Wydawało się, że przy wielkanocnym śniadaniu tematem numer jeden będzie trwająca kampania prezydencka. Po debatowym hattricku jej prędkość znacznie wyhamowała. Jako, że świat próżni nienawidzi pojawiło się coś innego – tragedia, która została nacechowana politycznie. W polskiej kulturze politycznej niestety przyjęło się nazywać takie zjawisko „aferą”. To jednak przerażająco bezduszne stwierdzenie. Chodzi o sprawę Pani Anity, która swój finał miała w Oleśnicy.
Aborcja to jeden z bardziej drażliwych tematów w polskiej przestrzeni politycznej. To coś, co non stop przewija się w rozmowach. Jesteś pro-life czy pro-choice? Może za przywróceniem kompromisu aborcyjnego? Może masz jakiś inny pomysł na ustanowienie prawa w tej materii? Tak szczerze: co nas to obchodzi?
Z ogromną lekkością osądzamy kobiety, które dokonały aborcji
Oczywiście, jestem koneserem społeczeństwa obywatelskiego. Czyli takiego, które robi trochę więcej niż głosuje co 4 lata na pierwsze nazwisko z danej listy. Społeczeństwa rozmawiającego nie tylko o pogodzie. Rodzin, które nie licytują się na to, czy więcej afer na koncie ma PiS czy PO, zapalczywie broniąc swojej strony niczym własnego honoru. Grup znajomych, które czerpią informacje o polityce nie tylko z rolek o TikToków, przygotowywanych najczęściej przez osoby nie mające żadnego pojęcia o naszej rzeczywistości. Społeczeństwo obywatelskie polega na rozwiązywaniu problemów, konstruktywnej wymianie poglądów na tematy polityczne. Nie osobiste. Boli mnie to, że w politycznej materii jednym z najczęściej poruszanych tematów jest aborcja.

Aborcja to rzecz intymna. Decyzja kobiety usytuowanej w naprawdę trudnej, niewyobrażalnie tragicznej sytuacji. Gadajmy o czym chcemy, ale wpychanie takiego tematu do konwersacji przy piwku między prymitywnymi żartami a plotkami o naszych kolegach czy koleżankach jest strasznie uwłaczające dla kobiet, które kiedyś musiały stanąć przed wyborem. A potem tego wyboru im zakazano, co jeszcze bardziej utrudniło im podjęcie decyzji. Dokonanie zabiegu medycznego zostało obarczone wielkim ryzykiem. Wiązało się bowiem często z daleką podróżą, strachem przed prawnymi konsekwencjami, koniecznością niemal stuprocentowego zaufania obcym osobom. Wszystko po to, by na portalu społecznościowym szalonego mizogina-miliardera czterdziestoletnie Krzyśki, Grześki i Ryśki zaczęły bawić się w moralną ocenę czynu. Bardzo często zresztą spłyconą do „trzeba było się nie puszczać”, „można było pomyśleć wcześniej”, „gdybym ja był kobietą w takiej sytuacji to nigdy nie dokonałbym aborcji”…
Sprawa Pani Anity
Ludzie jednak najbardziej lubią dyskutować, gdy mają przed sobą konkretny case. Moralna ocena wyboru rodaczki, coś co chorobliwie nas pochłania. Lubimy sądzić, oceniać. Więc od paru dni oceniamy Panią Anitę. Dlaczego jest to skrajnie ohydne?
Po pierwsze: dlatego, że nie jesteśmy Panią Anitą.
Po drugie: dlatego, że wycinamy kontekst sytuacyjny, który pozwala na zrozumienie paru rzeczy.
Punkt pierwszy nie wymaga chyba żadnego doprecyzowania. Ocenianie czyiś życiowych decyzji jest naprawdę straszliwie zawistne i płytkie, a pojawia się na każdym kroku. To naprawdę jakiś parszywy nawyk, desperacka próba odebrania drugiemu człowiekowi autonomii poprzez zohydzenie mu drogi, którą obiera.
Punkt drugi wymaga już rozwinięcia. Kobieta w 36 tygodniu ciąży dokonała jej przerwania. Wcześniej jej zamiar ukarali lekarze w Łodzi – zamykając ją w ciasnej izolatce w Łodzi na trzy dni. Pani Anita w 20 tygodniu ciąży usłyszała rzecz niepokojącą – jej płód miał być obciążony wadą genetyczną. Część lekarzy na późniejszych badaniach nie potwierdziło tej diagnozy. U płodu stwierdzono „skrócone i wygięte kości udowe pozostałe w zakresie normy”. Później jednak pani Anita dowiedziała się, że to wrodzona łamliwość kości. Uspokajano ją, że wada miała mieć najlżejszą postać. W Łodzi przeszła badania pod okiem prof. Piotra Sieroszewskiego.
Panią Anitę skontaktowano z ekspertką od chorób kości. Przekonywała ona kobietę, że może urodzić. Pani Anita już wtedy przekazywała lekarzom, że rozważa aborcję. Ci próbowali ją zbyć i skierowali na izbę przyjęć szpitalu psychiatrycznego. Na oddziale musiała zostać wbrew własnej woli. Twierdzono, że kobieta chce targnąć się na swoje życie. Sama jednak stwierdziła, że było to kłamstwo.
W sprawie kobiety odbyło się konsylium lekarskie, gdzie ta złożyła podanie o aborcję. Pod pismem podpisali się lekarze z Oddziału Diagnostyczno-Obserwacyjnego. Zawarto tam następujące przesłanki – małowodzie i hipotrofia płodu. Ten stan stanowił pośrednie zagrożenie dla zdrowia fizycznego Pani Anity, zwrócono uwagę na ryzyko pęknięcia błon płodowych i obumarcia płodu, co może prowadzić do śmiertelnej sepsy.
Profesor Sieroszewski na podanie kobiety miał zareagować złością. Skierował ją na cesarskie cięcie. Skrytykował on wolny wybór pani Anity – dotyczący jej własnego zdrowia. Pani Anita następnie, z własnej woli, trafiła do Oleśnicy. Wykluczono tam lekką postać wady, dziecko nie mogło samodzielnie oddychać. Pod znakiem zapytania stało nawet przeżycie okresu noworodkowego. Dr Gizela Jagielska była jedyną lekarką, która zdecydowała się przeprowadzić zabieg. Jak Pani Anita relacjonowała dziennikarzom Gazety Wyborczej, „lekarze zrobili się dla niej mili dopiero, gdy zobaczyli poród”.

Następnie pojawiły się oświadczenia sugerujące Pani Anicie kłamstwa. Jak było? Nie wiemy. Wiemy jednak, że nie wszystkie zmiany w rozwoju płodu są widoczne w badaniu USG. Jak podaje fundacja Federa – niektóre dają pierwsze objawy dopiero po 30. tygodniu ciąży.
Bezpośrednią przyczyną była konieczność ratowania zdrowia psychicznego pani Anity, która załamała się na myśl o tym, że jej dziecko po urodzeniu będzie niewyobrażalnie cierpiało. Wyniki badań genetycznych razem z obrazem USG na którym widoczne były złamania kości płodu, dały straszną diagnozę: Osteogenesis Imperfecta typ II w skrócie OI II. Oznaczała ona albo śmierć dziecka tuż po porodzie albo jego niewyobrażalne cierpienie w każdym momencie.
Niektórzy piszą, że ludzie normalnie żyją z wrodzoną łamliwością kości. Ale łamliwość ma rodzaje. W przypadku pani Anity trafił się ten najgorszy. Jak napisał dr n. med. Maciej Jędrzejko:
„Taki płód przechodzi przez kanał rodny z połamanymi wszystkimi kośćmi podczas porodu a podczas cięcia przy próbie wyjęcia go przez lekarza – kości czaszki się łamią i dochodzi do uszkodzenia mózgu. Nie ma rozwiązania. Dziecko rodzi się z połamanymi rękami i nogami, klatką piersiową i czaszką. Kości są tak niestabilne, że łamią się przy nawet kładzeniu dziecka. Nie da się ich uniknąć. Dziecko wyje z bólu przez cały czas aż do zgonu… zwykle włącza się medycynę paliatywna i utrzymuje się noworodka w sedacji paliatywnej”. – alarmują eksperci i społecznicy z Fundacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.
Fanatycy zbijający polityczny kapitał na tragedii. Grzegorz Braun wtrąca się w sprawę Pani Anity
Z ludzkiej tragedii zrobiono polityczny happening. Grzegorz Braun wtargnął do medycznej placówki w Oleśnicy wraz z Romanem Fritzem mówiąc, że „dokonuje obywatelskiego zatrzymania dr Gizeli Jagielskiej”, nazywając ją „morderczynią” i uniemożliwiając prowadzenie dalszej pracy.
„Byłam w sekretariacie, gdy do szpitala wtargnęli pan Braun z jakimiś ludźmi. Twierdzą, że dokonali obywatelskiego zatrzymania i żądają mojego aresztowania. Stoją i wyzywają mnie od morderców. Policja na razie z nimi rozmawia. A ja od ponad 50 minut jestem zablokowana w sekretariacie, pacjentki na mnie czekają na porodówce, a ja nie mogę do nich pójść. To paranoja” – opowiada dr Jagielska dla OKO.Press.
Najgorsze jest to, że postacie w przestrzeni medialnej kreujące się na CENTROprawicowców zaczęły Grzegorza Brauna wychwalać pod niebiosa. Europoseł, który może zajmować się setką ważniejszych spraw niż macicą nieznanej mu kobiety wraz z grupką partyjnych dygnitarzy-fanatyków dokonał wtargnięcia do szpitala paraliżując jego działanie i prowadząc w nim modlitwy.
Serio, to nam imponuje? Fakt, pan Braun w imponujący sposób zmanipulował opinię publiczną. Przyjęliśmy sprzeczną z rzeczywistością narracje – w Oleśnicy zamordowano Felka, który bez większych kłopotów mogło przeżyć wiele owocnych i pięknych lat. Jest to oczywiście fałsz, a to właśnie taki opis tej sytuacji „poszedł w świat”. Pani Anita musiałaby patrzeć na niewyobrażalne cierpienie swojego dziecka. Nie wspominając już o tym, że sama musiałaby cierpieć w trakcie obarczonego ogromnym ryzykiem porodu.
Zerojedynkowy świat byłby przyjemniejszy
Lubimy gdy świat, pewne zjawiska są zerojedynkowe. Zdarza się to, ale niezwykle rzadko.
Ta sytuacja, wbrew temu co mówi prawicowy mainstream, zerojedynkowa nie jest. Jest za to pewnym obrazem zepsucia. Dalej uwielbiamy instytucje sądów ludowych, nawet, gdy te nie mają sformalizowanego charakteru. Problem z nami jest taki, że jesteśmy zbyt leniwi na dokonywanie takich osądów. Nasze dowody, podstawy do osądzania będą tym, co wyświetli nam algorytm. A algorytm wyświetla nam to, co lubimy przedstawione w najlepszym świetle – to czego nienawidzimy zaś w najgorszym. Osądzamy więc przez pryzmat własnych uprzedzeń. Bez dowodów.
Co do aborcji, poglądy można mieć różne. Obecne ustawodawstwo mocno jednak ogranicza podejmowanie decyzji o własnym ciele, co w państwie Unii Europejskiej, w XXI wieku jest czymś krzywdzącym i kompletnie nienaturalnym. Decydujmy w zgodzie z własnym sumieniem.
Jesteś przeciwny aborcji? To jej nie rób.
Czasami po prostu lepiej być cicho
Prosta sprawa. Pani Anicie i jej rodzinie pozostaje życzyć dużo siły i zdrowia. Opinia publiczna weszła w jej życie, a miliony Polaków poddało ją moralnej ocenie, choć przecież ona o to nie prosiła. Straszliwie chciałbym, byśmy przestali wtrącać nosa w nie swoje decyzje. Naprawdę, nie chcę czytać o kolejnej tragedii, która została nagłośniona światu, by pozbawić kogoś prywatności i w niezwykle trudnej, życiowej sytuacji narazić na dodatkowe, ogromne psychiczne obciążenie.
My trochę jednak chcemy chleba i igrzysk. Przykre jest to, że te igrzyska robimy sobie z czyjejś tragedii. Dzieje się to bezrefleksyjnie. Bo w trakcie towarzyskich, rodzinnych dyskusji o sprawie Pani Anity raczej nie myślimy o tym ile musiała przejść przez ostatnie miesięcy. O tym, jak radzi sobie z nagonką fanatyków. O tym, co czuje jej dziecko i mąż. Nie myślimy o tym jak cholernie trudną decyzje musiała podjąć. Jaki ogromny ciężar i tragedia ją spotkały. Z jaką znieczulicą spotkała się przy zetknięciu z polskim systemem ochrony zdrowia. Daje sobie rękę uciąć, że osądzając o tym nie myślimy.
Bo gdybyśmy pomyśleli, zamknęlibyśmy nasze niewyparzone gęby.
Fot. nagłówka: Unsplash
O autorze
Piszę o polityce, sporcie, sprawach społecznych, kebabach, młodych ludziach i Polsce moich marzeń. Próbuję być publicystą. Lubię historię, od czasu do czasu coś pogotuję. Moje kibicowskie serce jest podzielone między Lecha Poznań a Liverpool FC. Torunianin z urodzenia, Poznaniak z wyboru.