i nieodwołalny.

Fenonen Trumpa

Atak na Kapitol, 6 stycznia 2021 | Fot. Alex Edelman/AFP

Mimo występujących już wcześniej ekstremistycznych tendencji ze strony niektórych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, za prawdziwą rewolucję  w tym temacie można uznać zwycięstwo Donald Trumpa w 2016 roku w USA. Po długiej kampanii, opartej o tromtadrację, populistyczne, pełne oszczerstw i wpadające w nurt „alt right” hasła nastąpiły cztery lata stopniowej radykalizacji amerykańskiej sceny politycznej. W swojej książce Ludzie Putina Catherine Belton opisuje zdumienie i radość, jaką na Kremlu wywołała informacja o zwycięstwie nowego prezydenta; już wtedy wielu bowiem miało świadomość, jak drastyczny w skutkach może okazać się czas prezydentury Trumpa. Konsekwencje obserwujemy do dziś – nie tylko zresztą w USA – i obserwować będziemy prawdopodobnie przez kolejne lata.

Ledwie miesiąc temu, na dwa lata po przegranych przez amerykańskiego biznesmena wyborach, swój finalny – liczący prawie 850 stron – raport opublikował specjalny Komitet, zajmujący się śledztwem w sprawie ataku na Kapitol z 6 stycznia 2021. Tamtego dnia cały świat z przerażeniem oglądał nagrania z Waszyngtonu, gdzie rajd na polityczne centrum USA – krzewiciela i symbol demokracji – zorganizowali z inspiracji Donalda Trumpa jego poplecznicy, chcąc uniemożliwić przejęcie władzy przez nowego prezydenta w efekcie, jak byli przekonani, „sfałszowanych wyborów”. Kłamstwo to, które tygodniami wmawiał im ustępujący przywódca, zaowocowało wyrokami dla kilku uczestników całego wydarzenia i ciągnącym się już latami mitem podważającym absolutne podstawy ustroju, na jakim opiera się Ameryka. Zbrojna próba niedopuszczenia do zmiany władzy, oparta na bezrefleksyjnej wierze w słowa politycznego lidera i jego otoczenia, w dramatyczny sposób zasygnalizowała, jak daleko zaszliśmy jako społeczeństwo w próbach podbicia serc narodu poprzez populistyczne chwyty i emocjonalny, przesycony dezinformacją i oszczerstwami język. Ów polityczny manicheizm, opierający się na przekonaniu, iż kraj podzielony jest de facto na dwie strony – dobrych, troszczących się o naród i jego wartości polityków i podległych obcym, szkodzącym ojczyźnie wpływom złych, przedstawiający oponenta nie jako kontrkandydata i rywala, lecz wroga, prowadzi do coraz bardziej radykalnych postaw i krok po kroku degraduje system, burząc stopniowo jego fundamenty.

USA po brazylijsku

Brazylijscy poplecznicy Bolsonaro | Fot. Mateus Bonomi/Anadolu Agency

Jakkolwiek szkodliwy nie byłby taki sposób prowadzenia polityki, jest on również wyjątkowo skuteczny. Ostatnio świat obiegły zrobione w Brazylii zdjęcia, które zszokowały tym, jak podobne były do fotografii wykonanych dwa lata wcześniej, podczas ataku na Kapitol. Także bowiem w Brazylii, po minimalnej przegranej ustępującego już prezydenta, jego poplecznicy postanowili bronić swojego przywódcę, który stanowisko stracił w wyniku „sfałszowanych wyborów”. Mało kto z prawej strony brazylijskiej sceny politycznej wierzy w legalność wyborów – niepokojąco duża część społeczeństwa utraciła zaufanie do absolutnych filarów istniejącego porządku społecznego. Gdzieniegdzie pojawiły się nawet głosy domagające się wsparcia wojska – gdyby na to wezwanie odpowiedziano, mielibyśmy do czynienia z wojskowym zamachem stanu. Jest to tym bardziej szokujące, gdy pod uwagę weźmie się historię tego państwa i jego doświadczenia z brutalnością wojskowego reżimu, który długi czas sprawował tam władzę. Skutecznie siana dezinformacja, wzorowana m.in. na amerykańskich metodach działania, zdołała zakwestionować dalsze funkcjonowanie systemu demokratycznego skuteczniej niż niejeden akt agresji czy terroru. Jest to szczególnie niebezpieczne także z innego powodu – choć próba wstrzymania przekazania władzy nowemu prezydentowi nie udała się, w znacznej części społeczeństwa pozostanie poczucie niesprawiedliwości i oszukania, radykalizując jeszcze bardziej i tak podzielonych już Brazylijczyków.

Adwokat diabła

Kanye West | Fot. AFP

Ta sama dezinformacja umożliwia zdobywanie popularności poglądom i ruchom, które wcześniej należały jedynie do marginesu, teraz coraz chętniej uzurpując sobie jednak miejsce w debacie publicznej. Wiele kontrowersji powstało ostatnio dookoła rapera i kandydata na prezydenta z 2020 roku, Kanyego Westa, znanego także jako Ye. Oburzenie wzbudziły  jego wypowiedzi dotyczące Hitlera i nazistów, w których twierdził choćby, iż przywódca III Rzeszy miał „wiele pozytywnych cech”, a Holokaust „nie jest tym, co się wydarzyło”. Choć odcięło się od niego wielu sponsorów i spotkał się z ogromem krytyki , dalej znaleźć można wiele osób broniących rapera. Jego słowa znalazły także uznanie u części prawicowych komentatorów, gościł także w jednym z najpopularniejszych programów w telewizji Fox News. Wypowiedzi, które stosunkowo niedawno uznane byłyby za absolutnie niedopuszczalne, dzisiaj – choć w znacznej mierze potępione – znalazły znacznie podatniejszy grunt, niż można by przypuszczać. Pozwala to kwestionować nie tylko trwałość dotychczas niepodważalnych prawd, które od dekad stanowiły podstawy zrozumienia otaczającego nas świata, lecz także kierunek, w jakim świat ten zdaje się powoli zmierzać.

Flirt z czasami minionymi

Heinrich XIII | Fot. Boris Roessler/AP

Dzieje się tak w szczególności, iż do takich pytań prowokuje coraz więcej rozgrywających się we wszystkich zakątkach świata dramatów. Niedawno niemiecka policja aresztowała szereg osób powiązanych z planowanym zamachem stanu, skupionych dookoła członka starego rodu szlacheckiego, Heinricha XIII. W Niemczech skrajna prawica nie jest nowym problemem – niejednokrotnie próbowano radzić sobie z różnymi marginalnymi ugrupowaniami o podobnym charakterze. Niepokojące są jednak w szczególności dwie kwestie – po pierwsze, jak wiele osób powiązanych jest z niemieckimi służbami specjalnymi i mundurowymi. Organom śledczym udało się odkryć, iż w spisek Heinricha XIII zaangażowani byli także dawni wojskowi; w 2017 opinię publiczną podburzyła sprawa Franco A., niegdyś mundurowego, który, przyjąwszy fałszywą osobowość syryjskiego uchodźcy, próbował przeprowadzić zamach. Sprawa ta wzbudziła liczne kontrowersje i rozpoczęła dyskusję odnośnie zaangażowania służb w ekstremistyczne ruchy prawicowe. Jak się okazało, problem powiązania członków niemieckich sił zbrojnych w podobne działania jest znacznie większy, niż mogłoby się z początku wydawać. Drugą niepokojącą kwestią jest to, iż ruchy te rosną w siłę. Choć dalej pozostają bez wątpienia środowiskami marginalnymi, zgodnie z danymi niemieckich urzędów, wzrosła dwukrotnie choćby liczba członków skrajnie prawicowej grupy Reichsbürger („obywatele rzeszy”), skupionej właśnie dookoła wyżej wymienionego Heinricha XIII. Propaguje ona między innymi pogląd, iż obecne Niemcy nie mają legalnych podstaw do istnienia, przez co zamieszkujące je jednostki nie obowiązują żadne zobowiązania wobec państwa, w którym obecnie mieszkają. I chociaż nikłe są szanse na autentyczne zyskanie większego wpływu przez jedną z takich grup, a problem ze skrajnie prawicowymi ruchami w Niemczech istniał i istnieć będzie, obserwowane wydarzenia, w szczególności w kontekście światowym, wzbudzać mogą pewien niepokój.

Pęknięcia na powierzchni

Problem radykalnych ugrupowań i poglądów – zarówno prawicowych, jak i lewicowych – zawsze istniał i spokojnie przewidywać można, iż zawsze istnieć będzie. Prawdziwy problem jednak robi się, gdy jednostki czy ugrupowania promujące taki punkt widzenia przestają być częścią marginesu, a stają się wpływową siłą, posiadającą dość znaczenia, by oddziaływać na debatę publiczną i życie polityczne kraju. Stopniowa destabilizacja państw demokratycznych, wraz z progresywnym podważaniem legitymizacji funkcjonującego ustroju, stanowią coraz poważniejszy problem, który niczym plaga z każdym rokiem zdaje się rozprzestrzeniać i zyskiwać kolejne ofiary. Jednak gdy populistyczny, pełny dezinformacji i z gruntu nastawionych na manipulację i polaryzację język – a z czasem także zachowania – stają się stałą częścią krajobrazu politycznego, okazuje się, iż prędzej czy później konsekwencje okazują się poważniejsze, niż ktokolwiek początkowo mógłby się spodziewać, a pozbycie się takich tendencji jest znacznie trudniejsze, niż ich zakorzenienie w społeczeństwie.

Fot. nagłówka: Carol Guzy/ZUMA Wire