Przejdź do treści

Jak polscy komuniści okradli Zachód – afera „Żelazo”

Sytuacja gospodarcza Polskiej Republiki Ludowej już na początku lat 60. musiała być bardzo zła, skoro faktyczna władza – ówcześnie Biuro Polityczne Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – wyraziło zgodę na rabunki, napady i kradzieże, dokonywane przez funkcjonariuszy bezpieki na zachodzie. Akcja o kryptonimie „żelazo”, którą nadzorował dyrektor I departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych — Mirosław Milewski trwała aż do lat 70. Została ujawniona w 1984 r. pod nazwą „afery żelazo”, lecz wiedza o niej trafiła do opinii publicznej dopiero po upadku komunizmu w Polsce. Mimo to do dziś badacze nie potrafią ustalić, co stało się z setkami kilogramów złota wywiezionymi na wschód z RFN.

Trzech muszkieterów

W latach 60. na zachód uciekło trzech braci Janoszów. Mieczysław – prokurator w Jeleniej Górze i Wrocławiu oraz prowadzący hutę szkła w Cieplicach Jan i Kazimierz. Wykorzystali oni możliwość, że brali udział w wycieczce samochodowej do Paryża. Była to jedna z popularniejszych metod przedostania się na drugą stronę „żelaznej kurtyny” i pozostania po jej zachodniej stronie. Chociaż drogi całej trójki rozeszły się, każdy z nich zamieszkał w Hamburgu. Ostatecznie wspólnie zaczęli prowadzić knajpę „Orkan” w st. Pauli, która do dziś, nie bez przyczyny jest określana jako dzielnica rozrywki i rozpusty. Stale przebywając wśród paserów, przemytników i gangsterów Janoszowie zaczęli upodabniać się do otoczenia. Ułatwiały im to władze polskie, dla których trójka braci miała rozpracowywać tamtejsze środowisko emigracyjne. Mieczysław, Jan i Kazimierz szybko stali się członkami polsko-jugosłowiańskiego gangu, biorąc udział w pospolitych napadach na banki i sklepy jubilerskie.

Bracia Janoszowie. Od lewej Mirosław, Kazimierz i Jan. | Fot. archiwum IPN
Bracia Janoszowie. Od lewej Mirosław, Kazimierz i Jan. | Fot. archiwum IPN

Na pierwszych stronach gazet

W 1964 Janoszowie brali udział w napadzie na bank Reinbeck w północnym RFN. Podczas rabunku wywiązała się strzelanina, w której Mieczysław śmiertelnie ranił kasjera. W niemieckiej prasie publikowano portret pamięciowy mordercy. Za schwytanie bądź wskazanie miejsca jego pobytu, przewidziano nagrodę pieniężną. Morderca zaś musiał ukryć się w PRL. Naturalnie po tych wydarzeniach możliwości i przydatność informacyjna trójki braci się zmniejszyły. Wtedy oficerowie MSZ zaproponowali im, aby przy wsparciu strony polskiej Janoszowie nakradli na zachodzie kosztowności, które potem jeden z nich miał przerzucić do Polski. Przestępcy rabowali złoto, pieniądze, biżuterię, kamienie szlachetne, dzieła sztuki i samochody. Nie ograniczali się tylko do RFN, z ich rąk zginęli francuski policjant i szwajcarski bankier. Zainteresowaniu nie umknęły nawet deficytowe w Polsce żyletki, które także znajdują się w wykazie rzeczy zrabowanych w archiwach IPN. Parasol ochronny MSW dla gangsterów miał ich kosztować 50% wartości zrabowanych dóbr, które miały trafić do budżetu Ministerstwa. Akcję rozpoczęto w maju 1971 r.

„Usiadłe auta”

Jeden z braci, współwłaściciel sklepu jubilerskiego, postanowił wykupić wszystkie kosztowności, za które miał zapłacić w przeciągu kilku dni. Właściciele drogocennych przedmiotów nigdy jednak nie otrzymali swoich należności. Do transportu „żelaza” wykorzystano pociąg, który nie został skontrolowany przez celników. Precjoza rozładowywano na stacji w Bytomiu, a następnie transportowano do Katowic. Według źródeł niektóre ze zrabowanych zegarków miał tam przymierzać sam Edward Gierek – wtedy już pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego PZPR. Najcenniejsze zaś skarby bracia przewieźli samochodem ze specjalnymi skrytkami. W archiwach zachowały się wspomnienia, że auto było tak obładowane, że miało problem z przejechaniem dłuższego dystansu. Nienaturalnie niskie nadwozie nie zwróciło uwagi celników, chociaż bardziej prawdopodobne, że po prostu mieli udawać, iż nie zwraca ono ich uwagi. W 1971 r. w Polsce znalazły się wszystkie zrabowane na zachodzie kosztowności. W Słubicach funkcjonariusze MSZ przeładowali kontrabandę do postawionych aut. Walizki z samymi pierścionkami ważyły około 100 kilogramów.

Odprawieni z kwitkiem

Wszystkie zrabowane kosztowności przewieziono do siedziby MSZ przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Ostatecznie Janoszowie otrzymali zaledwie trzecią część towaru przewiezionego przez nich autem. Z partii przetransportowanej pociągiem wydzielono im zaś jedynie skórzane kurtki. Ponieważ pracownicy Ministerstwa prawdopodobnie dokonali ponownego rozkradnięcia łupów, dużej części złota do dziś nie udało się odnaleźć. Reszta skarbu została rozsprzedana nomenklaturze za bezcen w latach 70. przez działający przy MSZ sklepik jubilerski. Chociaż bracia Janoszowie zostali oszukani, mogli cieszyć się dużą swobodą pod ochroną Służby Bezpieczeństwa. Kazimierz zdołał otworzyć nawet własną restaurację w Bielsku-Białej, jednak jego działalność była w dużej mierze nieopodatkowana. Janowi, który wciąż mieszkał w Niemczech, proponowano nawet zabójstwo Adama Michnika, którego realizacja nie doszła ostatecznie do skutku. Ich sielanka skończyła się jednak wraz z ustąpieniem Edwarda Gierka z funkcji pierwszego sekretarza partii w 1980 r. Niedługo później aresztowano Kazimierza za nielegalny handel wódką.

Nowe kadry, nowi wrogowie

W 1984 r. Mirosław zwrócił się do nowego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka z żądaniem zwolnienia więzionego brata. Kiszczak wykorzystał jednak donos, aby pozbyć się z resortu przedstawicieli związanych z byłym kierownictwem. Powołano komisję, która zajęła się zbadaniem sprawy, ale jej działania nie przyniosły efektów. Funkcjonariusze ministerstwa, wśród których wielu stało się posiadaczami skradzionych kosztowności, niszczyli akta sprawy. Jedynym ukaranym na podstawie prac komisji, której szefem był generał milicji Władysław Pożoga, został Mirosław Milewski, zwolniony w 1985 r. z PZPR. Reszta osób zamieszanych w aferę, jak np. Franciszek Szlachcic otrzymała nagany partyjne.

Gen. Mirosław Milewski zamieszany w przeprowadzenie operacji Żelazo, stał się później największym kozłem ofiarnym w MSZ.
Gen. Mirosław Milewski zamieszany w przeprowadzenie operacji Żelazo, stał się później największym kozłem ofiarnym w MSZ. | Fot. archiwum IPN.

Wątpliwe zakończenie

Gdy w 1990 r. nowe władze chciały ponownie zbadać aferę, nie dysponowały wystarczającym materiałem dowodowym i śledztwo szybko umorzono, a chwilowo aresztowanego Milewskiego zwolniono. Oficjalnie strona polska wskazywała, że Niemcy nie chcieli jej udostępnić przydatnych akt. Inni uważają, że winą za niedoprowadzenie dochodzenia do końca, można obciążać tylko polską prokuraturę, która wykazała się biernością. Z pewnością wiele informacji zostało zniszczonych w latach 80. przez funkcjonariuszy MSW. Także dlatego do dziś nie udało się odnaleźć dużej części z ok. 200 kilogramów złota i biżuterii przewiezionych do Polski w 1971 r. Zagadka, gdzie znajdują się teraz zrabowane kosztowności, prawdopodobnie pozostanie jedną z największych tajemnic PRL.

Źródło: książka Witolda Bagieńskiego i Piotra Gontarczyka „Afera  »Żelazo« w dokumentach MSW i PZPR”, wydana przez Instytut Pamięci Narodowej.

Fot. nagłówka: Pixabay/Nawal Escape

O autorze

Uczeń krakowskiego liceum w klasie o profilu prawniczo-ekonomicznym. Redaktor w czasopiśmie Młody Kraków - Czytajże!. Zwycięzca XLIX Olimpiady Historycznej. W wolnym czasie podróżuje, jeździ na rowerze lub chodzi po górach.