Przejdź do treści

Kac Zakopane, czyli recenzja filmu „Niebezpieczni dżentelmeni”

Komedia kryminalna, w której głównymi bohaterami są Stanisław Ignacy Witkiewicz, Joseph Conrad, Tadeusz Boy-Żeleński i Bronisław Malinowski, a której akcja toczy się na początku XX wieku w Zakopanem? Od razu brzmi, jak coś, co będzie albo genialnym hitem, albo totalną porażką. Nic pomiędzy. Z pewnym drżeniem wybrałam się więc do kina na najnowszą produkcję Macieja Kowalskiego – Niebezpiecznych dżentelmenów.

Plakat promujący film, Fot. Filmweb

Czwórka wymienionych wyżej bohaterów budzi się nad ranem po mocno zakrapianej imprezie. Nie pamiętają, co wydarzyło się w trakcie libacji, znajdują za to na kanapie trupa. To jednak nie koniec kłopotów, gdyż po chwili okazuje się, że gazety i policja twierdzą, że ubiegłej nocy życie w wyniku morderstwa stracił nie kto inny, jak Tadeusz Boy-Żeleński, który cały i zdrowy (no, może z kacem) stoi teraz nad niezidentyfikowanym martwym ciałem w Witkiewiczowskim salonie. To początek próby odkrycia prawdy na temat tego, co wydarzyło się wcześniejszego wieczoru, a co wiąże się z tym, że oprócz trupa na kanapie, Tadeusz Boy-Żeleński musi też podzielić się z przyjaciółmi swoim… trupem w szafie.

Niestety, Tadeusz Boy-Żeleński, grany przez Tomasza Kota, staje się szybko głównym bohaterem filmu. Piszę „niestety”, gdyż postać lekarza i krytyka literackiego jest w gruncie rzeczy najsłabiej skonstruowana przez scenarzystę. Przed seansem głównie obawiałam się, czy Marcin Dorociński udźwignie rolę ekscentrycznego i szalonego Witkacego, ale jego kreacja Witkiewicza to najmocniejsza strona filmu – a przy okazji i najzabawniejsza. Silnym ogniwem jest również Andrzej Seweryn jako Joseph Conrad i Wojciech Mecwaldowski jako Bronisław Malinowski. Tadeusz Boy-Żeleński to postać nudna, nieudolna w swych działaniach i przerażona światem. Brak mu ironii i werwy, jakie znamy z jego tekstów krytycznych i esejów. Reżyserowi, pokazującemu fikcyjną historię zagadki kryminalnej, która uświadomiła Żeleńskiemu, że marnuje się jako lekarz i że powinien zająć się pisaniem oraz sztuką, kreacja Boya wymknęła się w tym wszystkim spod kontroli. Zaczęła żyć swoim życiem, a z pierwowzorem łączy ją tylko to samo nazwisko i parę danych biograficznych.

Choć zagadka kryminalna zaproponowana przez Kowalskiego trzyma widza w napięciu, ostatecznie jej rozwiązanie nie jest do końca przekonujące. Plusem natomiast jest to, że reżyser domknął wszystkie rozpoczęte w filmie wątki, nie zostawiając oglądającego z żadnymi niedopowiedzeniami. Historia została zamknięta, choć nieśmiało rzucam propozycję spin-offu o Witkacym.

Produkcję wyróżniają z pewnością piękne zdjęcia zapierającego dech w piersiach zakopiańskiego krajobrazu. Klimat akcji ulokowanej w samym sercu polskich Tatr jest nie do podrobienia. Idąc jednak na polski film, należy mieć świadomość, że będziemy mieć do czynienia ze źle zmontowanym dźwiękiem. Góralska muzyka – choć również budująca atmosferę – jest zbyt głośna, dla kontrastu dialogi bohaterów – są często tak ciche, że niektórych słów domyślamy się z kontekstu.

Okazuje się więc, że choć wydawałoby się, że tę historię da się opowiedzieć tylko w sposób genialny lub beznadziejny – Kowalski serwuje nam dzieło ulokowane gdzieś pomiędzy tymi dwoma pojęciami. Z pewnością film spodoba się widzom, którzy lubią komedie, a do polskich produkcji podchodzą z pewną dozą wyrozumiałości. Wbrew pozorom myślę, że przypadnie do gustu bardziej tym, którzy nie kojarzą postaci Witkacego, Boya-Żeleńskiego czy Conrada – bo przyjmą tych bohaterów bez większych oczekiwań i nie rozczarują się proponowaną kreacją reżysera.

Fot. nagłówka: kadr z filmu Niebezpieczni dżentelmeni, reż. Maciej Kowalski/Filmweb

O autorze

Lekarka stażystka i studentka trzeciego roku filologii polskiej na Uniwersytecie Łódzkim. Bydgoszczanka z urodzenia, poznanianka z wyboru. Interesuje się zdrowiem psychicznym i literaturą współczesną. W wolnych chwilach chodzi na długie spacery ze swoim szpicem lub trenuje do triathlonu.