Przejdź do treści

„Historia nie lubi tych, którzy bawią się w Boga” – recenzja „Nie czas umierać”

Twórcy najnowszego filmu o przygodach legendarnego agenta 007 zatytułowali najnowszą i bardzo wyczekiwaną produkcję – „Nie czas umierać”, a pod koniec filmu sam James Bond zostaje przez scenarzystów uśmiercony. Warto zadać sobie teraz pytanie: czy kontynuacja ma jakikolwiek sens? Pragnę pozostawić kilka swoich przemyśleń na temat ostatniego filmu z udziałem Daniela Craiga.

„Nie czas umierać” kontynuuje…

Ta niezwykle wyczekiwana, bo trzykrotnie przekładana część Jamesa Bonda, to kontynuacja poprzedniego filmu – „Spectre”. Bardzo często wizja marzeń o spokojnym życiu Jamesa Bonda na emeryturze nie pasuje nam do tej serii filmów pełnych spektakularnych akcji i zdarzeń, ale kiedy zaczniemy powracać do fundamentów sagi tych filmów, nikt nie będzie zdziwiony takim obrotem spraw. Po zakończonych wydarzeniach z poprzedniej części James wraz ze swoją partnerką, Madeleine, osiadają na południu Włoch, jednak Bond nie potrafi wyzbyć się pełnych ostrożności nawyków. Nieustanna czujność i niepewność byłego agenta się z pewnością jeszcze przyda, ponieważ oczywistym wydaje się, że nie powiedział on jeszcze ostatniego słowa wobec czarnych charakterów świata przestępczości. Powrócą dawne relacje – odnajdzie go Felix Leiter, a także mimo sfinalizowania w pierwszych scenach filmu wielu istotnych wątków oraz znalezienia przez jego pracodawców nowego agenta 007, to Bond ponownie ruszy na ratunek tego świata.

Amerykanin zachowuje brytyjskość Jamesa Bonda

Film ten jest pierwszym w serii, który został wyreżyserowany przez Amerykanina. Cari Joji Fukunaga delikatnie i z niezwykłym wyczuciem wtrąca co jakiś czas swoje pomysły, zachowując przy tym ogólną konwencję, w jakiej została ta seria stworzona. Te działania wpłynęły na to, że momentami film trochę ozywa się, odchodząc od aktywnej, ale trochę przytłaczającej formy.

James Bond – człowiek?

Wyjątkowość tej części serii filmów o agencie 007 polega przede wszystkim na tym, że zmienia on gradację wartości w swoim życiu. Po raz pierwszy najważniejsze nie są miłość do kraju i królowej, ale wzięcie konkretnej odpowiedzialności za osoby mu najbliższe, za osoby, które naprawdę kocha. Możemy przede wszystkim dostrzec w Bondzie nie tylko zaprogramowaną maszynę do zabijania, ale człowieka z krwi i kości, który cierpi czy przeżywa niezwykle głębokie emocje.

Także na w scenie przy grobie dawnej ukochanej Jamesa – Vesper, możemy zauważyć uczynek, który agent wykonuje zgodnie z lokalną tradycją, kiedy pali kartkę z imieniem i nazwiskiem osoby, która wyrządziła mu krzywdę, przez co symbolicznie zapomina wszelkie urazy i przebacza. Czyżby wtedy 007, człowiek z licencją na zabijanie, odkrywa wartość miłosierdzia?

„007 to tylko numer”

Dokładnie takie słowa słyszymy w filmie. Kiedy Bond opuszcza służbę, stanowisko to obejmuje kobieta. Sama ta postać nieustannie wychodzi na gorszą, będącą tylko cieniem Jamesa – pokazuje to bardzo dobrze scena, kiedy ona musi zaczekać w poczekalni, kiedy M zaprasza do siebie Bonda. W filmie pojawia się z reguły w takich momentach, kiedy James wykona już za nią całą robotę. Zapowiadana była agentka dorównująca swojemu poprzednikami, a pojawił się jego cień, który jest zwyczajnie nudny. Jeżeli to ona miałaby być bohaterką kolejnych filmów, to oglądanie tego byłoby pozbawione sensu.

Lalki, które stały się kobietami

Od samego początku sagi agent 007 był przedstawiany z przepięknymi dziewczynami, które stawały się jego ozdobą, przez co początkowo film był kierowany do mężczyzn. Tym razem jednak dostajemy zupełnie coś innego. Dziewczyny, które były jedynie lalkami, które Bond miał w ręku, zostały zamienione na konkretne kobiety z krwi i kości, z wyjątkiem nowej agentki 007. W tej roli możemy głównie zauważyć Palomę – agentkę, którą James spotyka na Kubie, chcąc pomóc Leiterowi w złapaniu pewnego wirusologa. Pojawia się w filmie jedynie na 15 minut, a w pełni dorównuje głównemu bohaterowi w walce. Prezentuje się jako piękna, niezwykle skuteczna, jak i również zabawna. Dodatkowo rzuca tekstami na miarę samego Bonda. Bardzo wartościowym byłoby śledzenie jej wątków w kolejnych filmach.

Drugą konkretną kobietą w tym filmie jest ukochana Jamesa – Madeleine Swann. Także w „Spectre” można było dostrzec potężną relację, jaka się między nimi zawiązała. To właśnie ona odsłania nam ludzki wymiar agenta jej królewskiej mości. Nie ma żadnego kłopotu, by wyciągnąć broń w obronie najbardziej ukochanych przez siebie osób. Jej dalsze losy w kolejnej części również mogłyby być niezwykle ciekawe.

„Ten zły…” – czyli o czarnych charakterach

Najważniejszym wrogiem Bonda w tej części był Lyutsifer Safin, który tak naprawdę nie do końca dobrze przedstawił swoje motywacje w czynieniu zła. Przedstawia się jako anarchistyczny bioterrorysta, którego głównym celem jest pomszczenie śmierci jego rodziny. Z pewnością miałoby to jakikolwiek sens, kiedy w zabójstwo jego rodziców byłby wplątany w jakiś sposób Bond i na tym by opierała się opozycja między nimi. Drugim minusem tej postaci było to, że swoją zemstę osiąga on tak naprawdę w jednej trzeciej trwania filmu, przez co reszta jego działa jest totalnie niezrozumiała.

Dużo lepiej przedstawiony jest Ernst Stavro Blofeld, odwieczny wróg Jamesa i przywódca Spectre. Zasadniczo między nim a Bondem pojawia się jedynie krótki dialog, a przyczynia się do ciarek na plecach. On jest idealnym przykładem prawdziwego złoczyńcy, który nie marzy o niczym innym, jak tylko o zniszczeniu życia byłemu 007.

„Historia nie lubi tych, którzy bawią się w Boga”

W końcowej części filmu pojawia się zasadniczy dialog Bonda z Safinem, kiedy ten drugi tłumaczy agentowi powody swoich działań. James używa wtedy takie zdania, które mnie osobiście poruszyło: „Historia nie lubi tych, którzy bawią się w Boga”. W przepiękny sposób streszcza ono cały sens działań agenta 007 i w ogóle istnienia samego zła w świecie. Przyczyną zła na świecie nie jest postanowienie człowieka, że będzie czynił zło, bo zło powstaje z reguły właśnie wtedy, jak czynimy dobro, ale przyczyną zła jest to, że człowiek stawia siebie na miejscu Boga – chce samemu rozstrzygać o tym, co jest dobre, a co złe.

Koniec epoki Craiga – czy to też koniec Bonda?

Końcowa scena filmu daje nam mocno do zrozumienia, że Daniel Craig odchodzi definitywnie. Będzie zapamiętany przede wszystkim jako ten, który łamał schematy i wprowadzał coś nowego. Co będzie dalej? – nie wiem… Jedynym sposobem, aby to poznać, to po prostu poczekać. Pewne jest tylko jedno: Daniel Craig opuścił nas w wielkim stylu, pokazując nam Bonda na miarę naszych czasów.

O autorze

Piotr Maciejewski - absolwent szkoły średniej, poznaniak i katolik. Zaangażowany w szereg projektów szkolnych oraz poza szkolnych. Chce podarować innym cząstkę siebie jako dziennikarz. Godzinami może rozmawiać o Niemczech, języku niemieckim, Parlamencie Europejskim czy Giełdzie Papierów Wartościowych. Zakochany w dwóch miastach: Poznaniu i Frankfurcie nad Menem. Wieczory spędza z ciekawą książką czy dobrym filmem. Odpoczywa przy poezji Mickiewicza oraz dobrej dyskusji. W redakcji zajmuje się przede wszystkim polityką niemiecką i amerykańską oraz kulturą. Ukończył ESMH Summer School 2023 "Storytelling in Science" w Parlamencie Europejskim w Strasbourgu.