Od tych świateł nie oślepnie już nikt. Nikt i nic, bo te zwyczajnie przestały istnieć.
Z ulic miasta, jeszcze do niedawna nazywanego „Perłą Orientu”, powoli znikają kultowe neony. Jaskrawe szyldy, stanowiące formę marketingu drobnych hongkońskich biznesów, „ustępują” pod naporem nowych regulacji dotyczących szerszego bezpieczeństwa infrastrukturalnego. Restauracyjki, bistra i osiedlowe sklepiki tracą swe wieloletnie symbole, pozbawiając metropolię jej charakterystycznej scenografii – zagranicznemu odbiorcy znanej, jeśli nie z osobistych podróży, to co najmniej z legendarnego „Chungking Express”. Te wielobarwne i feeryczne światła gasną, nie zużywając nawet pełni mocy swych żarówek.
Temat hongkońskich neonów, choć pozornie ledwie nawiązuje do utraty kulturowego dziedzictwa miasta, tworzy także dość „błyskotliwą” metaforę współczesnej sytuacji owego, tak przecież wyjątkowego, regionu. Warto się zatem pochylić nad tym może i nieco małostkowym zjawiskiem, by w pełni zrozumieć geopolityczne zmagania po raz wtóry rozgrywane na wąskiej przestrzeni tej właśnie metropolii.
Jeszcze do niedawna Hong Kong (Specjalny Region Administracyjny Chińskiej Republiki Ludowej) był „świecącym” przykładem pomyślnie prosperującej gospodarki, zakorzenionej w neoliberalnych wartościach, takich jak wolny rynek czy niskie podatki. Praktykując kapitalistyczną formę systemu ekonomicznego, wówczas jeszcze jako brytyjska kolonia, Hong Kong wpasował się w globalny trend przełomu lat 70. i 80., celebrując liberalne inicjatywy gospodarcze, niesterowane nadmierną ingerencją państwa. W konsekwencji wykształcił się samonapędzający się system, z szeregiem „świeżych” biznesów mnożących się na wszystkich wyspach regionu, wspomagany ogólną atrakcyjnością metropolii poza jej granicami. Hong Kong obrał swoje własne tempo – zbyt szybkie dla tych, którzy marzyli, by go dogonić; zbyt niebezpieczne wobec tych, którzy już wtedy odliczali dni do podniosłego zagarnięcia jego terytorium.
Jednakże historia, która miała być inspirującą opowieścią o sukcesie i fortunie, dziś wydaje się ledwie mglistym wspomnieniem świetlistych dni. Te złote lata naturalnie nie dają o sobie zapomnieć, odbijając się echem w rozwieszonych po całym mieście szyldach „ZAMKNIĘTE” czy „NA WYNAJEM” zastępujących witryny niegdyś wypełnionych życiem lokali. Nieoczekiwany zwrot akcji, reżyserowany przez kilka czarnych charakterów, zadecydował o ponownym ustanowieniu unikatowego tempa dla Hong Kongu, tym razem jednak mierząc niepojętą prędkość jego upadku.

Czarny charakter numer jeden: pandemia
Nagłe zamknięcie barów i restauracji to fenomen jeszcze do niedawna kojarzony z pojedynczym czynnikiem – pandemią Covid-19. To właśnie skala zagrożenia wirusa spowodowała chwilowe (lub trwałe) zaprzestanie działalności tysięcy lokali usługowo-rozrywkowych na całym świecie. Stwierdzić, iż „Hong Kong nie stanowił wyjątku”, byłoby niczym próba implementacji taktyk retorycznych polityków najwyższego szczebla – takich, które celowo pomijają istotne dla sprawy wątki. Skupmy się zatem na najistotniejszych szczegółach, nie manipulując znanymi nam faktami.
Hong Kong w okresie pandemicznym – będąc już realnym przedłużeniem obszaru sprawowania władzy rządu w Pekinie – wprowadził jeden z najostrzejszych systemów restrykcji w skali globalnej. Uprzednio tętniąca życiem metropolia zamieniła się w bezludną wyspę szarych wieżowców, ledwo wyglądających na zamieszkane przez kogokolwiek. Niestety, wraz z końcem pandemii, demony lockdownu nie przestały prześladować Hong Kongu. Właścicieli wielu lokali gastronomicznych nie było stać na dalsze prowadzenie działalności, liczba turystów odwiedzających spadła drastycznie (od 2019 aż o 20-40%, w zależności od konkretnego roku), a nawet i życie nocne zubożało, pozostając raczej „ograniczone” w porównaniu z latami poprzednimi.
Ostrość restrykcji była zresztą również narzędziem kontroli mającym zbliżyć Hong Kong do systemu kontynentalnego. O takim charakterze działań ze strony Chin zadecydowały masowe protesty z 2019 roku przeciwko prawu do ekstradycji hongkońskich obywateli na terytorium ChRL. Macosze traktowanie – niczym z disneyowskiej bajki – dotknęło zatem Hong Kong ze strony jej „nowo-przybranego” rodzica, zamykając go w wysokiej wieży, która miała ograniczyć pełnię jego wizji na świat.
Czarny charakter numer dwa: wysokie koszta
Z upływem lat Hong Kong stał się ofiarą raczej naturalnego następstwa gwałtownego rozwoju gospodarczego opartego na praktykowanym systemie kapitalistycznym. W połączeniu z ogólną atrakcyjnością miasta, a przy tym napływie ogromnego kapitału, oznaczało to niemalże gwarant wzrostu cen za czynsz lokali użytkowych oraz mieszkalnych. W roku 2024, w jednej z kultowych dzielnic Hong Kongu – Tsim Sha Tsui (TST) – średnia opłata za najem wynosiła 1607 USD za metr kwadratowy, plasując ją na samym szczycie zestawienia najdroższych osiedli w rejonie Azji Pacyfiku. W skali globalnej TST zajęło 4. miejsce w podobnym rankingu.
Warto dodać, że przyrost ten nastąpił wyjątkowo szybko – analitycy wskazują na aż 7% skoku rocznie. Tak wysokie ceny czynszu, wręcz nieosiągalne dla wielu drobnych przedsiębiorców, na samym już starcie zdyskwalifikowały niemałą sumę osób prowadzących własną działalność. Należy pamiętać, że fundamentem sceny gastronomicznej Hong Kongu przez kilka dekad były tradycyjne i małe restauracyjki. Te przecież ledwie operują na zaufanej klienteli, prostych posiłkach i szybkim serwisie – w dodatku bez udziału promocji w social mediach. Oczywistym jest więc, że przedsiębiorstwa tego typu są najsłabszym ogniwem w dobie wszelkiego rodzaju kryzysów ekonomicznych, zwykłych wzrostów kosztów czy także ostatnich zmian w kulturze konsumenckiej.

Czarny charakter numer trzy: nowa twarz konsumenta
W szerokim ujęciu „nowych nawyków konsumentów” można wyróżnić kilka aspektów. Choć sugerują one światowy trend, nie pozostają również bez winy w ujęciu lokalnej sytuacji dzisiejszego hongkońskiego rynku. Przede wszystkim młodsze pokolenia rzadziej odwiedzają miejsca przypominające tradycyjne lokale gastronomiczne, zastępując je popularnymi miejscówkami promowanymi za pośrednictwem kanałów takich jak TikTok czy Instagram. Przyczynia się to zatem do zmniejszonego popytu na tego typu placówki wśród najaktywniejszej grupy demograficznej, jeśli chodzi o stołowanie się poza domem. Następnie, pojawienie się masowych sieci gastronomicznych, a nawet uznanych franczyz, stało się realnym zagrożeniem dla mniejszych firm, które nie są w stanie przyciągnąć do siebie tak dużej liczby klientów. Dwa różne wymiary zasobów materialnych czynią walkę między tymi podmiotami nierówną. Wreszcie, Covid-19 przyniósł ogólną zmianę w systemie życia towarzyskiego, z większą liczbą osób wolących odosobnioną przestrzeń swojego mieszkania niż nawet kolację z przyjaciółmi w okolicznej restauracji.
Kompilacja opisanych powyżej zjawisk i nurtów wydaje się wyczerpywać temat permanentnych zamknięć lokali na terytorium przywoływanej metropolii. Jednakże, jak przyszło mi już wspomnieć, Hong Kong to miasto unikatowe, w żadnym zakresie nie ograniczające się do charakterystyk ledwie podlegających terminom typu „ogólnoświatowy” czy „globalny”. Patrząc na przywoływane przeze mnie argumenty, odnosi się wrażenie, jakby sytuacja tyczyła się wyłącznie takowych. Pozostaje jednak jedna szczególna osobliwość Hong Kongu – zauważalna dla wszystkich, o ile wzrok ich kierowany jest na mapę i historyczne encyklopedie…

Czarny charakter numer cztery: …
„Perła Orientu”, będąc bogatą enklawą sąsiedniego giganta, wciąż rozwijającego swoją gospodarkę opartą o silną ingerencję państwa, jest rynkiem niezwykle przystępnym dla firm i inicjatyw zrodzonych w Kraju Środka. Chińskie przedsiębiorstwa coraz to mocniej dają o sobie znać na hongkońskim rynku – są konkurencyjnym graczem w całej tej biznesowej układance, oferując niskie ceny, szybki serwis i natychmiastowe reakcje na zmiany w panujących tendencjach. W realiach nadal kapitalistycznego systemu są jedynymi, którzy mogą liczyć na odgórną pomoc swych ustawodawczo-wykonawczych protektorów. Nie sposób więc utrzymać swoją pozycję, będąc pod ścisłą opieką silnego i zdyscyplinowanego aparatu państwowego, w opozycji do niezależnych przedsiębiorców.
Jednak nurt ten płynie w dwie strony – postępuje emigracja z Hong Kongu na terytorium tzw. Mainland, to znaczy: sfrustrowana ludność byłej kolonii brytyjskiej coraz częściej decyduje się na przeprowadzkę do Chińskiej Republiki Ludowej, przede wszystkim z uwagi na niższe koszty życia. Zauważalną skłonnością jest już także przenoszenie pewnych dziedzin swojego życia do chociażby Shenzhen – chińskiego miasta, do którego z centrum HK można spokojnie dotrzeć metrem. Mowa tu o czasem podstawowych czynnościach i aspektach każdego gospodarstwa rodzinnego – jak zakupy spożywcze czy niedzielny obiad. Wszystko to z troski o swój prywatny portfel, który na terytorium Chin nie jest aż tak obciążany…
W ciągu zaledwie trzech lat, bo między 2021 a 2024, Hong Kong opuściło aż 500 000 osób. Oczywiście dane nie sugerują konkretnych statystyk świadczących o tym, jaki procent z tej liczby stanowiły osoby osiedlające się w Chinach. Jednakże analizy są konkretne – potencjał demograficzny Hong Kongu słabnie, co tylko przysporzy kolejnych problemów gospodarczych temuż miastu. Masowe zamykanie wszelkiego rodzaju lokali to nic innego, jak zwiastun powoli następującego kryzysu. Przestają świecić neony, więc czy kończą się i lata świetności Hong Kongu? Niestety, ale to bardzo możliwe. W końcu światła miast, z perspektywy ziemskiej, biją blaskiem jaśniejszym od samych nocnych gwiazd. A jednak mówiono, iż z kosmosu dostrzec już można tylko jedną budowlę – nic innego przecież, jak sam Wielki Mur Chiński…
Fot. nagłówka: Autorka
O autorze
Piszę i podróżuję. Żeby pisać - czytam, a żeby podróżować - poglitozyję. Często też potańczę, szczególnie do hiszpańskojęzycznej muzyki oraz Lady Pank.


